u tych panów z wielkich stanów

Pieśń z filmu „Zbuntowany Śląsk”. Wykonanie pieśni: Grzegorz Płonka – śpiew, gitara i Piotr Pinkawa - akordeonW filmie wykorzystano pieśni ze zbiorów prof. A
(14) Będą oni walczyć z Barankiem, lecz Baranek zwycięży ich, bo jest Panem panów i Królem królów - ci, którzy są z Nim, to powołani, wybrani i wierni. (15) I mówi do mnie: Wody, które widziałeś, nad którymi rozsiadła się Nierządnica, to ludy i tłumy, i narody, i języki.
W ciągu niewielu miesięcy przebiegłem wzdłuż i wszerz całą pruską dzielnicę Polski; w dzielnicy rosyjskiej zapędziłem się niedaleko, do austryackiej wcale nie dotarłem. Ludzi poznałem co niemiara i to ze wszystkich dzielnic Polski. Co prawda, ci, których poznałem, należeli wyłącznie do stanu szlachty — i to najprzedniejszej. Jakkolwiek wszakże ciało me bawiło w kołach wyższego towarzystwa, jakkolwiek pozostawało do pewnego stopnia pod zaklęciem dostojnych panów grodzisk, — to jednak duch mój zstępował niejednokrotnie do chat pospolitego ludu. Otóż i stanowisko, z którego oceniać należy mój sąd o Polsce. W zewnętrznej fizyognomii kraju zauważyć można mało tylko szczegółów zachęcających. Tu niema efektownych grup skalnych, romantycznych wodospadów, gajów rozbrzmiewających słowiczem pieniem itp. Tu rozciągają się jedynie płaszczyzny gleby, przeważnie dobrze uprawnej, i gęste, ponure bory jodłowe. Polska żyje wyłącznie z uprawy roli i hodowli bydła; nie dostrzeżesz tu prawie ani śladu fabryk lub jakiegokolwiek przemysłu. Bardzo smutny zaś obraz przedstawiają wsi polskie, pokryte cieńkimi gontami lub trzciną. W nich żyje polski chłop z bydłem i resztą rodziny, radując się swem istnieniem. Zaprzeczyć się nie da, chłop polski ma nieraz więcej rozumu i uczucia, niż w wielu okolicach chłop niemiecki. Bardzo często u najbiedniejszego kmiotka polskiego spotykałem się z tym oryginalnym dowcipem (nie jowialnością, humorem), który przy lada sposobności pełną grą barw wytryska, i z tem marzycielsko-sentymentalnem usposobieniem, tym skrzącym przebłyskiem prawdziwie ossyanicznego poczucia natury, który zwykł wybuchać nagle pod wpływem wzruszenia — tak samo mimowoli, jak mimowoli krew oblewa policzki rumieńcem. Chłopu polskiemu miły jeszcze strój narodowy: kabat bez rękawów, sięgający niżej pasa, po wierzchu kapota jasnymi sznurami wyszywana. Ta kapota, zazwyczaj jasno niebieskiej lub zielonej barwy, jest grubym pierwowzorem wytwornych polskich okryć, jakie noszą nasi eleganci. Głowę osłania mały, krągły kapelusz, biało obramowany, ku górze zwężający się stożkowato, z przodu przystrojony w pstre wstążki lub kilku pawiemi piórami. W takim to kostyumie widzieć można chłopa polskiego, zdążającego w niedzielę do miasta, gdzie załatwiać zwykł trzy sprawy: po pierwsze, goli się, po drugie, słucha mszy świętej, po trzecie, upija się jak nieboskie stworzenie. I widzieć go można, jak dzięki tej trzeciej sprawie istotnie do błogosławionego wzniesiony stanu, z wyciągniętemi nogami i łapami spoczywa w rynsztoku, pozbawiony zmysłów. Otacza go wtedy kupa przyjaciół, którzy w żałosnem ugrupowaniu zająwszy miejsca, — nie mogą, zdaje się, zrozumieć, dlaczego ów człowiek tak mało znieść może! Bo też, co wart być może ktoś, kogo byle trzy kwaterki wódki już rzucają ziem! Ale Polacy w piciu doprowadzili istotnie do nadludzkiej doskonałości. — U chłopa konstytucya ciała jest silna; zbudowany doskonale, wygląda na urodzonego żołnierza, a włosy ma zwyczajnie jasne, i najczęściej dozwala im opadać w długich kędziorach. Tej okoliczności przypisać należy tak częste u chłopów pojawianie się kołtuna (Plica polonica), bardzo sympatycznej choroby, którą zapewne i my kiedyś pobłogosławieni będziemy, gdy noszenie długich włosów rozpowszechni się w niemieckich ziemiach. Wprost oburza poddańcze zachowanie się chłopa wobec szlachcica. Pochyla on głowę prawie do stóp jasnego pana i wypowiada przytem formułkę: „Całuję stopy.“ Kto chce widzieć uosobienie pokory, niechaj popatrzy na chłopa polskiego, gdy stoi wobec szlachcica; brakuje mu tylko psiego ogona, którym mógłby kiwać na wszystkie strony. We mnie na taki widok budzi się mimowoli myśl: „A wszakże Bóg stworzył człowieka na swe podobieństwo!“ — i doznaję niewypowiedzianego bolu z powodu takiego płaszczenia się jednego człowieka przed drugim. Tylko przed królem godzi się korzyć; poza tym jednym wyjątkiem podzielam w zupełności północno-amerykański katechizm. Nie przeczę, że mi nierównie milsze drzewa w polu, niż drzewa genealogiczne; że prawa ludzkie wyżej cenię, niż prawo kanoniczne, a przykazania rozsądku stawiam ponad abstrakcyami krótkowidzących historyków; jeśliby mnie wszakże kto zapytał, czy chłop polski naprawdę jest nieszczęśliwy i czy polepszy się jego położenie, gdy teraz z uciśnionych poddanych powstaną sami własnowolni gospodarze, to musiałbym chyba skłamać, gdybym bezwzględnie twierdzącą dał odpowiedź. Jeśli uprzytomnimy sobie pojęcie szczęścia jako zawisłe od różnych stosunków i jeśli zechcemy przyznać, że bynajmniej nieszczęściem nie jest, całymi dniami pracować, nie zaznając żadnych wygód, których się nie zna, — to trzeba przyznać, że polski wieśniak nie jest we właściwem tego słowa znaczeniu nieszczęśliwym; tem bardziej nim nie jest, że nic nie posiada, a przeto życie upływa mu bez troski, co przecie wielu uważa za szczyt szczęścia. Ale niech mnie nikt nie posądza o ironię, jeśli powiem, że gdyby teraz nagle uczyniono polskich chłopów wolnymi posiadaczami, to znaleźliby się oni niezawodnie w najprzykrzejszem położeniu i niejeden z nich popadłby w ostateczną nędzę. Stało się to drugą chłopa naturą, nie troszczyć się o nic, źle więc zawiadowałby on swą posiadłością, a gdyby go nadomiar spotkało jakie nieszczęście, przepadłby z kretesem. Obecnie wrazie nieurodzaju musi szlachcic obdzielić swych poddanych zbożem; byłoby to bowiem jego własną stratą, gdyby chłop zginął z głodu lub nie miał czem obsiać pola. Z tej samej przyczyny dostanie chłop od pana jałówkę lub byczka, gdy mu własne bydło wyzdycha. Pan też daje chłopu w zimie drzewo na opał; pan posyła po lekarza i leki gdy zachoruje chłop, lub jego rodzina; słowem: pan występuje nieustannie jako opiekun chłopa. Przekonałem się zaś, że przeważna liczba szlachty wykonywa tę opiekę sumiennie i z prawdziwą miłością; przekonałem się, że szlachta wogóle obchodzi się z chłopami łagodnie i dobrotliwie; przynajmniej rzadko spotyka się resztki dawnej surowości. Wielu szlachty wprost życzy sobie uwłaszczenia chłopów. Największy człowiek, jakiego wydała Polska i który dotąd żyje w sercach wszystkich, Tadeusz Kościuszko, był gorącym szermierzem emancypacyi ludu, a zasady tego ulubieńca wszystkich niepostrzeżenie wnikają w umysły. Przytem doktryny francuskie, które w Polsce krzewić łatwiej, niż gdziekolwiek indziej, mają również ogromny wpływ na położenie ludu wiejskiego. A więc nie dzieje się zbyt źle owym chłopom i spodziewać się należy, że zwolna przyjdzie do skutku ich uwłaszczenie. Także rząd pruski zdaje się stosownemi zarządzeniami zdążać stopniowo do tego celu. Oby ta dobrotliwa powolność przyniosła jak najlepsze owoce; pewniejsza ona, w danej zaś chwili pożyteczniejsza, niźli niszczycielski pośpiech. Ale i on bywa niekiedy pożyteczny, choćby jak się go potępiało. Pomiędzy chłopem a szlachcicem stoją w Polsce żydzi. Tworzą oni przeszło jedną czwartą część ogółu ludności i uprawiają najrozmaitsze interesy tak, że można ich nazwać trzecim stanem Polski. Nasi więc fabrykanci kompendyów statystycznych, którzy do wszystkiego przykładają miarę niemiecką, a przynajmniej francuską, niesłusznie twierdzą, że Polsce brak t. zw. tiers état, ponieważ tam ów stan ostrzej od innych jest oddzielony, ponieważ jego członkowie w niezrozumieniu starego zakonu lubują się i ponieważ zewnętrznie daleko im jeszcze do ideału dobrodusznego mieszczuchostwa na modłę tego typu, który sub specie rzeskiej filisterskości przedstawiają tak wdzięcznie, w tak odświętnem przystrojeniu norymberskie wydawnictwa kieszonkowe dla kobiet. Widzicie przeto, że żydzi w Polsce z mocy stanowiska i liczebności mają większe państwowo-ekonomiczne znaczenie, niźli u nas w Niemczech, i że chcąc o nich powiedzieć to, na co zasługują, nie wystarcza wspaniały pogląd wzięty na kredyt u sentymentalnych powieściopisarzy Północy, lub przyrodniczo-filozoficzna, ideowa głębia genialnych kupczyków umysłowości Południa. Powiedziano mi, że żydzi W. Księstwa co do wykształcenia zajmują niższy stopień, aniżeli ich bardziej na wschód wysunięci współwyznawcy; dlatego też nie mogę powiedzieć nic pewnego wogóle o polskich żydach i wolę ciekawych odesłać raczej do pracy Dawida Friedländera: „O poprawie Izraelitów (żydów) w Królestwie polskiem (Berlin 1819)“. Od czasu pojawienia się tej książki, napisanej — jeśli pominiemy brak należytego uznania dla zasług i moralnego wpływu rabinów, — z niezwykłą miłością prawdy i bliźnich, stan polskich żydów nie uległ prawdopodobnie żadnym szczególnym zmianom. W W. Księstwie mieli niegdyś, jak zresztą w całej Polsce, zajmować się wyłącznie oni wszystkiemi rękodziełami; teraz wszakże nadciąga z Niemiec wielu chrześcijańskich rzemieślników, a także polscy wieśniacy znajdują coraz więcej upodobania w różnych rzemiosłach. Rzecz tylko osobliwa, że taki pospolity Polak bywa zazwyczaj szewcem, piwowarem lub gorzelnikiem. W Chwaliszewie, przedmieściu Poznania, widziałem co drugi dom przyozdobiony szyldem szewca, tak, że przypomniało mi się miasteczko Bradford w Szekspira „Polowym z Wakefieldu“.[1] W pruskiej Polsce żyd, który się nie wychrzci, nie może uzyskać państwowej posady urzędniczej; natomiast w Polsce rosyjskiej dopuszcza się żydów także do wszystkich urzędów państwowych, ponieważ uważają to tam za rzecz pożyteczną. Zresztą arszeniku w tamtejszych kopalniach nie przesublimowano jeszcze na hyper-pobożną filozofię, a wilków w staropolskich lasach nikt jakoś nie wyuczył dotąd, wyć historycznymi cytatami... Należałoby pragnąć, by rząd nasz z pomocą odpowiednich środków wetchnął w żydów W. Księstwa więcej zamiłowania do rolnictwa; żydowskich bowiem rolników ma tam być bardzo mało. W Polsce pod berłem rosyjskiem spotyka się ich często. Niechęć do pługa miała u polskich żydów stąd powstać, że widzieli niegdyś pańszczyznianego chłopa w stanie pozornie tak bardzo opłakanym. Jeśli stan włościański podniesie się obecnie, to także żydzi chwycą się pługa. — Z małymi wyjątkami wszystkie gospody pozostają w rękach żydowskich, a liczne żydowskie gorzelnie przynoszą krajowi wiele szkody, podają bowiem chłopom sposobność i zachętę do opilstwa. Ale wykazałem już powyżej, jak to raczenie się wódką należy do sposobów uszczęśliwiania chłopstwa. — Każdy szlachcic ma na wsi lub w mieście żyda, którego nazywa faktorem, i który załatwia dlań wszystkie komisy, zakupna, sprzedaże, zasięga informacyi itd. To bardzo oryginalne urządzenie najlepiej wskazuje, jak bardzo szlachta polska zamiłowana jest w wygodzie. Pod względem zewnętrznym przedstawiają się żydzi polscy wprost okropnie. Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy sobie przypomnę, jak to za Międzyrzeczem po raz pierwszy obaczyłem wieś polską zamieszkałą przeważnie przez żydów. Nawet „W-ski Tygodnik“, choćby na papkę rozgotowany nie mógłby mnie z równą energią pobudzić do ejekcyj, jak widok tych obdartych, brudnych postaci; nie udręczyłaby też mych uszu w takiej mierze rozdzierająco mówka uczniaka rozpłomienionego miłością gimnastyki i ojczyzny, jak żydowski żargon. Mimoto wstręt ustąpił wkrótce miejsca współczuciu, gdym przypatrzył się bliżej doli tych ludzi i kiedym obaczył podobne do chlewów nory, w których oni mieszkają, szwargoczą, modlą się, szachrują i — klepią biedę. Ich język jest niemczyzną, przetykaną hebrajszczyzną, a ujętą w fason polski. W bardzo dawnych czasach skutkiem prześladowań religijnych wywędrowali z Niemiec do Polski; Polacy bowiem w podobnych wypadkach odznaczali się zawsze tolerancyą. Gdy pobożnisie doradzali jednemu z królów polskich, by protestantów polskich zmusił do powrotu na łono katolicyzmu, odpowiedział on: „Sum rex populorum, sed non conscientiarum!“ — Żydzi wnieśli do Polski pierwsi handel i przemysł, za co Kazimierz Wielki obdarzył ich rozległymi przywilejami. Zdaje się, że byli oni znacznie bliżsi szlachcie, aniżeli chłopom; wedle bowiem starej ustawy żyd przez przejście na chrześcijaństwo eo ipso zyskiwał szlachectwo. Nie wiem, czy i dlaczego ta ustawa została zniesiona i co z tych dwu rzeczy straciło na swej wartości. — W owych dawnych czasach żydzi pod względem kulturalnym i co do wykształcenia z pewnością górowali nad szlachcicem, który uprawiał jedynie surowe rzemiosło wojenne, a nie miał jeszcze francuskiej ogłady. Oni zaś, żydzi, zajmowali się przynajmniej swemi hebrajskiemi księgami z zakresu naukowego i religijnego, z powodu których właśnie musieli porzucić ojczyznę i wygodne życie. Widocznie jednak żydzi nie dotrzymali kroku europejskiej kulturze, a świat ich duchowy zabagnił się niefortunnymi zabobonami, które przemyślna scholastyka gwałtem wciska w tysiączne przedziwne formy. A jednak, mimo barbarzyńskiej czapki futrzanej osłaniającej jego głowę i mimo jeszcze bardziej barbarzyńskich idei głowę tę wypełniających, szanuję polskiego żyda nierównie wyżej, niż niejednego niemieckiego z boliwarem na głowie i Jean Paulem w głowie. Charakter polskiego żyda, skazanego na zupełne odosobnienie, stał się zwartą całością; wciągając w swe płuca tchnienie tolerancyi, nabrał ów żyd piętna swobody. Człowiek ten wewnątrz siebie nie wytworzył kwodlibetowej mieszaniny różnorodnych uczuć i nie zmarniał, bo nie był skazany na duszenie się w ciasnych murach żydowskich ulic Frankfurtu, w arcymądrych ordynacyach miejskich i miłościwych ograniczeniach prawnych. Polski żyd w brudnym swym chałacie, z zaludnioną robactwem brodą, z odorem czosnku i szwargotem, milszy mi jeszcze, niżli niejeden z potentatów żydowskich ukazujących się w całej wspaniałości państwowych obligów. Jak już wyżej zaznaczyłem, nie szukajcie w tym liście opisów czarującej przyrody, wspaniałych dzieł sztuki i tp., tylko ludzie i to najszlachetniejszy ich gatunek, szlachta, zasługują tu w Polsce na uwagę podróżnika. I zaprawdę, dochodzę do przekonania, że jeśli zobaczy się dzielnego, prawdziwego polskiego szlachcica, lub nadobną, szlachetną Polkę w ich istotnej świetności, dusza musi uradować się tak samo, jak np. widokiem romantycznego zamczyska na skałach lub marmurowej Medycejki. Dostarczyłbym wam chętnie charakterystyki polskiej szlachty, a byłby to bardzo cenny mozajkowy zlepek przymiotników: gościnny, dumny, odważny, zwinny, fałszywy (tego żółtego kamyczka nie powinno żadną miarą brakować!), draźliwy, skłonny do entuzyazmu, do hazardu, do używania życia, wspaniałomyślny i zuchwały. Ale nazbyt często sam występowałem przeciwko naszym pismakom broszur, którzy widząc skaczącego tancmistrza paryskiego, na poczekaniu klecą charakterystykę narodu a obaczywszy grubego kupca bawełny z Liverpolu, jak ziewa, na miejscu ferują sąd o narodzie. Te ogólnikowe charakterystyki są źródłem wszystkiego złego. Nie wystarczy życia ludzkiego, by poznać charakter jednego, jedynego człowieka, a z milionów jednostek składa się naród. Tylko w takim razie, gdy przypatrzymy się dziejom pewnego człowieka, dziejom jego wychowania i jego życia, można będzie pojąć poszczególne rysy jego charakteru. U klas ludzi, których poszczególni członkowie skutkiem wychowania i życia nabierają tego samego kierunku, muszą dać się zauważyć niektóre uderzające rysy charakteru; tak właśnie sprawa ma się ze szlachtą polską i tylko z tego punktu widzenia da się coś ogólnego powiedzieć jej charakterze. O wychowaniu wszędzie i zawsze rozstrzygają momenty miejsca i czasu, gleba i dzieje polityczne. W Polsce to pierwsze ma większą wagę, niż gdziekolwiek indziej. Polska leży między Rosyą a — Francyą. Leżących przed Francyą Niemiec nie liczę, ponieważ znaczna część Polaków uważała Niemcy za szerokie bagno, które jak najrychlej należy przeskoczyć, aby dostać się do błogosławionej krainy, gdzie najdelikatniejsze fabrykuje się obyczaje i pomady. Polska była skutkiem tego narażoną na najrozmaitsze wpływy. Naciskała na nią barbarya od wschodu skutkiem wrogiego zetknięcia z Rosyą; od zachodu zaś wciskała się hyper-kultura skutkiem przyjaźnych stosunków z Francyą. Stąd owa dziwna mieszanina cywilizacyi i barbarzyństwa w charakterze i domowem życiu Polaków. Nie twierdzę wprawdzie, jakoby wszelkie barbarzyństwo nadciągnęło ze wschodu, znaczna część jego była snać nagromadzona już w samym kraju; ale w ostatnich czasach ów napływ z zewnątrz był bardzo widoczny. Na charakter polskiej szlachty oddziaływało przedewszystkiem życie wiejskie. Mało który szlachcic wychowuje się w mieście; chłopcy z tej warstwy społecznej pozostają zwykle u krewnych na wsi, aż dorosną i dzięki — niezbyt usilnym zresztą — staraniom ochmistrza, lub też niezbyt długiej edukacyi szkolnej, albo wreszcie dzięki samej tylko poczciwej naturze staną się zdolnymi do służby wojennej, lub do uczęszczania na uniwersytet, albo też otrzymają od liżącej niedźwiedzie Lutecyi namaszczenie najwyższego stopnia kultury. Ponieważ nie wszystkim im los oddaje te same środki do rozporządzenia, rzecz więc jasna, że niezamożną szlachtę odróżniać należy od szlachty bogatej i od magnatów. Pierwsi żyją częstokroć w całem tego słowa znaczeniu nędznie, prawie jak chłopi i nie mają też szczególnych pretensyi do kultury. Pomiędzy szlachtą zasobną i magnateryą nie zachodzą jaskrawe różnice, obcemu trudno ich nawet dostrzedz. Godność szlachecka (civis polonus) sama w sobie ma tę samą rozległość i tę samą wewnętrzną wartość u najbogatszego, czy u najbiedniejszego szlachcica. Z nazwiskami wszakże rodów, które zdawien dawna odznaczały się posiadaniem wielkich dóbr i szczególnemi zasługami obok państwa, wiąże się charakter wyższego dostojeństwa. Szlachta tej kategoryi ma wspólne miano magnatów. Czartoryscy, Radziwiłłowie, Zamoyscy, Sapiehowie, Poniatowscy, Potoccy itd., uważani są za polską szlachtę na równi z byle biednym szlachetką, który chodzi może za pługiem; mimo to de facto, jakkolwiek nie de nomine, są wyższą szlachtą. Ich powaga jest nawet silniej ugruntowana niż powaga naszej szlachty, ponieważ ludzie ci sami ponadawali sobie godności i ponieważ drzewo ich rodowe noszą w głowie nie tylko wysznurowane stare panny, lecz cały naród. Nazwanie „starosta“ spotyka się dziś już rzadko i stało się ono czczym tytułem. Samym tylko tytułem jest u Polaków również miano „hrabia“, a tytuły tego rodzaju pochodzą tylko od Prus i Austryi. O dumnem zachowaniu się szlachty wobec mieszczaństwa nic w Polsce niewiadomo; taka duma wytworzyć się mogła jedynie w krajach, w których istnieje możny a pełen pretensyi stan mieszczański. Dopiero wówczas, gdy chłop polski pocznie kupować dobra a żyd polski pozbędzie się swej służalności wobec szlachcica, może w tym ostatnim obudzić się duma rodowa. Oznaczałaby ona w takim razie postęp kraju. Ponieważ zaś żydzi postawieni tu są wyżej od chłopów, pierwsi więc oni musieliby wejść w kolizyę ze szlachecką dumą; ale jeśli do tego dojdzie, otrzyma ona niezawodnie jakąś bardziej religijną nazwę. Ten pobieżnie tylko nakreślony charakter polskiego szlachectwa, jak sobie wyobrazić można, najwięcej przyczynił się do tak dziwnego ukształtowania się politycznych dziejów Polski, a znowu i wpływ dziejów na wychowanie Polaków, zatem i na ich charakter narodowy, był może jeszcze donioślejszy, aniżeli wspomniany już wpływ ziemi. Skutkiem idei równości rozwinęła się u polskiej szlachty owa duma narodowa, która nas często wprawia w zdumienie swą wspaniałością, która nas równie często gniewa z powodu lekceważenia Niemców i która pozostaje w tak jaskrawem przeciwieństwie do przymusowej skromności. Z owej równości właśnie rozwinęła się znana ambicya w wielkim stylu, ożywiająca maluczkich tak samo jak potentatów i tak często wzbijająca się aż ku szczytom władzy; Polska bowiem najdłużej była państwem elekcyjnem. Panowanie — oto był ów słodki owoc, ku któremu każdy Polak wyciągał ręce. Nie orężem duchowym pragnął go zdobyć, tą bowiem drogą dochodzi się za powoli do celu; raczej jednem cięciem miecza od razu wejść w posiadanie słodkiego owocu! Tak się tłumaczy znane zamiłowanie Polaków w stanie wojskowym, ku któremu pociągał ich gwałtowny, skłonny do waśni charakter; stąd u Polaków nie brak dzielnych żołnierzy i generałów, lecz mało jest wytrawnych mężów stanu, a jeszcze mniej uczonych, którzy zdobyliby sobie rozgłos. Miłość ojczyzny jest dla Polaków owem wielkiem uczuciem, w którem spływają się wszystkie inne, jak rzeki w morzu; a przecie ojczyzna ta nie odznacza się szczególnie pociągającą fizyognomię. Pewien Francuz, który tej miłości nie mógł pojąć, patrząc na posępną, bagnistą okolicę polskiego kraju, kopnął ziemię obcasem, potrząsnął głową, a z ust wyrwał mu się okrzyk: „I to nazywają te szelmy ojczyzną!“ Ale nie z samej tylko ziemi, raczej z walki o niepodległość, ze wspomnień historycznych, z nieszczęścia wyłoniła się u Polaków ta miłość ojczyzny. Goreje ona dotąd tym samym żarem, co za czasów Kościuszki, a może nawet jeszcze potężniej. Prawie do śmieszności wielbią Polacy obecnie wszystko, co ojczyste. Jak konający w bezgranicznej trwodze broni się przeciwko śmierci, tak oburza się ich dusza i stawia opór wszelkiej myśli o zagładzie ich narodowości. Okropny zaprawdę widok: te drgawki konania polskiego organizmu narodowego! Ale wszystkie ludy Europy i całego świata przetrwać będą musiały ową walkę śmiertelną, by u śmierci wyłoniło się życie, z pogańskiej idei narodowościowej chrześcijańskie braterstwo. Nie przechodzi mi przez myśl, by zatrzeć się miały wszelkie piękne odrębności, w których miłość odzwierciedla się najchętniej; myślę tu o powszechnem zbrataniu ludów, o pierwotnem chrześcijaństwie, do którego my, Niemcy, najusilniej dążymy i które najpiękniej określili najszlachetniejsi rzecznicy naszego ludu: Lessing, Herder, Schiller i inni. Do tego ideału Polakom tak samo, jak i nam, jeszcze daleko. Znaczna ich część żyje całą duszą w formułkach katolicyzmu, nie przeczuwając nawet niestety — wielkiego ducha tych formułek i ich teraźniejszego przejścia na teren dziejów powszechnych; część przeważna natomiast zaciągnęła się pod sztandar francuskiej filozofii. Nie zamierzam ich tu bynajmniej szkalować; zdarzają się chwile, gdy ich uwielbiam, ja sam do pewnego stopnia jestem dziecięciem tej filozofii. A jednak zdaje mi się, że brak jej rzeczy głównej: miłości. Gdzie ta gwiazda nie świeci, tam noc panuje, choćby nawet wszystkie światła encyklopedyi rozsypały snopy brylantowych iskier. — A jeśli Ojczyzna pierwszem, to wolność jest drugiem słowem Polaka. Piękne słowo! Obok miłości niezawodnie najpiękniejsze! Ale też obok miłości jest ono słowem, co do którego najczęstsze zachodzą nieporozumienia i dla określenia którego najczęściej służyć muszą rzeczy owemu słowu wprost przeciwne. Tu właśnie zachodzi taki wypadek. Wolność w pojęciu przeważnej liczby Polaków to nie ów boski ideał Waszyngtona; tylko część niewielka, tylko mężowie, jak Kościuszko, pojęli go i pojęcie to usiłowali rozkrzewić. Wielu wprawdzie z entuzyazmem rozprawia o wolności, ale nic nie czynią dla uwłaszczenia swych chłopów. Wyraz „wolność“ rozbrzmiewający tak pięknie i tak pełnym dźwiękiem w polskiej historyi, był jedynie hasłem elekcyjnem szlachty, która starała się jak najwięcej praw uszczknąć królowi, by powiększyć moc swą własną i tym sposobem zwiększyć bezrząd. C’était tout comme chez nous, bo wszakże i niemiecka wolność nie była ongi niczem innem, jak sposobem uczynienia z cesarza żebraka, aby szlachta mogła tem bardziej opływać we wszystko i tem samowolniej panować; i musiało zginąć państwo, w którem naczelnik przywiązany był do swego stołka, w końcu zaś drewniany już tylko miecz dzierżył w dłoni. Doprawdy, historya Polski jest miniaturową historyą Niemiec; tylko że w Polsce możni nie oderwali się tak gruntownie od głowy państwa, nie nadali sobie tyle co u nas samoistności, i że niemiecka rozwaga dozwoliła przecie odrobinie ładu wpełznąć na żółwich stopach w anarchię. Gdyby Lutrowi, wybrańcowi Boga i Katarzyny, wypadło było stanąć przed sejmem krakowskim, to z pewnością nie dozwolonoby mu tak spokojnie, jak w Augsburgu, wypowiedzieć swych myśli. Jakoż zasada burzliwej wolności, acz może lepsza ona od spokojnego służalstwa, strąciła Polskę w przepaść. Ale zdumienie nas ogarnia, gdy się widzi, jak potężny wpływ wywiera na Polaków sam już ów wyraz „wolność“: płoną i goreją, słysząc, że gdziekolwiek o wolność toczą się boje, płomienne spojrzenie zwracają ich oczy ku Grecyi i południowej Ameryce. Ale w Polsce, jak już wspomniałem, ucisk wolności rozumieją jedynie jako ograniczenie praw szlacheckich, lub nawet — choćby powolne — zrównanie stanów. My lepiej znamy się na tem; swobody muszą ustąpić tam, gdzie ma nastać powszechna, ustawą poręczona wolność. Teraz jednakże klęknijcie, a przynajmniej uchylcie kapelusza — mówić chcę o kobietach Polski. Mój duch buja nad brzegami Gangesu i szuka najsubtelniejszych, najmilszych kwiatów, aby je porównać z owemi kobietami. Ale czemże wobec tych nadobnych wszystkie powaby malik, kuwalai, oszad, karabów nagakesarów, świętych lotosuów jak się tam kwiaty owe wszystkie zwą — kamalaty, pedmy, kamale, tamale, syrysze i t. d.!!! Gdybym miał pendzel Rafaela, melodye Mozarta, wysłowienie Kalderona, to może udałoby mi się wyczarować w waszych piersiach uczucie, jakiego doznalibyście, jeśliby prawdziwa Polka z krwi i kości, jeśliby ta Afrodyta nadwiślańska zjawiła się wam przed błogosławionym wzrokiem. Ale czemże plamy barwne pendzla Rafaelowskiego wobec tych obrazów na ołtarzu piękna — wobec tych piękności, które żywy Pan Bóg nakreślił radośnie w najweselszych snać swoich chwilach! Czemże Mozartowskie brzdąkania w porównaniu ze słowami — istne nadziewane bonbonki dla duszy, — które z różanych usteczek takiej słodkiej istoty ulatują! I czem są wszystkie Kalderonowskie gwiazdy na niebie a kwiaty na ziemi wobec tej pięknej, którą też prawdziwie po Kalderonowsku nazywam aniołem ziemskim, gdyż aniołów niebiańskich nazywam na odwrót Polkami nieba. Tak, mój drogi, kto spojrzy w ich oczy gazeli, wierzy w niebo, choćby należał do najgorętszych zwolenników barona Holbacha. Jeśli mam mówić o charakterze Polek, to zauważę jedynie: one są kobietami! A któżby zdobył się na tyle odwagi, by określić charakter kobiecy! Powszechnie ceniony doradca światowy ten sam, który o „Charakterach kobiecych“ napisał 10 tomów in octavo zastał w końcu własną żonę w militarnych objęciach. Nie chcę przez to powiedzieć, jakobym kobietom wogóle odmawiał charakteru. Jako żywo nie! Mają go one raczej za wiele, mają co dnia inny charakter. Nie jest również mym zmiarem potępiać tej nieustannej zmiany charakteru. Charakter tworzy się z systemu stereotypowych zasad. Jeśli one są błędne, to całe życie człowieka, który systematycznie ułożył je sobie w duchu, będzie jednym wielkim, długo ciągnącym się błędem. Chwalimy to, powiadamy, że pewien człowiek „ma charakter“, jeśli działa wedle stałych zasad, a nie bierzemy na uwagę, że w takim człowieku zaniknęła wolna wola, że jego duch nie czyni postępów i że on sam stał się sługą swych zatęchłych myśli. Zwiemy również konsekwencyą, jeśli ktoś pozostaje przy tem, co raz na zawsze ułożył w sobie i co sobie powiedział; mamy też dość tolerancyi, by podziwiać głupców i usprawiedliwiać łotrzyków, jeśli można o nich powiedzieć, iż działali konsekwentnie. Ale to moralne samoujarzmienie spotyka się prawie wyłącznie u mężczyzn; w umysłowości kobiecej utrzymuje się ciągle żywy i w coraz żywszym ruchu element wolności. Co dnia zmieniają one swe poglądy na świat, najczęściej nie zdając sobie z tego sprawy. Wstają rano jak niewinne dzieci, budują sobie w południe pewien system idei, który jak karciane domki rozpada się wieczorem. Jeśli dzisiaj mają złe zasady, to ręczę, jutro będą ich zasady jak najlepsze. Sądy swe zmieniają równie często, jak toalety. Jeśli w ich umyśle brak przewodniej myśli, to następuje stan najucieszniejszy, interregnum usposobienia. A usposobienie, temperament, to właśnie u kobiet najczystsza moc i najpotężniejsza; ona prowadzi je pewniejszą drogą, niżli nas, mężczyzn, latarnie rozumowych abstrakcyi. Nie myślcie wszakże, jakobym chciał tu występować jako advocatus diaboli — i nadomiar złego pochwałami obsypywać kobiety za ów brak charakteru, który nasze żółtodzióbki i szarodzióbki — jedni w imię Amora, drudzy przez Hymena nękani — obierają sobie za przedmiot tylu skarg i westchnien! I to trzeba mieć na uwadze, że w tym ogólnikowym sądzie o kobietach miałem głównie Polki na myśli, niemieckie zaś kobiety są pół na pół z pod owej opinii wyjęte. Cały naród niemiecki dzięki wrodzonemu darowi zagłębiania się w sobie ma szczególne warunki dla wyrobienia silnego charakteru, a coś niecoś dostało się z tego również kobietom. Z biegiem czasu owa odrobina kondensuje się coraz silniej tak, że u kobiet średniowiecza t. j. u takich, które osiągnęły czterdziestkę, stwierdzić można wcale grubą, łuskami pokrytą, zrogowaciałą powłokę charakteru. Nieskończenie różne od niemieckich kobiet są Polki. Przypisać to należy słowiańskim właściwościom wogóle, a specyalnie polskiemu obyczajowi. Nie myślę dawać Polce pierwszeństwa przed Niemką pod względem powabu — nie dadzą się one wcale porównać. Któż zechce stawić Wenerę Tycyana ponad Maryę Correggia? W słonecznej rozkwieconej dolinie obrałbym sobie Polkę za towarzyszkę; w noc księżycową w alei lipowej wolałbym znaleść się przy boku Niemki. Pragnąłbym również odbyć podróż przez Hiszpanię, Francyę i Włochy w towarzystwie Polki; do wspólnej jednakowoż podróży przez życie obrałbym sobie Niemkę. Wzorów zatopienia się w życiu domowem, w wychowaniu dzieci, w świętobliwej pokorze i we wszystkich cnotach niewiasty niemieckiej niewiele znajdzie się wśród Polek. Ale i u nas owe cnoty domowe kwitną głównie w sferach mieszczańskich i u tej części szlachty, która pod względem obyczajów i aspiracyi przyłączyła się do mieszczaństwa. U reszty niemieckiej szlachty w wyższym jeszcze stopniu dotkliwiej brakuje wspomnianych cnót domowych, aniżeli wśród polskich kobiet stanu szlacheckiego. U tych nie zdarza się przynajmniej, by wspomnianemu brakowi przypisywano nawet pewną wartość. A takie miewa wyobrażenie z pewnością niejedna dama niemiecka ze szlacheckiego rodu. Zwłaszcza wyobrażają to sobie damy tej kategoryi, jeśli nie mają dość siły monetarnej i duchowej, aby wznieść się ponad poziom sfer mieszczańskich. Próbują one wówczas wyróżnić się przynajmniej tym sposobem, że okazują pogardę mieszczańskim cnotom, a pielęgnują arystokratyczne wady, co zresztą nic nie kosztuje. Polskie panie dumą rodową nie grzeszą i żadnej panience ani w głowie, budować coś na tem, iż przed kilkuset laty jej przodek, rycerz rozbójnik uszedł — zasłużonej karze. Uczucie religijne posiada większą głębię u Niemek, aniżeli u Polek. Te żyją więcej na zewnątrz niż wewnętrznie; są to wesołe dzieci, żegnające się przed świętym obrazem, przebiegające przez życie jakby to była redutowa sala, a przytem śmieją się i tańczą i są czarujące. Tego lekkiego sposobu myślenia Polek nie mogę nazwać ani lekkomyślnością, ani nawet pustotą. Podsycają go w znacznej mierze polska lekkość obyczajów, łączący się z nimi lekki ton francuski, lekki język francuski, którym Polacy posługują się chętnie jakby drugim językiem ojczystym, nakoniec lekka literatura francuska, której deser, romanse, Polki, rzec można, połykają; co do czystości obyczajów zresztą jestem przekonany, że Polki wcale nie ustępują Niemkom. Wyuzdanie kilku magnatek polskich zwracało na siebie różnymi czasy powszechną uwagę, a gmin nasz, jak miałem już sposobność wspomnieć, nie waha się oceniać całego narodu z kilku brudnych egzemplarzy, które nasuną mu się przed oczy. Zważyć przytem trzeba, że Polki są bardzo urodziwe, a piękne kobiety z wiadomych przyczyn najbardziej narażone bywają na szpetną obmowę i nie unikną jej nigdy, jeśli żyją jak Polki, rozkosznie, wesoło, bez krępowania się czemkolwiek. Wierzcie mi: w Warszawie żyje się niemniej cnotliwie, niż w Berlinie, tylko że fale Wisły burzą się nieco gwałtowniej, niźli ciche, grzązkie wody Sprewy. Od kobiet przechodzę do politycznego nastroju Polaków i przyznać muszę, że u tego egzaltowanego narodu na każdym kroku widzi się, jaki ból rozpiera piersi polskiego szlachcica, gdy rzuci wzrokiem na wydarzenia lat ostatnich. Nawet nie—Polakowi trudno stłumić współczucie, skoro wyliczać zacznie to mnóstwo politycznych ciosów, które w tak krótkim przeciągu czasu spadły na Polskę. Wielu naszych dziennikarzy z największym spokojem pozbywa się tego uczucia, bez namysłu prawiąc: „Polacy swą niezgodą sami na się los ten ściągnęli, więc też trudno ich żałować.“ Co za niedorzeczna wymówka! Nie może zawinić żaden naród pojęty jako całość; jego postępki są wynikiem wewnętrznej konieczności, a jego losy są wynikiem postępków. Badaczowi nasuwa się myśl wyniosła, że dzieje (przyroda, Bóg, przeznaczenie itd.) podobnie jak zapomocą jednostek, tak też i przez całe narody zdążają do jakichś wielkich celów i że niektóre narody muszą cierpieć, by całość zachowaną została i coraz świetniej kroczyła naprzód. Polacy, lud graniczny u wrót germańskiego świata, już z mocy samego swego położenia byli powołani specyalnie do spełnienia pewnych zadań światowych. Ich moralna walka przeciwko zagładzie narodu polskiego wywoływała zawsze zjawiska, pod wpływem których zmieniał się charakter całego narodu, a które nie pozostały bez wpływu także na charakter ludów sąsiednich. — Charakter Polaków miał dotąd militarne piętno, co zresztą wyżej już zaznaczyłem; każdy Polak był żołnierzem i cała Polska stanowiła jakby jedną wielką szkołę wojenną. Teraz jednak tak już nie jest; bardzo niewielu tylko Polaków zaciąga się w szeregi wojskowe. Ale młódź polska domaga się zajęcia, i oto znaczny jej zastęp obiera zupełnie inne pole, niż służbę wojskową mianowicie — pracę naukową. Wszędzie widać objawy tego nowego kierunku; znajdując poparcie w stosunkach lokalnych i w duchu czasu, w ciągu lat kilku dziesięciu, jak już zaznaczyłem, zmieni on do niepoznania cały charakter narodu. Jeszcze niedawno widzieć można było w Berlinie ten pocieszający napływ młodych Polaków, którzy szlachetną żądzą wiedzy kierując się, ze wzorową pilnością wtargnęli we wszelkie dziedziny nauk, a ze szczególnem zamiłowaniem zaczerpywali filozofię u źródła, w sali wykładowej Hegla, teraz zaś skutkiem nieszczęsnych zdarzeń usunęli się z Berlina. Pocieszającą jest również oznaką, że Polacy porzucają zwolna swe ślepe zamiłowanie do literatury francuskiej, że uczą się odpowiednio cenić zbyt długo zapoznawaną a o tyle głębszą literaturę niemiecką i jak wyżej wspomniano, rozlubowują się w najgłębszym z niemieckich filozofów. Ten ostatni szczegół dowodzi, że zrozumieli ducha czasu, którego znamieniem i dążnością jest wiedza. Wielu Polaków uczy się obecnie niemczyzny i mnóstwo dobrych dzieł niemieckich przekłada się na polskie. Zasługa to poniekąd także patryotyzmu. Polacy boją się całkowitej zguby swego narodu; widzą oni, ile zdziałać można dla zachowania go, zapomocą literatury narodowej i (acz to brzmieć może opacznie, to jednak jest prawdą, co poważnie mówiło mi wielu Polaków) w Warszawie pracuje się — nad polską literaturą. Nazwać to oczywiście należy wielkiem nieporozumieniem, jeśli sądzi się, że literaturę, która organicznie wyłonić się musi z całego narodu, można wyhodować w literackiej cieplarni stołecznej przez stowarzyszenie uczonych; ale zrobiono przecie początek dzięki tym dobrym chęciom, a wspaniale rozkwitnąć musi piśmiennictwo, które uważa się za sprawę narodową. Niezawodnie musi ów impuls patryotyczny pociągać za sobą także pewne błędy, zwłaszcza w poezyi i dziejopisarstwie. Poezya nabierze rewolucyjnego charakteru, lecz pozbędzie się francuskiego kroju, a natomiast zbliży się do niemieckiego romantyzmu. — Pewien drogi przyjaciel Polak, aby mnie podraźnić, powiedział: „Mamy tak samo, jak wy, romantycznych poetów, ale u nas siedzą oni jeszcze... u czubków!“ — W studyum historyi utrudnia ból polityczny Polakom możność bezstronnego sądu, toteż dzieje tego kraju utykać będą na jednostronności i nieproporcyonalnie odskoczą od tła dziejów powszechnych. Tem więcej wszakże troski będzie się dokładało w celu zachowania wszystkiego tego, co dla historyi Polski jest ważne, i z tem większą dziać się to będzie skrupulatnością, że z powodu niegodziwego sposobu w jaki postąpiono z książkami biblioteki warszawskiej w ciągu ostatniej wojny, zachodzi obawa, iż zaginąć mogą wszystkie zabytki narodowe i dokumenty. Dlatego to, zdaje się, jeden z Zamoyskich założył bibliotekę dla historyi polskiej — w Edynburgu. Zwracam waszą uwagę na mnogość nowych dzieł, mających niebawem opuścić prasy drukarskie w Warszawie, co do istniejącej zaś już literatury polskiej odsyłam was do dzieła Kaulfussa.[2] Spodziewam się wielkich rzeczy po tem duchowem przeobrażeniu Polski. Cały naród przypomina mi owego weterana, który miecz swój wypróbowany, owity wawrzynem, zawiesza na kołku, zwraca się do łagodniejszych kunsztów pokoju, przemyśliwa nad wypadkami przeszłości, bada siły przyrody i gwiazd oblicza rozmiary, lub też bada długość i krótkość zgłosek, jak to było u Carnota. Polak pokieruje równie dobrze piórem, jak kierował lancą, i okaże się równie dzielnym w dziedzinie wiedzy, jak był nim na znanych polach bitwy. Właśnie dlatego, że umysły leżały tak długo odłogiem, zasiew rzucony na nie okryje się tem bardziej urozmaiconym i bujnym plonem. U wielu europejskich ludów duch skutkiem ciągłego ścierania się znacznie stępiał, a tu i ówdzie sam wydać siebie musiał na zniszczenie, upojony tryumfem swych dążeń, doszedłszy do całkowitego samopoznania. Pozatem Polacy mogą korzystać z czystych już wyników kilkusetletnich wysiłków umysłowych reszty Europy; a gdy ludy, które dotąd w pocie czoła pracowały nad budową babilońskiej wieży, zwanej kulturą europejską, obecnie czują wyczerpanie, to ci nowi przybysze z właściwą Słowianom giętkością i niezużytą jeszcze energią poprowadzą dzieło dalej. Dodać jeszcze wypada, że przeważna liczba tych nowych robotników nie pracuje dla zarobku dziennego, jak to bywa w Niemczech, gdzie umiejętność stała się przemysłem i posiada ustrój cechowy — i gdzie nawet Muza jest mleczną krową, dojoną za honoraryum póty, aż w końcu czystą daje wodę. Polacy, garnący się obecnie do sztuk i nauk są to przeważnie potomkowie szlachty. Posiadają oni dość znaczne zasoby materyalne, by nie dbać o rentowność swej wiedzy i swych zdolności. Okoliczność to wprost nieoceniona. Wprawdzie głód stworzył już niejedno wspaniałe dzieło, o ileż jednak wspanialsze poczęła miłość. Także stosunki lokalne korzystnie wpływają na umysłowe postępy Polaków, mianowicie ich wychowanie na wsi. Wiejskie życie u Polaków ani tak ciche ani tak samotne nie jest, jak u nas. Polska szlachta odwiedza się nawzajem w promieniu dziesięciomilowym, niekiedy tygodniami z całą rodziną bawiąc u znajomych, jak nomadzi przenosząc się z miejsca na miejsce z tobołami. Na mnie robiło to nieraz takie wrażenie, jak gdyby całe W. księstwo Poznańskie było jednem wielkiem miastem, w którem tylko domy milami są od siebie oddalone, a nawet, że jest do pewnego stopnia małem miastem, ponieważ wszyscy Polacy znają się pomiędzy sobą, każdy jak najdokładniej wtajemniczony bywa w stosunki rodzinne i interesy drugiego, które też na sposób małomiejski służą częstokroć za przedmiot gadaniny. A jednak to bujne życie, panujące od czasu do czasu w polskich dworach, nie szkodzi do tego stopnia wychowaniu młodzieży, ile gwar miast, zmieniający się co chwila w swych tonacyach. Ten bowiem odwraca umysły młodzieży od naturalnego sposobu pojmowania, chaotycznością swą rozbija uwagę, a przedrażnieniem doprowadza wrażliwość do stępienia. Tak jest, to przypadkowe mącenie ciszy wiejskiego życia wychodzi nawet na pożytek młodzieży, ponieważ podbudza ją i porusza. Nieprzerwany zewnętrzny spokój zwykł doprowadzać do zabagnienia, lub jak się to powiada, do skiśnięcia — niebezpieczeństwo, z którem u nas zwykliśmy spotykać się bardzo często. Rześkie, swobodne życie wiejskie młodzieży najwięcej snać przyczyniło się do nadania Polakom tego wielkiego, silnego charakteru, jakiego dowody składają w boju i niedoli. Dzięki temu myśl u nich zdrowa w zdrowem ciele; a tego trzeba równie dobrze uczonemu jak żołnierzowi. Poucza nas przecie historya, że przeważna liczba tych ludzi, którzy dokonali czegoś wielkiego, spędziła młodość swą w zaciszu. W ostatnich czasach słyszałem nieraz, jak gorąco zachwalano wychowanie zakonne w wiekach średnich, metodę naukową szkół klasztornych, wyliczając wielkich mężów, których one wydały i których umysł nawet w naszym tak wysoki poziom umysłowy zajmującym wieku miałby niemałe znaczenie; ale zapomniano, że to nie mnisi, jeno ustronność ich życia, nie klasztorna metoda szkolna, jeno cisza klasztornego nastroju umysły owe posilała i krzepiła. Gdyby nasze instytuty szkolne otoczono wysokimi murami, podziałałoby to silniej, niż wszystkie nasze pedagogiczne systemy, zarówno idealistyczno-humanistyczne, jak praktyczne na modłę Basedowa. A gdyby takież urządzenie otrzymały nasze pensyonaty żeńskie, dzisiaj tak swobodnie mieszczące się pomiędzy teatrem a szkołą tańców i odwachem, to nasze pensyonarki pozbyłyby się kalejdoskopowej fantastyczności i neodramatycznego sentymentalizmu, cieńkiego jak wodzianka. Nie będę się długo rozwodził o mieszkańcach miast prusko-polskich; mieszanina to pruskiej urzędnikieryi, Niemców emigrantów, „Wasserpolaków“, Polaków, żydów, wojska i t. d. Niemieccy urzędnicy pruscy nie spotykają się z objawami nadmiernej uprzejmości ze strony polskiej szlachty. Wielu urzędników niemieckich przenosi się wbrew ich woli do Polski, ale ci też nie zaniedbywają starań, by jak najrychlej wynieść się stamtąd; innych trzymają na miejscu, w Polsce, domowe stosunki. W tej liczbie znajdują się i tacy, którym to dobrze robi, że są odcięci od Niemiec, którzy starają się tę odrobinę naukowości, jaką urzędnik zdobyć musi dla złożenia egzaminu, wydać z siebie czemprędzej ziewaniem; którzy swą filozofię życiową oparli na dobrym obiadku i którzy przy swym kuflu lichego piwa wygadują na szlachtę polską; którzy spijają co dnia węgierskie wino i wcale nie potrzebują przetrawiać stosu aktów. Wiele rozprawiać nie potrzebuję o dyslokowanem tu wojsku pruskiem; jak wszędzie, jest ono zacne, dzielne, uprzejme, sumienne i wierne. Polacy szanują je, sami przejęci duchem wojskowym, a zacny zawsze czci zacnych; nie może być wszakże mowy o żadnych bliższych stosunkach wzajemnych. Poznań, stolica W. księstwa ma posępne, niezachęcające wejrzenie. Jedyne, co ku niemu pociąga, to znaczna liczba katolickich świątyń. Ale żadna z nich nie może uchodzić za piękną. Napróżno pielgrzymowałem co rana od jednego kościoła do drugiego w poszukiwaniu pięknych starych malowideł. Tutejsze stare obrazy nie wydają mi się pięknymi, a stosunkowo piękne nie są stare. Polacy mają fatalny zwyczaj odnawiania swych kościołów. W prastarej katedrze Gniezna, niegdyś stołecznego grodu Polski, znalazłem same nowe obrazy i nowe ozdoby. Zajęła mnie tam tylko bogato figurami przystrojona, wylana z żelaza brama kościelna, ongi brama Kijowa, którą zdobył zwycięski Bolesław i na której widnieje dotąd kresa jego mieczem wrąbana. Cesarz Napoleon podczas pobytu swego w Gnieźnie kazał sobie drobny kawałek z tej bramy wykroić, przez co zyskała ona jeszcze bardziej na wartości. W gnieznieńskiej katedrze słyszałem też po pierwszej mszy śpiew na cztery głosy, który ułożyć miał spoczywający tam Wojciech św. i który śpiewają każdej niedzieli. Katedra tu w Poznaniu jest nowa, tak przynajmniej wygląda i dlatego wcale mi się nie podobała. Tuż obok widnieje pałac arcybiskupa poznańskiego, będącego zarazem arcybiskupem gnieznieńskim i kardynałem rzymskim, w następstwie czego nosi on czerwone pończochy. Mąż to bardzo wykształcony, z francuską ogładą, siwowłosy i drobnego wzrostu. Wysoki kler polski ciągle jeszcze wywodzi się z najprzedniejszych szlacheckich rodów; natomiast kler niższy należy do gminu, jest nieokrzesany, bez wykształcenia, a zamiłowany w butelce. — Pokrewieństwo myśli prowadzi mnie do teatru. Piękny budynek oddali tutejsi mieszkańcy Muzom; ale te boskie damy nie weszły w jego progi, wysłały tylko swe pokojówki, które stroją się przyodziewkiem chlebodawczyń i wyprawiają na scenie różne figle. Jedna nadyma się jak paw, druga bryka nakształt słonki, trzecia grzekocze jak pantarka, czwarta wzór biorąc z bociana, skacze na jednej nodze. Zachwycona jednakże publiczność rozdziewia usta szeroko, jak zajezdne wrota, a ktoś w epolety strojny wola: „Zaprawdę, Melpomene, Talia, Polihymnia, Terpsichore!“ — Mają tu także recenzenta teatralnego. Jak gdyby nieszczęsnemu miastu nie wystarczył sam teatr! Znakomite recenzye tego znakomitego recenzenta okazują się na razie tylko w poznańskiej gazecie, niedługo jednakże zebrane zostaną i wyjdą z druku jako dalszy ciąg „Hamburskiej Dramaturgii“ Lesynga!! Ale być może, iż ów prowincyonalny teatr przedstawia mi się tak niekorzystnie dlatego, ponieważ zawitałem tu wprost z Berlina, a tuż przed wyjazdem widziałem właśnie panie Schröck i Stich. Przyznaję nawet, że nie myślę potępiać całego personalu sceny poznańskiej; przyznaję jeszcze więcej, że mianowicie znajduje się w nim jeden niepospolity talent, dwie dobre siły i jedna wcale niezła. Tym niepospolitym talentem, o którym tu mówię, jest panna Paien. Zazwyczaj przypadają jej w udziale role pierwszej kochanki. Wówczas rozbrzmiewa nie płaczliwe lamentoso ani sztuczne paplanie tych naszych uczuciowych, które sądzą, że są powołane do karyery scenicznej, ponieważ odegrały może w życiu z powodzeniem sentymentalną lub kokieteryjną rolę, i co do których zbiera nas ochota, wygwizdać je ze sceny, ponieważ oklaskiwałoby się te panie jak najchętniej i z prawdziwym zapałem w samotnym buduarze. Panna Paien grywa z jednakowem powodzeniem najróżnorodniejsze role — Elżbietę równie dobrze jak Maryę. Najbardziej podobała mi się wszakże w komedyi, w sztukach konwerzacyjnych, zwłaszcza w rolach jowialnych, filuternych. Po królewsku ubawiła mnie jako Paulina w „Trosce bez biedy i biedzie bez kłopotu.“ Panna Paien czaruje grą swobodną dobywającą się z głębi, jej grę znamionuje dalej dobroczynnie na widza oddziaływująca pewność siebie i porywająca śmiałość, prawie zuchwałość, jaką spostrzega się tylko u prawdziwych, wielkich talentów. Zachwyciła mnie także w niektórych swych rolach męskich np. w „Oświadczynach miłosnych“ i Wolffa „Cezario“; miałbym tu tylko do wytknięcia nieco kanciaste ruchy ramion, który to jednakże błąd zapisuję na rachunek mężczyzn za wzór jej służących. Panna Paien jest równocześnie śpiewaczką i tancerką, ma bardzo korzystne warunki zewnętrzne i byłaby szkoda, gdyby ta utalentowana dziewczyna miała zginąć w bagnach wędrownej trupy. Pożyteczną siłą sceny poznańskiej jest p. Carlsen. Nie zepsuje on żadnej roli. Także panią Paien wymienić należy jako dobrą aktorkę. Ta celuje w rolach komicznych starych. Jako kochanka Schieberlego podobała mi się nadzwyczajnie. Gra pani Paien również śmiało i swobodnie, i ustrzegła się od zwykłego błędu tych aktorek, które wprawdzie bardzo skrupulatnie grają role starych kobiet, a jednak chętnie dają do poznania, że w starem tem pudle tkwi przecie bardzo miła kobietka. P. Oldenburg, przystojny mężczyzna, jako amant bywa w komedyi nieznośny, mógłby służyć za wzór sztywności i niezgrabiaszostwa; dość znośnie natomiast przedstawia się w rolach bohaterskich kochanków. W ogólności w rolach tragicznych okazuje się on aktorem nie bez talentu; ale jego długim ramionom, aż poza kolana sięgającym i bujającym tu i tam nakształt wahadła, muszę stanowczo odmówić wszelkich aktorskich zdolności. Jednakowoż jako Ryszard w „Rozamundzie“ podobał mi się i nie raził mnie czasami nawet jego fałszywy patos, ten bowiem tkwił w samej sztuce. We wspomnianej tragedyi zyskał mój poklask nawet p. Munsch jako król, zwłaszcza w zakończeniu aktu II. w niezrównanej scenie, obliczonej na to, by jak wybuch bomby podziałać na widza. P. Munsch zwykł z reguły gdy nim owładnie namiętność, wydawać dźwięki podobne do szczekania. Demoiselle Franz, również pierwsza amantka, gra źle przez skromność; w twarzy swej ma ona coś, co przemawia do widzów, mianowicie — usta. Madame Fabrizius ma figurkę zgrabniutką, i niezawodnie bardzo ponętną poza teatrem. Jej mąż p. Fabrizius w komedyi „Książęcy rozkaz“ tak po mistrzowsku sparodyował wielkiego Fritza, że powinna była wdać się w to policya. Madame Carlsen jest małżonką pana Carlsena. Ale pan Voigt jest komikiem: on sam to twierdzi, do niego bowiem należy układanie afisza komedyi. Aktor ten jest ulubieńcem galeryi, a trzyma się tej zasady, że jedną rolę grać należy tak samo jak każdą inną. Toteż z podziwem patrzyłem, jak wiernym on tej zasadzie pozostał, grając Felsa von Felsenburg, głupiego barona w „Różyczce alpejskiej“, przywódcę filistrów w „Polowaniu na ptaki“ i t. d. Był on zawsze jednym i tym samym p. Ernestem Voigtem ze swą fistułkową komiką. Drugiego komika zyskał świeżo Poznań w osobie p. Ackermanna, którego występ w roli Staberlego i w „Fałszywej Catalani“ sprawił mi prawdziwe zadowolenie. Pani Leutnerowa sprawuje obowiązki dyrektorowej sceny poznańskiej, a wychodzi na tem jak najgorzej. Przed nią gościła tu trupa Köhlera, która obecnie grywa w Gnieźnie i to w stanie politowania godnym. Widok tych sierot sztuki niemieckiej, bez chleba i bez otuchy, jaką daje miłość, błąkających się w obcej, zimnej Polsce, smutkiem przepełnił moją duszę. Widziałem ich nieopodal Gniezna, gdy grali pod gołem niebem, na placu romantycznie okolonym wysokimi dębami, a zwanym Waldkrug; grali mianowicie sztukę zatytułowaną: „Bianka z Toredo, czyli oblężenie Castelnero“, wielkie widowisko rycerskie w 5 aktach, Winklera; było dużo strzelaniny, rąbano się, harcowano konno i serdecznie wzruszyły mnie biedne, strworzone księżniczki, których istotne zmartwienia aż nazbyt widocznie przebijały ze smętnej deklamacyi, których rzeczywista nędza w domu wyzierała z fałdów szychowej wspaniałości książęcej, a szminka niezupełnie zdołała pokryć śladów nędzy na twarzy. Niedawno temu występowała tu również polska trupa z Krakowa. Za 200 talarów odstąpiła im pani Leutnerowa gmach teatralny na 14 przedstawień. Polacy dawali przeważnie opery. Pewnej paraleli pomiędzy polską a niemiecką trupą nie brakło. Poznańczycy używający języka niemieckiego twierdzili wprawdzie, że polscy aktorzy grają lepiej, niż niemieccy, że mają okazalszą garderobę i t. d. Dodawali wszakże, iż Polakom brak ogłady. I to jest prawda; brakowało im tej tradycyjnej teatralnej etykiety, jako też pompastycznego, kunsztownego, pełnego gracyi puszenia się niemieckich aktorów. Polacy grają w komedyi i w operze wedle lekkich francuskich wzorów, ale z oryginalną, polską swobodą. Nie widziałem niestety żadnej przez nich odegranej tragedyi. Mnie się zdaje, że główną ich siłę stanowi sentymentalizm. Nabrałem tego przekonania na Kotzebuego „Książeczce kieszonkowej“, którą tu dawano pod tytułem: „Jan Grudziński, starosta rawski“ (dramat w 3 aktach, przerobiony z niemieckiego przez L. A. Dmuszewskiego). Wzruszyły mnie do głębi skargi żałosne p. Szymkajłowej, która grała rolę Jadwigi, córki starosty postawionego w stan oskarżenia. Ten sam sentymentalny koloryt nabierały słowa roli w ustach p. Włodka, kochanka Jadwigi. Miejsce zatabaczonej staruszki zajął marszałek dworu „Tadeusz Telempski“, który w wykonaniu p. Żebrowskiego wypadł bardzo blado. Nieporównanym wdziękiem popisały się polskie śpiewaczki; w ich śpiewie polszczyzna, tak szorstka, dźwięczała miękko jak język włoski. Pani Skibińska zachwyciła mą duszę jako księżniczka Nawarry, jako Cetulba w „Kalifie Bagdadu“ i jako Alina. Takiej Aliny wogóle nie słyszałem jeszcze. W scenie, gdy ona śpiewem swym usypia kochanka, roztoczyła p. Skibińska ponadto urok gry dramatycznej, z jaką rzadko spotkać się można u śpiewaczek. Pani Zawadzka, milutka Lorezza, jest ujmująco ładną dziewczyną. Także pani Włodkowa śpiewa wybornie. Pan Zawadzki śpiewa Oliviera doskonale, gra jednakże licho. P. Romanowski dobrze odtwarza „Jana“. P. Szymkajło jest wyśmienitym buffo. Ale Polakom brak ogłady! Wiele mógł urok nowości przyczynić się do tego, że tak mnie rozanimowali polscy aktorzy. Każde przez nich urządzone przedstawienie odbywało się wobec wysprzedanej widowni. Wszyscy Polacy, jacy tylko przebywają w Poznaniu, uczęszczali do teatru w imię patryotyzmu. Przeważna liczba polskiej szlachty, której dobra niezbyt są odległe od Poznania, przybywali do Poznania, by usłyszeć ze sceny język polski. Pierwszy rząd zdobiły zazwyczaj polskie piękności, które, jak kwiat przy kwiecie, wesoło cisnęły się przy sobie, nastręczając przewspaniały z parteru widok.
W remake’u filmowego przeboju z lat 70. wystąpiły Drew Barrymore, Cameron Diaz i Lucy Liu. Teledysk do Independent Women został wyreżyserowany przez Francisa Lawrence’a. Trzy dziewczyny z zespołu: Beyonce, Kelly Rowland i Michelle Williams znajdują się w futurystycznej szkole, w której wyświetlają się poszczególne kadry z filmu.
Druga wojna | Autor: Przy tekście pracowali także: Maria Procner (redaktor) Maria Procner (fotoedytor) fot. Conversano Isabella/CC BY-SA Dzięki żmudnej selekcji i krzyżowaniu ras stworzono, przynajmniej według Habsburgów, konia doskonałego„Uderzyło mnie (…), iż w świecie, w którym toczy się wojna, około dwudziestu młodych lub w średnim wieku ludzi o wspaniałej kondycji fizycznej (…) spędzało czas na tresowaniu koni w kręceniu zadem i podnoszeniu nóg stosownie do pewnych sygnałów danych łydkami i lejcami. Jakkolwiek bardzo lubię konie, wydawało mi się to jednak marnotrawieniem energii” – pisał w swoim dzienniku gen. Patton. Znany z ciętego języka i nieobliczalnego zachowania amerykański dowódca musiał jednak poddać się urokowi tego, co zobaczył. Pokaz Hiszpańskiej Szkoły Jazdy obudził w nim duszę kawalerzysty. Te konie trzeba było ratować – i to koniec kwietnia 1945 roku. Finał II wojny światowej wydawał się bliski i nieuchronny, ale świat nadal był w stanie chaosu. Niemcy oraz ich sojusznicy nie zamierzali tanio sprzedać skóry, oddając krwawo każdy skrawek swoich imperiów. I oto w tej burzy ataków, strat i przerażenia rozegrał się jeden z najdziwniejszych epizodów światowego konfliktu. 28 kwietnia 1945 roku oddział ponad 300 amerykańskich żołnierzy przedarł się przez linie wroga, aby dotrzeć do Hostau (obecnie czeski Hostouň). Stawka akcji na terenie kontrolowanym przez Wehrmacht i fanatyczne do końca oddziały Waffen-SS była wysoka – życie światowego skarbu – lipicanerów (lipizzanerów).Rasa końskich panówKoń lipicański to jedna z najstarszych ras w Europie, bo początkami sięga roku 1580. Wówczas to habsburski arcyksiążę Karol II, wzorując się na swoim bracie cesarzu Maksymilianie II, założył własną stadninę w Lipizza (obecnie Lipica na Słowenii). To właśnie tam cesarscykoniuszowie sprowadzali uważane wówczas za najlepsze na świecie ogiery z Hiszpanii, by, jak pisze badacz tematu Waldemar Kumór, „płodziły potomków, których matkami były krzepkie kobyły z okolic Triestu, a od 1584 roku także szlachetne, sprowadzane drogą morską klacze z Andaluzji”. Stamtąd konie trafiały do Wiednia, gdzie już od blisko 20 lat przy cesarskim dworze funkcjonowała szkoła jazdy. Jako że właściwie wszystkie szkolone tam wierzchowce miały hiszpańskie pochodzenie, toteż szkoła z czasem została nazwana hiszpańską, a jej ozdobą i symbolem wkrótce stały się białe żmudnej selekcji i krzyżowaniu ras stworzono, przynajmniej według Habsburgów, konia doskonałego – nie tylko pięknego dla oka, ale też silnego i atletycznego. A jego specyficzna budowa pozwalała mu na lewady, piruety i inne ewolucje nieosiągalne dla pozostałych Signal Corps – Deutsches Bundesarchiv (German Federal Archive), Bild 146-1988-045-34/domena publiczna Na wsparcie ze strony większych sił 3. armii nie można było liczyć – przecież to miała być szybka, cicha umaszczenie (mimo że źrebaki rodzą się przeważnie czarne) miało symbolizować dom cesarski, a lekko wypukły profil łba miał przypominać rzymski (znów cesarski?) nos. Za urokiem zewnętrznym szła również niepospolita inteligencja, która jednak potrzebowała subtelnych i wymagających czasu metod dresażu. Zerwano w nim z dotychczasowym przymusem towarzyszącym szkoleniu koni na potrzeby wojenne i reprezentacyjne. W zamian odwołano się do metod proponowanych przez Ksenofonta, który w swojej Hippice z IV wieku pisał, że „cokolwiek bowiem koń z przymusu czyni, […] tego ani nie pojmuje, ani należycie nie wykonuje, tak samo jak gdybyś tancerza do skoków biczem albo kolczugą podżegał”.W efekcie wyuczone w cesarskiej ujeżdżalni lipicanery, chociaż tworzone na potrzeby pola walki (najprawdopodobniej nigdy z nich nie skorzystano w boju), prezentowały niezwykle widowiskową i niepowtarzalną w owych czasach sztukę poruszania się do muzyki Händla, Szopena czy też Straussa. Nic też dziwnego, że stały się wymarzonymi wierzchowcami cesarzy, królów i wielkich wodzów. Uwielbiali być na nich portretowani i rzeźbieni. Jak pisze Frank Westerman w książce Czysta biała rasa, lipicany spośród wszystkich końskich ras najbardziej zbliżyły się „do bastionów ludzkiej władzy”.Nic dziwnego zatem, że po anszlusie Austrii w 1938 roku lipicanerami zainteresowali się również naziści. Sam Hitler nie przepadał za końmi. Powiadano nawet, że się ich bał. Nie pozostał jednak nieczuły na piękno końskiego baletu, który, łącząc elementy tańca i gimnastyki, wpisywał się w wyznawaną przez Führera Körperkultur. Nie bez znaczenia był oczywiście fakt, że konie były białe i czyste rasowo. Szczególnie klacze stały się centralnym punktem programu hodowlanego III Rzeszy, którego celem było stworzenie prawdziwie aryjskiego konia prace prowadzono również po wybuchu II wojny światowej, a dla zachowania pozorów normalności Hiszpańska Szkoła Jazdy nadal dawała pokazy dla publiczności w Wiedniu. Jednak wraz kolejnymi niemieckimi niepowodzeniami na froncie i groźbą alianckich nalotów stado rozpłodowe lipicanerów oraz wiele innych rasowych koni (w tym również arabów z Janowa Podlaskiego) przeniesiono do stadniny w też: Po co Hitler na potęgę budował autostrady w III Rzeszy?Wróg u bramWkrótce i tam przestało być bezpiecznie, bowiem pod koniec kwietnia 1945 roku miasteczko znalazło się między przysłowiowym młotem a kowadłem. Nieco ponad 30 kilometrów na zachód stała amerykańska 3. armia gen. Pattona, a 60 kilometrów na wschód Rosjanie szykowali się do ostatecznej ofensywy. Natomiast tereny wokół Hostau nadal kontrolował Wehrmacht, a na domiar złego w okolicy wciąż walczyły oddziały stadniny doskonale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później trzeba będzie poddać się którejś ze stron. I pół biedy, gdyby to byli Jankesi. Przerażająca była jednak perspektywa, że to Rosjanie pierwsi zjawią się w Hostau – tym bardziej że miasteczko leżało w przyznanej traktatem jałtańskim rosyjskiej strefie wpływów. I nie o własny los opiekunowie koni obawiali się radziecka umierała z głodu i wszyscy mieli świadomość, że nie będzie miała względów na piękno i wyjątkowość końskich arystokratów. Podzielą smutny los swoich pobratymców z innych stadnin, które „wyzwolili” Sowieci – wylądują w garnkach kuchni polowych. A w najlepszym wypadku zostaną zaprzęgnięci do wozów amunicyjnych. Jakby nie patrzeć, zdobycie jedynego stada rozpłodowego przez Rosjan oznaczałoby zapewne koniec National Archives and Records Administration/domena publiczna Nieco ponad 30 kilometrów na zachód stała amerykańska 3. armia gen. PattonaKonie dla zuchwałychJednym z najwyższych rangą oficerów niemieckich obecnych w Hostau był pułkownik wywiadu Walter Holters i to on zainicjował akcję ratowania bezcennego stada. Ten zapalony koniarz postanowił oddać się Amerykanom do niewoli, by zaproponować im plan przekazania stadniny. W swoich działaniach nie mógł chyba lepiej trafić. Wpadł bowiem w ręce żołnierzy szwadronu rozpoznawczego amerykańskiego 2. pułku w owym czasie zamiast wierzchowców w użyciu były czołgi i wozy pancerne, to wielu oficerów nadal kultywowało tradycje kawaleryjskie utworzonej w 1808 roku jednostki. Jak podkreśla badacz tematu Wiktor Młynarz, nie inaczej było z dowódcą oddziału płkiem Charlesem M. Reedem. Gdy ten bogaty dżentelmen z Wirginii, uwielbiający spędzać wolny czas na grze w polo, usłyszał, co grozi koniom z Hostau, natychmiast podchwycił pomysł ich ocalenia. Zakładał on poddanie się załogi Hostau i pokojowe oddanie koni, z którymi Amerykanie mieli spokojnie odjechać w stronę zachodzącego mniejszym entuzjazmem do przekazanego przez Jankesów planu odniósł się początkowo dowódca garnizonu płk Rudofsky. Choć podzielał on w pełni miłość do koni płków Holtersa i Reeda, to w dalszym ciągu poczuwał się do dotrzymania wierności Führerowi i ojczyźnie. Ale jednocześnie, jak pisze Frank Westerman, „aż kipiał od pogłosek, że Rosjanie bez ceregieli zjadają zdobyczne konie, niezależnie od ich rasy czy pochodzenia”. To przeważyło szalę niepewności – komendant zdecydował się na kolaborację z nieprzyjacielem w imię ratowania końskiej rasy tym samym czasie płk Reed nerwowo wyczekiwał wieści od swojego zwierzchnika gen. Pattona. Przecież zuchwała akcja z wykorzystaniem sił amerykańskich, przy biernym, ale jednak, współudziale wojsk niemieckich i to pod lufami rosyjskich czołgów mogła doprowadzić do międzynarodowego zgrzytu – i to w najlepszym wypadku. Patton nie miał jednak żadnych wątpliwości. Sam był wytrawnym kawalerzystą, posiadającym na swoimi koncie sukcesy sportowe, i jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę z piękna i wartości lipicanerów. Dlatego też jego odpowiedź dla płka Reeda była zdecydowana: „Zdobądź je. Zrób to szybko”.Czytaj też: Karl Dönitz – ostatni Führer. Kim był człowiek, którego Hitler wyznaczył na swego następcę?Kawaleria na ratunekDowódca 3. armii nie mógł jednak odkomenderować zbyt dużych sił do przejęcia stadniny. To miała być mała operacja, której łatwo można było się wyprzeć, gdyby coś poszło nie tak. Grupa zadaniowa liczyła bowiem zaledwie 325 ludzi, wspartych kilkoma jeepami z karabinami maszynowymi, wozami opancerzonymi, pięcioma lekkimi czołgami i dwoma haubicami samobieżnymi. Było to zatrważająco mało wobec wciąż licznych niemieckich dywizji działających w tym obawom rozpoczęta rankiem 28 kwietnia operacja „Cowboy” przebiegała bez przeszkód. Nie licząc drobnych potyczek z oddziałami niemieckimi, Amerykanom udało się szybko dotrzeć do Hostau, gdzie zgodnie z ustaleniami płk Rudofsky poddał garnizon. Dopiero jednak na miejscu do żołnierzy płka Reeda dotarła skala trudności zadania, które przyszło im publiczna owódca 3. armii nie mógł jednak odkomenderować zbyt dużych sił do przejęcia Niemców w celach na miejsce uwolnionych stamtąd przymusowych robotników z Francji, Serbii, Anglii, Polski, Rosji i Nowej Zelandii było niczym wobec logistycznego rozwiązania problemu transportu zdobytych koni. A było się czym przejmować, bo w Hostau zastano blisko 1200 koni, w tym 400 lipicanerów. Co gorsza, wiele klaczy było w zaawansowanej ciąży i istniały obawy o ich bezpieczną ewakuację. Inne niedawno urodziły i były zwyczajnie zbyt słabe na wyczerpującą ucieczkę. Stało się zatem jasne, że stadninę należy utrzymać przez co najmniej kilka dni – do czasu zorganizowania było jednak więcej ludzi, a czas cudzoziemskaZaskoczone początkowo śmiałością i szybkością akcji okoliczne oddziały niemieckie nie zamierzały jednak zupełnie bez walki oddać swoich włości. Amerykanie doskonale zdawali sobie z tego sprawę, ale mieli też świadomość, że posiadanymi siłami nie będą w stanie odeprzeć próby odbicia miasteczka i stadniny. A na wsparcie ze strony większych sił 3. armii nie można było liczyć – przecież to miała być szybka, cicha gorączkowych poszukiwaniach rozwiązania problemu propozycję obrony Hostau zaoferowano wyzwoleńcom. Wszyscy chętnie zgłosili się do pomocy. Uzbrojonych w zdobyczną niemiecką broń kilkuset mężczyzn stanowiło pokaźne wsparcie dla obrońców, ale do skutecznej walki z regularnym wojskiem nie bardzo się nadawali. I nie ratowało Amerykanów nawet wciągnięcie na służbę grasujących w okolicy Kozaków. Ci walczący do tej pory po stronie III Rzeszy znakomici kawalerzyści i zwiadowcy doskonale wiedzieli, jaki los ich czeka, jeśli wpadną w ręce Rosjan. A na Niemców już dawno przestali liczyć. Dlatego też ochoczo przystali do Amerykanów. W dalszym ciągu jednak obrońcom brakowało prawdziwych tej sytuacji wybór mógł być tylko jeden – przetrzymywani w celach żołnierze garnizonu. Amerykanie obiecali im wolność oraz zwrot broni, jeśli ci zgodzą się podporządkować ich dowództwu. Płk Rudofsky i większość jego ludzi przystali na taką propozycję (zapewne oni również, jak Kozacy, byli świadomi, czym jest niewola u Sowietów). Szybko też mieli okazję wykazania się lojalnością wobec nowych Bundesarchiv, Bild 102-10347 / CC-BY-SA W Hostau zastano blisko 1200 koni, w tym 400 lipicanerówOto bowiem 30 kwietnia na Hostau uderzyły jednostki SS. Przezorność Amerykanów się sprawdziła. Żołnierze ich „legii cudzoziemskiej” przez pięć godzin odpierali z powodzeniem kolejne ataki esesmanów, zmuszając ich w końcu do ucieczkaJednocześnie trwały przygotowania do transportu koni za linie amerykańskie. Z okolicy zabrano każdą nadającą się do tego ciężarówkę, ale i tak było wiadomo, że większość zwierząt będzie musiała być przepędzona niczym stada na Dzikim Zachodzie. Wreszcie o świcie 15 maja potężna kolumna samochodów i zwierząt ubezpieczanych przez auta pancerne, czołgi i jadących wierzchem Amerykanów, Polaków oraz Kozaków wyruszyła z Hostau. A czas był najwyższy, do rogatek miasta bowiem zbliżały się forpoczty radzieckich byli mocno zdziwieni widokiem wojsk amerykańskich na swoim terenie, ale nie podjęli żadnych działań. Czekali na decyzje z góry. Na szczęście dla oddziału płka Reeda te nie nadeszły. Czując jednak sowiecki oddech na plecach, zdwojono wysiłki i już koło południa kowboje Reeda dotarli do grzbietu wzgórza, za którym były linie jednak natrafili na nieoczekiwaną przeszkodę w postaci opuszczonego szlabanu granicznego i czeskich partyzantów, zdecydowanych na zatrzymanie koni na terenie Czechosłowacji. Tego już było za wiele dla wymęczonych ludzi i koni. Amerykanie nie zamierzali się targować i bezceremonialnie zagrozili użyciem czołgów. „Liczymy do trzech. A jak przy »trzy« szlaban nie znajdzie się w górze, to zacznie się „sruuu!” – miał powiedzieć dowodzący szpicą por. Quinlivan. Na szczęście zdążono doliczyć tylko do dwóch, kiedy Czechom puściły nerwy i przepuścili nietypową kawalkadę zwierząt i pojazdów. Droga do amerykańskiej strefy była już wolna, a potomkowie uratowanych białych lipicanerów do dzisiaj cieszą oko podczas pokazów Hiszpańskiej Szkoły po latach zapytano płka Reeda o to, dlaczego podjął się operacji ratowania koni, ryzykując w ostatnich dniach wojny życie swoje i swoich ludzi, miał odpowiedzieć: „Byliśmy tak zmęczeni śmiercią i zniszczeniem, że chcieliśmy zrobić coś pięknego”.BibliografiaFelton M., Ghost Riders: When US and German Soldiers Fought Together to Save the World’s Most Beautiful Horses in the Last Days of World War II, Cambridge K., How General Patton and Some Unlikely Allies Saved the Prized Lipizzaner Stallions, [dostęp: Hippika i hipparch, czyli jazda konna i naczelnik jazdy, tłum. A. Bronikowski, Ostrów E., Koń doskonały. Ratując czempiony z rąk nazistów, tłum. J. Gilewicz, Kraków W., I tylko koni żal…, [dostęp: G., Wojna. Jak ją poznałem, tłum. E. Niemirska, Warszawa F., Czysta biała rasa. Cesarskie konie, genetyka i wielkie wojny, tłum. J. Jędryas, Wołowiec 2014.
\n u tych panów z wielkich stanów
Zasada stanów odpowiadających sobie (teoria stanów odpowiadających sobie) – twierdzenie, że dwa różne płyny są w tym samym stanie fizycznym w charakterystycznych dla nich punktach krytycznych oraz w punktach jednakowo oddalonych od punktu krytycznego; miarą tego oddalenia są wartości zredukowanych parametrów stanu układu,,, nazywanych również pseudozredukowanymi (zob.
Wspomnienia damy polskiéj z XVIII. wieku. Obejmuje zdarzenia z lat 1789., 1790., 1791–92., 1794., 1796. i 1805. Panu Wincentemu Polowi ten ustęp z przeszłości poświęca Wydawca Rok 1789. w Polszcze. Podróż króla do Kaniowa dla widzenia się tam z imperatorową, jadącą Dnieprem do Krymu i cesarzem Józefem II. przejeżdżającym za nią do Chersonu przez Ukrainę, gdzie w Korsuniu widział się z królem,[1] powinna była pociągnąć więcéj uwagi całéj publiczności. To widzenie się z imperatorową stało się 6. Maja 1787. na Dnieprze[2], i że nie dla samych pięknych jéj oczu król tam pojechał, łatwo teraz to poznać. Już są wiadome układy, które się tam porobiły i punkta, które król imperatorowéj sam na sam oddał, obiecując wspierać Moskwę przeciw Turkowi w teraźniejszéj wojnie wojskiem R. P. ustanowić się mającym na przyszłym sejmie. Był tam w tych punktach zamówiony tron polski dla ks. Stanisława Poniatowskiego synowca króla[3], czego imperatorowa nie przyjęła, i zaraz ten punkt ręką swoją przemazała. Było téż i to, że po zakończonéj wojnie z Turkiem i zwycięztwie nieochybném Moskwy imperatorowa odstąpi Wołoszczyzny z Multanami, którą to ziemię miała Turkom odebrać, dla jednego z wielkich panów w Polszcze, aby go księciem panującym mołdawskim zrobić; co obiecane zostało, a król obowiązał się pomagać Moskwie i alians z nią na zawsze obiecał, zapomniawszy, że bez narodu tego obiecywać nie powinien. Nie długo potém dostano kopię tych punktów w Berlinie, te więc przyczyny i niechęci dworu austryackiego z berlińskim, które groziły poniekąd wojną między niemi i alians cesarza Józefa z Moskwą przeciwko Turkom; okoliczności połączone z polityczną kalkulacyą własnego swojego dobra, udeterminowały Berlin dla Polski przychylnym. Jeszcze przed sejmem słyszeć się dały niektóre wieści o tém i duchy berlińskie w osobie Bucholza, ministra pruskiego i niektórych familii polskich, poczęły wyrozumiewać myśli obywatelów względem króla pruskiego; nie jednemu to było dziwno słyszeć, że król pruski Wilhelm, wychowany przykładami poprzednika swego Fryderyka, który był początkiem i końcem nieszczęścia Polski, który sam projekt rozebrania jéj uczynił i uskutecznił, który osobiście narodu polskiego cierpieć nie mógł, fałszywe pieniądze do Polski wprowadził, na komorach okrutnie nas zdzierał, i chciał jeszcze Gdańsk odebrać, ostatek nadziei zyskownéj handlu naszego; że Wilhelm sukcesor jego chciał sprzyjać Polakom. Zaczęto o tem mocno gadać, że jedyny sposób jest dla Polski związać się z królem pruskim, z Szwecyą i z książęty imperyj, nie opuszczając Turków i Anglików przeciw Moskwie i Austryi; drudzy mówili: nie łączmy się z nikim, ale kiedy nas chce Prusak popierać, róbmy swoje, a jak będziemy mieli wojsko, to wtenczas powiemy z kim trzymamy — i ci najlepiéj mówili i byli najlepsi patryoci. Zaczęto rozumieć tę prawdę, i każdy powiadał: dobrzeby to było, byle nas Prusak nie zdradził. W tym stanie były rzeczy, kiedy sejm nadszedł i zaczął się dnia 3. Maja pod konfederacyą; marszałkiem sejmu został Małachowski, referendarz, a litewskim ks. Sapieha generał art.[4] Było i innych dwóch konkurentów — dwór chciał Zabiełłę, a patryoci Potockiego starostę szczérzeckiego. Przy podpisie aktu konfederacyi, że ścisk ludu był wielki, arbitrów pełno po wszystkich nawet oknach, stała się mała okoliczność ale śmieszna, któréj sama byłam przytomną: na górze w oknach między kobietami ciekawie patrzącemi minister austryacki Ducache, nie mogąc się docisnąć do miejsca, wlazł na bardzo wysoki stół, a w ciżbie potrącony w samą tę chwilę podpisu stanów sejmujących na konfederacyą, spadł z tego stołu na ziemię i głową o okno uderzył, co takiego narobiło śmiechu, że mówiono, iż na sam odgłos konfederacyi sejmowéj, już minister cesarski upadł na ziemię, cóż się z jego panem dziać będzie? Już się izby nie rozłączyły przez cały sejm, a na drugiéj lub trzeciéj sesyi uchwalono jednostajnym głosem, sto tysięcy wojska w Polszcze i rekrutować zaczęto z wielką radością i zachwyceniem. Król miał mowę i płakał z radości (bo to wojsko obiecał Moskwie!). W całéj izbie słychać było szelest rozchodzącéj się publicznéj radości; arbitrowie, kobiety nie posiadali się z ukontentowania i całe miasto napełnione było tym okrzykiem: sto tysięcy wojska! I starzy i młodzi z temi się spotkali słowy: Będziemy mężni, będziemy szczęśliwi! — Wszczął się wielki natychmiast zapał narodowy, poczęli robić składki pieniężne, fantowe na wojsko, do czego kobiety były pobudką. Wnet ta składka dowolna doszła do dwóch kroć sto tysięcy, które to pieniądze lub klejnoty złożyli u pana Małachowskiego.[5] Po wsiach kobiety robiły składkę koszul dla żołnierzów, same po domach tą robotą zatrudniając się, wskrzeszały czasy dawnych Rzymianek. Sejm postępował żółwim krokiem; nim co uradzili trzeba było wprzód naradzić się z posłem moskiewskim lub czekać sztafety z Petersburga. Król często chorował albo w rzeczy najlepszéj, najbardziéj żądanéj, sesye solwował. Gorliwi posłowie, bo do tego sejmu było ich bardzo wielu, krzyczeli na to mocno, a na koniec ułożyli, że jeżeli król będzie częściéj chorował, aby jak za Władysława IV. sejm się agitował a królowi donosili, co się robić będzie. Ustanowiono posłów extraordynaryjnych: do Berlina był wyznaczony książę stolnik Czartoryski[6], do Wiednia pan Wojna generał[7], do Moskwy Potocki[8], wojewoda ruski, który złożył województwo i kupił generalstwo artyleryi od Brühla, a to żeby był posłem i miał komendę nad wojskiem stojącym w Ukrainie, co téż i stało się; do Turcyi Piotr Potocki starosta szczerzecki; do Francyi Stanisław Potocki[9], do Anglii Bukaty[10], ten sam powtórzony z mocą wyższą, wysłany został, aby jadąc i w Holandyi pokłonił się. Do Szwecyi Potocki[11] starosta tłomacki, do Drezna Małachowski[12] starosta opoczyński[13]. Skasowano departament i radę nieustającą, która to sesya mocno była burzliwa. Dwór za nią mocno obstawał, bo była instrumentem Moskwy, naród jéj nie cierpiał i posłowie w instrukcyach mieli nakazane skasowanie jéj. Konała rada przez godzin 25 i w nocy o godz. 3. skasowaną przez turnowanie głośne i ciche została. Wiele było na to pism i paszkwilów. Senat za nią obstawał niewstydnie, wydając się być z strony moskiewskiéj obowiązani i płatni niektórzy. Kasztelan żarnowski Szydłowski śmiał radzić w mowie swojéj aby przed skasowaniem rady nieustającéj posłać do Stackelberga posła moskiewskiego, pytając się, czy można to uczynić? Na co cała izba w ogniu krzyczeć poczęła, powstało szemranie od arbitrów, nawet poczęto świstać i nogami stukać, nie dali mu zakończyć téj mowy, a tak kasztelan pieczeniarz, musiał pójść ze wstydem i podłą duszą swoją jeść pieczenie do Alexandrowicza. Potocki Stanisław powiedział: czego się mamy bać, jeżeli nas straszyć będzie za skasowanie rady; mamy i my broń przy boku na odpowiedź. Król mocno się gniewał za tę radę a prymas jeszcze więcéj; bo gdy w kilka dni przyszli kasztelany do niego i niektóre dworskie posły, zapytując się, co mają gadać na sesyi? odpowiedział: całujcie mnie...... kiedyście rady nie utrzymali. Tego sejmu wszystkich kasztelanów dworskich i posłów zwano pieczeniarzami, a to z téj przyczyny, że u dworu, u Alexandrowicza marszałka królewskiego jadali obiady i dworską téż trzymali, co im kazano to gadali, swego zdania nigdy nie mając. Podłe te dusze dały dowód, że z niczego powstawszy, w nic się obrócą, bo najwięcéj takich dwór wybierał senatorów, którzy nie czując w sobie krwi szlachetnéj przodków swoich, nie umieli téż szlachetnie myśleć, bez żadnego przyzwoitego wychowania, do takich urzędów wyniesieni z podłych kondycyi, podli, głupi, dumni i łakomi, za ukazem moskiewskim i pieczenią królewską ślepo szli. P. Niemcewicz poseł inflancki z p. Michałem Zabiełłą swoim kolegą, dobrzy obydwaj posłowie, gdy razu jednego po długiéj nader sesyi obiadu nie jedli: „pójdźmy,“ rzecze Niemcewicz, „do pieczeniarza Alexandrowicza, będzie myślał żeśmy się przerobili na jego stronę i da nam co jeść.“ Zabiełło, Francuz delikatny, nie chciał, jednak facecya polska wzięła górę. Poszli więc do Alexandrowicza; z zadziwieniem i ukontentowaniem ich przyjął, a sądząc, że się już przerobili, ściskał serdecznie i sam im pieczenie podawał. Najadłszy się dobrze odeszli śmiejąc się i wszystkim to powiadali. Sejm potém komisyą wojskową ustanowił. Podczas téj sesyi jak już była komisya ustalona przez głosy, a że dwór jéj sobie nie życzył, nim ten projekt podpisany do konstytucyi został, król sesyą solwował, spodziewając się, że przez dzień to odmieni. Takiego to hałasu narobiło, że po wyjściu króla z izby, wypadło kilku posłów na środek do marszałków, protestując i prosząc, aby zaraz do kancelaryi ten projekt był zaniesiony i oblatowany, mówiąc: że nie wyjdą z izby, choćby im i nocować przyszło; drudzy dopraszali się, aby im izbę poselską otworzyć, że chcą się rozdzielić i sami radzić, kiedy król od nich odchodzi w najpotrzebniejszym razie; — już się do szabel porywano. Sapieha marszałek zabrał głos i uspokoił obiecując, że jeżeli jutro sesyi nie będzie, lub król ustanowienie komisyi zwalczać będzie, sam pierwszy z izby wyjdzie; musieli obydwaj marszałkowie pójść do kancelaryi, co się stało z wielkim hałasem i tę komisyę do grodu podali a nazajutrz była w konstytucyę wpisana, a król powiedział, że nic nie wiedział o tym rozruchu. Nakazana była przysięga, jako nigdy nie brali pensyi cudzoziemskiéj i brać nie będą posłowie. Wielu bardzo krzywo przysięgli. Było publicznie mówiono w izbie, że to hańba brać pensyę. Gurowski marszałek, chcąc się wywinąć figlarnie z tego powiedział głośno: a ja nie wiedziałem, że to nie trzeba brać pensyi, teraz że wiem, to już jéj brać nie będę; jednak Rzecz Posp. powinna by na to pozwolić, abyśmy brali od Moskwy pensye wszyscy, bo skarb imperatorowéj zubożył by się znacznie. Prymas[14] na jednéj sesyi miał mowę obrażającą niektóre osoby, wspomniał tam hetmana Ogińskiego, człeka poczciwego, który nigdy nic złego Polszcze nie zrobił; wspomniał i biskupa krakowskiego nieboszczyka Sołtyka, kończył swoją mowę zaleceniem publiczności: że ponieważ nieszczęście i niezgoda panuje w kraju, trzeba się nam udać do jakiego świętego; a że to było w wilię św. Karóla Boromeusza, w wilię dnia owéj pamiątki porwania króla z pośród Warszawy przez kilku ludzi od konfederacyi barskiéj nasadzonych, prymas kazał modlić się do św. Karóla Boromeusza. Wiele ta mowa śmiechu narobiła, że prymas chciał pogodzić złość z pokorą mnichowską. Książę generał Czartoryski nazajutrz odpowiedział mu tłomacząc czyny Ogińskiego hetmana, za którego ujmując się, usprawiedliwiał i żywe i umarłe osoby. Zakończył słowy św. Augustyna: Com mówił, nie na obelgę twoją mówiłem, lecz sam uznasz, gdyś o ludziach dobrych i przyjaźnych mówił, jako ludziom dobrym i przyjaźnym odpowiedzieć ci nakazałeś koniecznie. — Wiele z tego było różnych żartów i śmiechów. Hrabia Kr.... Franciszek powiedział: gdybym był posłem, tobym na żadnego z tych dwóch świętych nie pozwolił, ale swojego bym dał Franciszka Xawerego i o turnum bym prosił, do którego z tych mamy się modlić. Tego Kr.... mającego 50 tysięcy intraty złapali byli i ożenili z córką generałowéj Grabowskiéj[15], kochanki króla, obiecując mu wiele rzeczy i rejment, a nie dając tylko trochę pieniędzy i wiele kłopotów: żonkę choć młodą i ładną, ale chorą i matkę jéj nieznośną, która wiele zeń wyciągała, nie oddawała mu żony długo, płakała, że córka męża kocha, to już ją kochać nie będzie. Zbałamuciła dziecko młode, a na koniec rozgadała, że ją mąż chorobą nabawił, przeto żyć z nim nie może. Kr.... zaświadczenie wziął że jest zdrów zupełnie. Ktoś w tym czasie chciał od niego pieniędzy pożyczyć. Kr.... daje mu niby weksel do Blanka; ten nie uważał co to było, przynosi do Blanka, aż to zaświadczenie doktorskie. Tym sposobem oczyścił się Kr.... Pokazało się że żona miała chorobę, rozwód nastał, a matka ją do wód wywiozła, zkąd miała zdrową powrócić. Kr.... powiadał, że bardzo kontent, że chciałby tak z każdą panienką ożenić się na sześć miesięcy i potém rozwieść się. Kiedy przyszło do podatków, oporem szły rzeczy. Bałamuctw więcéj jak czego, projektów mnóstwo. Ktoś podał, aby od orderów dubeltowo płacić na szpital. Książę generał Czartoryski powiedział: dajmy wieczne podatki, temi bzdurami nie trudźmy się, bo wszyscy zapewne pójdziemy do szpitalu. Ustanowili zaraz małą opłatę za wszystkie urzędy, zacząwszy od biskupów, wojewodów, którzy będą dawać przy objęciu urzędu dukatów 300, a tak do najmniejszego urzędu ziemskiego, coraz mniejsza opłata. Postanowili tymczasem protunkowy podatek, to jest dubeltowe kominowe, nim do innych przystąpiono. Słyszeć się dało, że Moskwa wkracza w kraj polski. Dopraszali się posłowie, aby żadnéj nie było w kraju. Podana była o to nota do posła, którą aż do Petersburga posyłał; odpowiedź była taka: że tylko wojsko potrzebne do pilnowania magazynów w Polszcze będących Moskwa mieć musi do zakończenia wojny z Turkiem, o czém imperatorowa z przyjazną sobie Rzecząpospolitą sąsiadując, nie sądzi wcale, aby jéj tego zabraniać miała. Na którą notę była znów odpowiedź, że tylko tyle wojska być może, ile do magazynów potrzeba, aby jego liczba wyrażona była i za pozwoleniem i raportowaniem do komisyi wojskowéj. Wyszła także nota króla pruskiego, i nie jedna. Tam wyrażał, jak jest dla Rzeczypospol. przychylnym, jak ją chce widzieć mocną i szczęśliwą, i jéj obradom wcale przeszkadzać nie chce. Już się był rozszerzył duch króla pruskiego po Warszawie, mocnych miał przyjaciół. Przysłał on pana Lucchesini, który niby jadąc do Petersburga, w Warszawie został się i żonę sprowadził. Ten człowiek wielki, do takich interesów zdatny, faworytem był króla nieboszczyka. Umiał się podobać w Warszawie. Gadał o dobroci króla dzisiejszego, o jego moralnéj duszy myśleniu: że pewnie nie myśli zdradzać Polaków, bo ich chce widzieć mocnymi i sobie przyjaźnymi. W téj chwili w jakiém była stanie cała Europa, nie podobna to było do uwierzenia. Że króla pruskiego własny interes ciągnie, aby z Polakami żył w zgodzie, aby ich widzieć mocnymi, by mu mogli potém być pomocą lub tron polski dla Prusaka zachować, wiele było intryg w Warszawie. Księżna generałowa Czartoryska, w któréj połączone były różne pasye i charaktery, czyniąc ją odmienną i niepospolitą kobietą, tak przez nienawiść do króla osobistą, jako i téż przez uczucie dobréj obywatelki, którą się zawsze głosiła, i przez złączenie z domem wirtembergskim, wydawszy córkę swą za księcia tegoż imienia, choć ubogiego i bardzo głupiego[16] i nic wcale nie znaczącego, poczęła już od dawnego czasu nakłaniać swoich przyjaciół za dworem berlińskim. Mąż w służbie cesarza będący, posłem na sejm, w kompanii partyi pruskiéj żyje, układając się w pożyciu z jedną i drugą stroną, utrzymuje się w swoich obrębach, bawiąc się więcéj partykularną zabawką serca swego, jak publicznym interesem. Ten człek całe życie przepędziwszy w rozkoszy, nie zatrudniał się, tylko kobietami; miły, przyjemny w posiedzeniu, całéj społeczności stawał się ozdobą i kochaniem. Od trzech lat zakochał się w pannie dworskiéj pani hetmanowéj Ogińskiéj i całe te trzy lata w Sielcach przesiedział. Wydał ją za szambelana i u téj szambelanowéj całe życie trawi najszczęśliwszy z ludzi, jeżeli takie szczęście iść może w równości z chwałą nieśmiertelną wielkich mężów. W ten czas poseł cesarski widząc partyą pruską wzmagającą się w Warszawie, mówił księciu generałowi, którego sądził być przyjacielem Wiednia, bo był w służbie cesarskiéj, że trzebaby partyą cesarską w Warszawie ruszyć; a książę mu na to odpowiedział: a któż tu jest z partyi cesarskiéj? tylko Wać Pan, ja i mój pies. Tu już kredyt Szczęsnego Potockiego, generała art. począł upadać. Przed sejmem jeszcze zaczęto szemrać, że będzie trzymać z Moskwą. Powiedzieć to narodowi jedno było, jak mu okazać nieprzyjaciela ojczyzny. Potocki, nie można pojąć z jakich powodów, za Moskwą w saméj rzeczy był, a na sesyi przy skasowaniu rady, gdy ją chciał popierać, oczywiście wydał się; w jednym momencie stracił u narodu miłość, wiarę i ufność, którą w niém wszyscy pokładali. Mówiono głośno: „Otóż zdrajca ojczyzny! pewnie to dla niego Multańska ziemia obiecana.“ Paszkwile różne pisali i do kieszeni mu kładli, mundury przyjacielskie jego zrzucali, a tak Potocki nadto uparty, aby zdania swego odstąpił i nader miłości własnéj mając wiele, aby mógł znieść tę publiczną na siebie nienawiść; zachorował, a potém wyjechał z Warszawy do Tulczyna, zkąd jako regimentarz partyi ukraińskiéj dając raport komisyi o uciskach moskiewskich, przysłał był kopią listu swego pisanego do generała moskiewskiego, który to list do ostatka go zgubił i potępił. Czytano go na sesyi i o sąd na Potockiego proszono; lecz król to złagodził. Ten list był tak napisany: na początku donosił Potocki, że ponieważ regiment moskiewski wkroczył w granicę polską, ma rozkaz od komisyi nowo ustanowionéj ruszyć polskie wojska i zabraniać wnijścia tego; na końcu były oświadczenia przyjaźni tak osobistéj dla generała, jako téż do imperatorowéj jmości i całego jéj państwa, które to państwo miało być obroną wolności naszéj Rzeczypospolitéj polskiéj. Te wyrazy źle tłumaczono i Potocki ze wszystkiém w kredycie upadł, a jego kreatura, Mo......, poseł bracławski, nie cierpiany także, został posądzony, że mu dali od Moskwy 10 tysięcy dukatów. Darmo Stanisław Potocki usiłował bronić Szczęsnego, generała art., na którego inni o sąd prosili. Za ten list pisany była wielka przeciwko niemu burza, przecież od sądu uwolnili go. Wkrótce potém z żoną i dziećmi do Włoch wyjechał; ten postępek bardziéj jeszcze obruszył naród, że będąc posłem, porzucał obrady i mając komendę nad partyą ukraińską, oddalał się od sprawowania czynnego urzędu w momencie najpożądańszym dla Polski. Potocki dla zdrowia swojego i pod tym pretekstem odjechał nawet bez ogłoszenia się na sejmie o swojém wyjeździe, regimentu swego, który sam kosztem swoim wystawił, odstępując Stanisławowi Potockiemu. Kasztelanowa Kamińska, sławna przez dawne intrygi i dowcipne żarty, zapytała dnia jednego pana Stanisława: a Wać Pan za co zostałeś praczką? Zdziwiony Potocki spytał, coby to znaczyło? Praczką jesteś generała art., bo jego brudy wypierasz, odpowie mu kasztelanowa. — Taż sama dawniéj jeszcze będąc w Galicyi, sprzykrzywszy sobie niegodziwe rządy kraju tego z jednem dyrektorem cyrkułu, nieustaną prowadziła wojnę. Gdy na jakieś niedokładne posłuszeństwo rozkazom niemieckim nie była powolną, od dyrektora strofowaną została, który jéj powiedział: że jest równie jak on poddanką cesarza, kasztelanowa odpowiedziała mu: prawda, tylko z tą dyferencyą, że ja ciągła a Wać Pan pieszy. Taż sama króla nienawidzi i w Warszawie dla tego siedzieć nie może. Gdy razu jednego biskup kamieniecki Krasiński pisał do niéj, donosząc, jak wielką ma pracę delegacya do układania nowego rządu, mówiąc: tak wiele mamy barłogu w starym prawie, że choć wyrzucamy, zawsze się zostaje do wyrzucenia, odpisała mu: nie dziwcie się, że macie wiele barłogu, bo macie cielę; wypędźcie cielę, a barłogu nie będzie. Tu znów inna scena odkryła się po tym odjeździe Potockiego. Branicki hetman prosto z pod Oczakowa, gdzie był z Potemkinem przez całą tę wojnę i przy dobyciu Oczakowa, do Warszawy przyjechał, a zaraz oświadczył się królowi, że chce się z nim na zawsze pogodzić, co już nie raz było. Król dobry, pamiętny na dawne związki z tym człowiekiem, pozwolił na to. Zawołano prymasa, który królem zupełnie rządzi, i gdyby się dobrze przekonywał prymas, z tą stałością umysłu którą posiada, mógłby być wielkim człowiekiem — ale złe serce, przebiegłość mnichowska złączona z chciwością wielką i rozumem, nie dozwala, aby był w narodzie kochanym. Prymas tedy nie pozwolił na to pogodzenie się i powiedział Branickiemu: znam ja Wać Pana dobrze Mości Panie Branicki, możesz mnie Wać Pan złamać ale nie nagniesz. Vous pouvez me casser mais vous ne me plierez pas.[17] Branicki tedy stał się gorliwym patryotą, ktoby temu wierzył? Napisano na niego w te czasy te cztery wiersze: Mina z polska kozacka — Splamiła go krew bracka; W ręku kielich, w ustach cnota, Nie wiem za co patryota? On wniósł projekt pospolitego ruszenia, projekt popularny, ale na zgubę kraju dążący, za któregoby uskutecznieniem sam pewnie mógł wojskiem na Ukrainie władać i te na usługę Moskwie dać. Wiele on dokazywał w Warszawie, gadał publicznie jak dobrym jest patryotą; kobiety mu wierzyły, ale prawdziwi patryoci i sobie i drugim taili go; po wsiach żadnéj nie miał wiary, ani jego synowiec, marszałek litewski sejmu. Każdy mówił: to rzecz nie pojęta, aby z pod Oczakowa przyjechawszy z Potemkinem żyjąc, siostrzenicę jego za żonę mając[18], można być przeciwko Moskwie? Na jedném posiedzeniu u Grabowskiego[19], starosty wołkowyskiego, posła, gdzie był obiad patryotyczny, upiwszy się, przysięgał Branicki z drugiemi na szablę gołą, jako rąbać będą, bić i zabijać wszystkich partyzantów moskiewskich. Żonę swoję sprowadził, która téj roli grać niezwykła, oczywiście przywiązana do imperatorowéj, od niéj wszystko mając, szła drogą swoją. Partya Pruska coraz wzmagała się, noty za notami grzeczne wychodziły, była i turecka i szwedzka. Radziwiłł wojewoda wileński powiedział: ponieważ to jest koniecznością, aby nas orły sąsiedzkie zdzierały, niechże nas drze orzeł o jednéj głowie, a tak czarny z naszym białym będzie pstry. Za to mu król pruski order czarnego orła przysłał. Tymczasem książę Czartoryski stolnik wyjechał na poselstwo do Berlina,[20] gdzie był tak przyjmowany, jak żaden poseł nigdy nie był i nie masz tego zwyczaju. Król kazał go konwojować dwoma szwadronami od granicy, konie na poczcie, obiady i stancye królewskim były kosztem. Na pierwszéj audyencyi zaraz go spytał: jak sejm zostawił? Gdy mu powiedział książę, że radę skasowali, odpowiedział: dobrzeście zrobili, bo ta była instrumentem moskiewskim. Stackelberg poseł moskiewski w tych czasach extra wygrzeczniał, stracił połowę téj miny dumnéj, z którą pierwéj na wszystkich społecznościach na najpiérwszém miejscu zasiadał krzesło. Dał był bal pierwszy raz w nowo kupnym pałacu, zwanym brühlowskim, który Rzeczpospolita dla ambasadorów kupiła, które to kupno i wymeblowanie jego kosztowało 60 tysięcy dukatów. Na tym balu byłam i słyszałam, jak wszyscy mówili, że ten pałac dymem śmierdzi, bo z podymnego suma na niego była złożona. Zaczęto mocno gadać o buntach chłopskich na Ukrainie, lecz to konfirmacyi nie miało. Przyszedł nakoniec raport, że nasi z Moskalami pobili się, a to w ten sposób: ponieważ z moskiewskiego wojska na Wołoszczyznie stojącego zaczęli dezerterować do Polski żołnierze, wyprawiony był oficer moskiewski z 40 huzarami na odzyskanie dwóch dezerterów. Gdy się do słupów granicznych zbliżał, stanął naprzeciw niemu towarzysz narodowy z 10. pocztami na luce stojącymi i okazał mu ordynans komisyi wojskowéj, aby żaden żołnierz wpuszczony nie był, na co moskiewski oficer odpowiedział, aby mu więc przystawił zbiegłych żołnierzy. Tłumaczył się towarzysz, że nie był obligowany ścigać cudzych żołnierzy, ile w Polszcze gwałtem wziętych. Rozgniewany oficer z pistoletu do towarzysza strzelił i swym huzarom ognia dać kazał. Tymczasem towarzysz wypalił do oficera i z konia go zwalił. Porwały się do pałaszów obie strony, i tak silnie oparli się nasi huzarom moskiewskim, że ich za granicę z plejzerowanym ich komendantem odpędzili i trzech zabili. Ten rapport wszystkich patryotów niezmiernie ukontentował. Zaraz wielu dopraszało się, aby ten towarzysz postąpił na oficera a jego pocztowi na towarzyszów. A jeżeliby któremu brakowało szlachectwa, to mu na tym sejmie ogłoszą nobilitacyą. Rzewuski, pisarz, poseł podolski oświadczył, że z pensyi pisarskiéj odstępuje dziesięć tysięcy w nagrodę waleczności tym żołnierzom. Przyszedł nakoniec moment dawno pożądany, w którym podatki do decyzyi przyszły. Czytany był projekt, aby dobra królewskie za przywilejami dożywotnie dzierżone płaciły po dwie kwarty według nowéj lustracyi, a emfiteutyczne po trzy kwarty, ekspektatywy po półczwarty kwarty, dobra duchowne po 20 od sta rocznéj intraty, dobra ziemskie po 10 od sta. Lustratorów wyznaczono, którzy gdyby o niedokładne wyciągnienie intraty obwinieni i przekonani byli, zapłacą we trójnasób to, w czemby skarb przez ich winę uszkodzony został. I ten projekt o podatki przyjęty został na drugiéj sesyi, która się stała bardzo burzliwą: już bowiem były wspomniane czyny haniebne sejmu 75. i 76. Mówił Potocki, poseł lubelski: że ile zbrodnie jego nagany wyciągają, tyle cnota lustru nabiera. Oddać więc należy winną sprawiedliwość księciu Jmci Antoniemu Czetwertyńskiemu[21] dzisiejszemu tu arbitrowi, a naówczas gorliwemu posłowi. On to bowiem najwięcéj, a prawie sam tylko sprzeciwiał się głośno podziałowi Polski. Miał on sobie dane w prawdziwéj zasłudze swojéj starostwo ułanowskie do 60,000 intraty czyniące; widząc jak inne starostwa idą, złożył swoje, chcąc przykładem swoim pociągnąć tych, którzy starostwa pobrali przez intrygę, a nie za dobre czyny. — Chciał więc Potocki Ignacy, aby ten sejm cnotliwy oddał to zacnemu mężowi temu, czego od sejmu 75. niegodziwego mieć nie chciał. Na drugiéj więc sesyi oburzenie wielkie powstało w izbie przeciw sejmowi 75. a Suchodolski, poseł chełmski[22], który sejmu tego najwięcéj mówi, którego najwięcéj narażają, który o sąd na Potockiego najpierwszy prosił, któremu gdy wymówiono, że sam dwa razy jeździł do Petersburga nie bez przyczyny i który na tę wymówkę sam pod sąd poddał się, z miejsca swego wyszedłszy, pod laskę marszałkowską poszedł, co potém zagodzone zostało. Suchodolski, kreatura Branickiego i Sapiehy, u niego mieszka, nie jego dotąd piosnkę śpiewa, nie masz mu co wyrzucić dotychczas, tylko że nadto gada; Suchodolski więc zaczął mówić o tym sejmie 75. w te słowa: widzę do czego rzecz zmierza, czego stany w obradzeniu powszechném przeciw czynnościom sejmu 75. żądają; ale widzę i tę delikatność, która zbrodni nienawidząc, zbrodni się dotknąć nie odważa. Trzeba już otworzyć oczy i usta, trzeba mówić bez ogródki, wytknąć najcelniejsze narzędzie nieszczęśliwości i ohydy krajowéj. Chcemy karać tych, co ekspektatywy, emfiteuzy i zamiany na sejmie 75. zyskali, a przywódzca tego wszystkiego bezkarnie wyjdzie. Na co nam się przydadzą prawa, jeżeli ten, kto je gwałci, co kraj i siebie zaprzedał, co intrygom obcych dworów, od wszystkich trzech płatny na zgubę kraju służył, nie stanie się przykładem dla potomnych, że w Polszcze łamać praw bezkarnie nie wolno. Późne wieki i obce narody, które się klęsk naszych litują a zbrodni gorszą, niech mają dowód, że byli Polacy, którzy podłymi i zdrajcami być się ważyli, ale téż że byli i tacy, co na nich słuszną okazali zemstę. O zemstę i karę wołam przeciwko temu, który sromotnego sejmu 75. ważył się być marszałkiem (Poniński), który przedawszy się ministrom obcych dworów i kraj im sprzedał; który pierwszy marnotrawstwa skarbu projekt ułożył i pierwszy z niego korzystał; który wśród liberyi laskę marszałkowską podnosił i sesyą solwował; który nakoniec plantę rozbioru kraju w domu posła przemocy pisał: na nim dajmy przykład, iż chociaż były zbrodnie i zdrajcy w Polszcze, ale były i kary. Takie to były żwawe mowy tego sejmu. Nie jeden z posłów prawdę oczywiście gadał. — Nie było podłych, tylko mała liczba, a to najwięcéj w senacie. Zdawało się, że sama Opatrzność kierując okolicznościami całéj Europy, drogę pewną wybawienia Polaków z niewoli moskiewskiéj wyznaczyła. Tę mowę Suchodolskiego popierał Suchorzewski[23], poseł kaliski (ci obydwaj moskiewskimi stali się, jak daléj pokazało się), mówiąc: że poda projekt, aby zdrajców ojczyzny, a najprzód jéj przewódzców żywych powieszać, a umarłych z grobu poruszać na większą hańbę, na co wszyscy zawołali jednostajnym głosem: zgoda! zgoda! — Wielka była wrzawa, ale marszałek Małachowski ją zaspokoił podając projekt o podatkach, który, jak wyżéj wspomniałam, był udecydowany. Tego sejmu zaczęto się przebierać po polsku i to mocno naśladowaném zostało. Cała młodzież elegancka z Paryża powracająca fraczki pozrzucała i wojsko po polsku przebrać postanowiono. Marszałek litewski sejmowy zaraz na sesyi pokazał się w tym stroju, hetmanowie Ogiński i Branicki toż samo uczynili. Młodzież prawie wszystka, czego dawno w Polszcze nie widziano, pierwéj wyfryzowana, teraz zabiera miejsca pierwsze w społecznościach, i tańcach francuskich w żupanach i włosami trochę zapuszczonymi na głowie. Kobiety nasze gniewały się za to mówiąc, że jeżeli przysądzali więcéj miłości własnéj mężczyznom jak białogłowom, to źle mówili, gdyż mężczyźni dają teraz dowód, że jéj wcale nie mają, przebierając się w kontusze. Nie wszystkie jednak kobiety tak mówiły, bo były i takie, które nie ubiegając się za pierzchadłem elegancyi sądziły za rzecz bardzo słuszną, aby Polak po polsku chodził, i takie mężów, synów i kochanków swoich z chęcią w tym stroju widziały. Księżna generałowa[24] jeszcze dawniéj synów swoich dwóch po polsku ubrać kazała, a tak przykładem paniczów i panów fraczki porzucić będą musieli.[25][26] Jak podatki księże nakładali, wiele było mowy przeciwko duchowieństwu. Jezierski, kasztelan łukowski, dzisiejszy orator z logiką dawnych ludzi, w osobliwym sensie gada wielkie prawdy; mówił wtedy, że wszystkiemu złemu księża zawsze byli i są przyczyną, że w roku 1717. Szaniawski biskup krakowski radził zwinąć wojsko, że Podoski prymas utworzył konfederacyą dysydentów i drogę do rozebrania kraju otworzył, a 75. r. Ostrowski i Młodziejowski, biskupi, najpiérwsi podpisali prawo rozebrania kraju. Że i teraz duchowni bronili skasowania rady (X. prymas Poniatowski i Kossakowski biskup inflantski) i wszystkiemu najwięcéj sprzeciwiają się. Jakoż można przyznać, że prawdę ón mówił. Ten J...... kasztelan, jest człowiek ekstra śmieszny. Był ón najprzód pisarzem łukowskim: drwinkami i facyendami zrobił sobie substancyą. Powiada o nim tajna kronika, że żonę otruł i Bogusza, tego, co był w konfederacyi, i którego, choć bardzo brzydki, rozumiał być amantem swojéj żony. Ten człowiek był zawsze dworski, gadał co mu kazano, handle różne robił, łazienki wystawił, senatorem został a tego roku patryotą. Sam tak o sobie powiada: że jest najlepszym elegantem, bo kiedy moda była dworską trzymać, on był za dworem; kiedy damy lubiły kąpać się, on zaraz łazienki wystawił, teraz że moda nastała być patryotą, on téż stał się nim. Prze Bóg! czyż tacy ludzie powinni zasiadać krzesła senatu polskiego? Wojna między Turkami, Moskwą i cesarzem kontynuowała się żwawie. Szwedzi także z Moskalami otwarcie zaczęli wojnę. — Nowa kampania na wiosnę zaczęła się po śmierci starego sułtana tureckiego, którego cesarz o pokój kusił i byłby go pewnie już nakłonił przez znaczne pieniądze, ale w ten moment, gdy się to traktuje, żyć przestał. Nowy następca nie chciał pokoju, ale z wszelką żwawością wziął się do roboty, i Oczaków, któren byli Moskale odebrali, w oblężeniu zaczął trzymać z mocnym rozkazem, aby był nazad odebrany. Ta wojna chociaż Niemcom przyniosła kilka małych odebranych zamków na Wołoszczyznie i Multanach, a Moskalom Oczaków, z większym jednak dla Turków była awantażem, bo wszędzie prawie w polu na małych potyczkach bili okrutnie Niemców, tak że w nich ochota upadła z Turkiem potykać się; choroby jeszcze zniszczyły wojsko austryackie i wielu generałów im zginęło w téj wojnie. Książę młody Poniatowski Józef postrzelony był w nogę pod Szabaczem. Turcy, innym wcale sposobem robiąc wojnę, z regularnym wojskiem w małych potyczkach zawsze mieli awantaż. Generalnéj téż batalii unikali, ale dziwnym sposobem bili Niemców napadając nań z krzykiem i psami nawet szczując. Cesarz téż cały czas chorował, że i kampanią porzucić musiał. Doktorowie nakoniec uradzili, że nieuleczoną ma chorobę i że kapelusz jego musiał być trucizną zaprawny, która pomału takie czyniła skutki, że się ciało i kości psuły. W takim stanie będąc, żółwim krokiem postępował do śmierci. Będąc już prawie umarłym na siłach, na umyśle zdrowym, nie bez boleści serca widział, jak wojna źle poszła, jak wiele utracił dobrych generałów. Lascy oddalił się a Laudon stary musiał objąć komendę w Polszcze. Słuchano pilnie, kiedy umrze cesarz, a powszechna była nadzieja, że z jego śmiercią powrócą nam się zabrane kraje. Już też i bunty, które się wszczynały na Wołyniu i Podolu, ustawać poczęły, do których markietani moskiewscy i popi schyzmatycy byli powodem. Ci chłopów naszych namawiali a nie mogąc tego na Ukrainie dokazać dla stojącego tam wojska polskiego, na Wołyniu i Podolu to uczynić ułożyli, aby w pośród Polski ten ogień wybuchnąwszy, łatwiéj wszystkie części onéj zabrał. Ale komendy połapały hersztów i do Warszawy przyprowadziły. Był także wzięty w areszt archimandryta schyzmatycki, Satkowski, któren gdy król był w Tulczynie jadąc z Kaniewa, czynił przysięgę na wierność Rzeczypospolitéj, a teraz sam namawiał chłopów na wierność imperatorowéj. Ten był do Warszawy przyprowadzony i w pałacu osadzony ściśle. Poseł moskiewski Stackelberg w téj materyi pisał bilet do marszałka sejmowego Małachowskiego, przekładając, jakie za sobą ciągnie konsekwencye wzięcie archimandryty. Małachowski nie odpisał mu, ale sam pojechał do niego; gdy toż samo od posła słyszy, odpowiedział mu: a pamiętasz Wać Pan, kiedy to naszych biskupów Moskwa brała z senatu bez żadnéj przyczyny? Poseł mu na to: O! cela est passé, monsieur. — Cela passera aussi[27], odpowiedział Małachowski. W Berlinie poseł nasz, książę Czartoryski już zaczynał swoje roboty. Miał on jednak przepisaną sobie od delegacyi regułę nad rozkaz któréj nie powinien był więcéj gadać. Niektórzy już w Warszawie z niego nie byli kontenci, bo się był wyraźnie zapytał: czyli król pruski szczerze będzie nam dopomagał? czego nie miał od delegacyi zleconego. Powiedzieli na niego w Warszawie, że jest: un grand homme à Korzec, genereux à Łuck, simple à Varsovie, et sot à Berlin.[28] Sejm postępował sobie zawsze dobrze, i w Polszcze jeszcze takiego nie było sejmu. Sesya, na któréj wzięty Poniński w areszt, bardzo była ciekawa i żwawa. Król za nim mówił, aby go nie brać, ale go sądzić, jednak do woli to stanom oddawał; — ale posłowie mocno upierali się. Suchodolski, Krasiński, Suchorzewski i wielu innych obstawali, aby zaraz był wzięty i sami się za delatorów oddali, to jest Suchodolski i Suchorzewski. Przeto tak się wielki wszczął entuzyazm w izbie, że wszyscy krzyczeli „zgoda” i tego momentu warta była do jego mieszkania posłana. To się stało dnia 8. Juni 1789. r.[29] Ścisk tedy był tak wielki, że połowa Warszawy była na sesyi, a połowa przeniosła się na ulicę przed okna Ponińskiego domu, patrząc ustawnie i łając go. Gdyby tak w Anglii, jużby wszystkie okna jego były potłuczone. Wzięty tedy został Poniński w areszt za złe sprawowanie urzędu swego marszałkowskiego na sejmie r. 1776., za zdradę i zaprzedanie kraju swego, za pensyą, a będąc na czele czynności, bezwstydnie i haniebnie zdradził ojczyznę swoją. Cała Europa była świadkiem jego czynów, niechże będzie wiadoma jego kary. Na téj sesyi mówiono o nagrodzie dla księcia Czetwertyńskiego Antoniego, który to podczas sejmu Ponińskiego obstawał przeciwko podziałowi; manifest jego w izbie czytano, a dobremu obywatelowi taż sama moc i zwierzchność karząca zdradę Ponińskiego, gotuje nagrodę. Wspominano owego dobrego posła Rejtana, który, gdy Poniński poniewolnie zrobił się marszałkiem i chciał wnijść do izby, on się w progu położył na ziemi, ale go Poniński deptał i wszedł gwałtem. Obiecywano taki portret powiesić w izbie senatorskiéj, który by tę czynność malując, wieczną zostawił pamięć cnoty i zdrady ojczyzny.[30] Wkrótce potém chciano sejm zalimitować, obrawszy pierwéj sędziów sejmowych, którzyby sądzili Ponińskiego, przeciwko któremu było siedemnaście arkuszy delacyi napisanéj. Niejaki Turski, szambelan króla, podał się na delatora, ponieważ posłowie nie mogli być dla swojéj funkcyi; chłopiec dobry, ten Turski, i poczciwy, dał dowód, że przecież i szambelan na coś przydać się może. W tym czasie, kiedy Warszawa była zatrudniona zdarzeniami niezwykłemi, t. j. wzięciem w niewolę archimandryty i Ponińskiego, inne dwa widoki pociągnęły oczy wszystkiéj publiczności. Zgromadzone Rzeczypospolitéj stany, chcąc się wywiązać wdzięcznością za tak dobre sprawowanie urzędu swego J. W. Małachowskiemu, w dzień jego imienin przygotowały widowisko wspaniałe w ogrodzie Rzeczypospolitéj.[31] Była to składka wszystkich posłów i senatorów na ten bal z iluminacyą, który mu dali. — Rzecz była bardzo piękna i ozdobna: na pięciu stołach wielkich kolacye dawane były; ołtarz z jego cyfrą ustawiono, na którym napis był w te słowa: Poświęcono ojczyźnie, wolności, królowi, I temu, co ster trzyma, zacnemu mężowi. — Niech brzemię kar i przekleństw na wyrodka pada, Co obce kajdany na wolność nakłada. Wyżéj wymalowany był obraz, na którym wolność upadającą wspierał Małachowski, a od ojczyzny koronę obywatelską odbierał. Ludu było mnóstwo wielkie, a sześć młodych panienek ubranych w białe suknie, z gerlandami[32] tańcowały na około marszałka (!), wiele było inskrypcyi i geniuszów (!). — Cała ta feta bardzo wspaniała, piękna i kosztowna była. Drugi widok ciekawy także temi czasy nastąpił. Francuz, imieniem Blanchard, naśladowca Pilastra de Rosier, w powietrznym balonie odprawiwszy 26 podróży, do Warszawy zjechał, chcąc i tu też same pokazać doświadczenie; poleciał więc w górę z jedną kobietą, która z nim wszędzie była, w łódce przywiązanéj pod balonem i szczęśliwie przez Wisłę przeleciawszy, niedaleko za Warszawą spuścił się. Wynalazek ten, nic nam więcéj nie obiecując dotąd, coby mogło dla powszechności przynieść jaki pożytek, nie wart, jak małego zastanowienia się nad umiejętnością, przebiegłością rozumu żartobliwych Francuzów, którzy nietylko lądem i morzem, ale i powietrzem latać umyślili. Ten Francuz wywiózł nie wiele pieniędzy z Warszawy, bo w tym czasie o sejmie i o podatkach myśleli; były nawet pisma i wiersze do niego, prosząc go, aby z sobą w balon zabrał Stackelberga i radę nieustającą — bo to się stało przed skasowaniem onéj, że Blanchard przyjechał do Warszawy. Sejm więc zalimitowany został na niedziel sześć, ale nie bez wielkiego hałasu to się stało. Król mimo wiedzy stanów zasolwował sesyą z limitą na niedziel sześć i wstał z tronu, chociaż posłowie niektórzy nie pozwalali na żadną limitę. Stał się zatém wielki hałas w izbie, wybiegło kilku na środek z protestacyą, już manifestować chcieli, posłali marszałków królewskich do króla, aby nazad wrócił. Król przysłał ministrów z przeproszeniem, że nie wiedział, iż zgody na limitę nie było. A tak raz drugi limitowano sejm, ale za zgodą stanów Rzeczypospolitéj. Już tedy dwóch więźniów, sprawców krajowéj nieszczęśliwości, Rzeczpospolita miała w swoich kajdanach: Ponińskiego, który kraj przedał i archimandrytę schyzmatyckiego, który chłopów do buntu pobudzał. W spokojności sejm zalimitowawszy, na odpoczynek po kraju rozbiegli się posłowie, każdy do domów swoich spiesząc się, i mile od sąsiadów obywatelów i braci witany został. Nie myśląc posłowie o zdradzie, zdrady się nie bali i Warszawa na moment zaczęła być spokojnie żyjącą. Król się przeniósł do łazienek: komedye, balety i kobiety na czas dały mu o troskach zapomnieć. Alić dnia jednego wiadomość od ust do ust biega, i w momencie na wieś z miasta przeniosła się: — Poniński uciekł, wybiwszy dziurę w murze do stancyi syna swego, który tam dom najął umyślnie, a tę dziurę z laufrem kuł po mału do garderoby, gdzie szafą zastawiona była. Oficerowie, którzy pilnowali Ponińskiego, sami oszukani zostali, bo on ubrał wałek od łóżka w szlafmycę i przykrył kołdrą, co tak uwiodło oficerów, że kilka razy zaglądając na łóżko, myśleli że śpi Poniński; tymczasem on już był na Wiśle z synem Adamem i laufrem swoim, chcąc się udać na pruską granicę. Co to był za hałas, jakie unoszenie, jakie konjunktury? — Wysłano za nim pogoń i lądem i wodą, i we dwóch dniach dognany w Toruniu i złapany został od Rudnickiego, oficera gwardyi. Bardzo sztucznie i przebiegle sprawił on się, zastawszy w Toruniu u lądu łódź Ponińskiego i laufra, zabrał broń na niéj będącą i laufra związał, a sam w miasto wpadłszy (sam jeden, bo dwóch żołnierzy przy łodzi zostawił, a reszta komendy nie była nadeszła), Ponińskiego gonił z ulicy do ulicy, który z jednego domu spostrzegłszy go, zaczął uciekać; a nie mogąc go dogonić z towarzyszem, którego sobie przybrał trafunkiem, gdy już w polu byli, z sił opadł Rudnicki, wrócił się do Torunia i pocztę wziął, a tak pędem za nim goniąc, od przechodniów i pastuchów ostrzeżony, dognał Ponińskiego pod jednym domkiem odpoczywającego sobie, tam go złapał i na folwark zaprowadził. Tam Poniński czynił wiele obietnic ekonomowi, i dawał 30 tysięcy dukatów, które mówił, ma w kuferku na łodzi, aby go chłopom we wsi odbić kazał. Ale Rudnicki wszystkiemu zapobiegł: poszedł do pana domu tego i mówił, że odpowie za to Rzeczypospolitéj, gdyby Poniński uciekł. Kazał więc wartę przydać z chłopów tamtejszych, nim komenda nadeszła. Zmordowany Rudnicki spać się położył, a towarzysz słysząc, że syn z ojcem zaczyna gadać po francuzku, prosił, aby po polsku gadali. Poniński dał mu tabakierkę i zegarek, on to schował i nic nie mówił. Tak przyprowadzono nazad Ponińskiego. Syn zaraz był wolny a ojciec w ściślejszym więzieniu osadzony został. Syn jednak do innych wziął się czynności, bo widząc, że mu się uwolnienie ojca nie udało, pojechał do Lwowa uwalniać z więzów małżeńskich kobiety, lub sam w nie wpadać. Pannę jednę w dzień ślubu zbałamucił, że kawalerowi dawnemu odpowiedziała dla jego nowéj miłości. Pokłóciwszy się o coś z innym młodym człowiekiem, pojedynkować się musiał, ale wprzód z Galicyi wyjechać, bo u cesarza ktoby się pojedynkował, to by stał z tablicą na rynku za karę. Ojca w ścisłym areszcie osadzono, którego sprawa postępując wolnym ale porządnym krokiem, powołuje do téj niegodziwéj społeczności wiele innych osób, w których liczbie Poniński hetmana Branickiego[33] nie przepomniał, dowodząc mu mocno, że jego tylko był narzędziem do wykonywania rozkazów moskiewskich. Decyzya téj sprawy jedna z najciekawszych, pociąga wszystkich oczy na siebie a Branickiego zupełnie odkrywając zdradę dla swojéj ojczyzny, czerni plamą niezmazaną jego i jego przyjaciół, z których Suchodolski już poniekąd odkryty, wiele na sławie u narodu utracił. DOPISKI. Konstytucya podatków ziemskich. Tyle rodzajów klęsk i utrat, które ojczyzna nasza poniosła, wystarczają do przeświadczenia się naszego, iż oszczędzając na ogólną kraju obronę, siebie i wszystko nasze niebezpieczne zostawujemy, a przodków naszych wzbudzeni przykładem, miłość ojczyzny przekładając nad miłość siebie samych, jednomyślnie postanawiamy, iż wszystkie dobra ziemskie dziedziców część dziesiątą stałych i pewnych intrat do skarbu publicznego na utrzymanie kraju opłacać będą. Kopia listu Kościuszki po odebraniu zegarka pisanego, który mamy w oryginale, brzmi: „Teraz już doszedł do rąk moich zegarek, który długo błąkał się, przeznaczony na nagrodę dystyngwującym się żołnierzom. Przysyłam podziękowanie od kolegów, i całuję Jéj rączki. Tadeusz Kościuszko.“ Adres: Obywatelce hrabinie Tarnowskiéj. — W koło pieczęci ryte: wolność, równość, niepodległość. List drugi Kościuszki do brygadyera Jana Potockiego ogłosimy późniéj. Rok 1790. w Polszcze. Czynności publiczne równie i mnie kobietę interesują. Bieg roku przeszłego, choć nie zupełnie dokładnie rzucony na papier przezemnie, gdy go przeglądam, pociągnął chęć moją być czynną i na ten nowy rok. Zaczynam więc ten manualik od sejmików opatowskich, na których byłam przytomną. Odprawiły się one dnia 8. Lutego w porządku nowego prawa od obierania komisarzów na komisyą porządkową cywilno-wojskową. Marszałkiem był Stadnicki. Partya moskiewska i tu nie zaniedbała czynić starania, aby burzyć i kłócić wszystko. Branicki hetman pod pozorem patryotyzmu, niecnotliwy przyjaciel moskiewski a nie swojéj ojczyzny, chciał burzyć szlachtę na sejmikach pod pozorem krzywdy im uczynionéj w punktach do stałego rządu ułożonych na sejmie, w których szlachtę nie posesyonatów od wolnego wotowania na sejmikach stany Rzeczypospolitéj oddaliły na zawsze, a to z ważnych przyczyn. Czuł dobrze Branicki, że nie mogąc tych ichmościów za złotówki swoje lub moskiewskie, wozami na sejmiki sprowadzać, nie będzie mógł mieć swoich posłów i swoich deputatów. Czuła dobrze Moskwa, że z tą odmianą jéj influencya wielką poniesie klęskę. Branicki tedy wszędzie ponasadzał swoje kreatury, aby wzruszali czułość w szlachcie. Był taki przysłany od Opatowa od kanclerza Małachowskiego[34], który bratem będąc dzisiejszego marszałka sejmowego, w niczem jemu nie podobny, staje się hańbą narodu całego. Pensyonowany od Moskwy, za jéj rozkazem całe życie postępował. Pan Jankowski tedy, szambelan J. K. Mości (bodaj się tacy Szambelani nigdy nie rodzili), przyjechał do Opatowa z ułożonymi punktami, przeciwnymi tym, które od rządu trwałego ustanowili; chciał on więc, aby to, co sejm zrobił, to święte i trwałe dzieło pod tytułem: Zasady do poprawy formy rządu trwałego — te, które nas narodem czynnym i poważnym zrobić obiecywały, za któremi aljans z innemi państwy ma być zawarty — te chciał, aby były skasowane, naganione sejmowi od obywatelów, chciał jedném słowem zawieruchy instynktem Moskwy, która na alians Polski z królem pruskim nie może spokojnym patrzeć okiem. Bardzo sobie obligowaną byłam, że ciekawość widzenia obrad naszych zaprowadziła mnie na sejmiki. Okrutnie się tam ubawiłam nowością życia. Ukłoniłam się przez dwa dni 3,000 razy, a widziałam milionami czołobitności. Pierwszy raz byłam na sejmikach i tę w Polszcze scenę moskalo-tragiczną widziałam z ukontentowaniem. W wilią sejmiku Jankowski w stancyi swojéj kazał stół nakryć na osób sześćdziesiąt, spodziewając się, że znajdzie żarłoków sejmikowych, ale nawet i w tém omylił się. Była to wróżka czynności przyszłodniowéj, która także miała mu się nie udać. Do tego stołu nikt nie przyszedł prócz dwóch ubogich szlachty, których potém i tych mu zabrali na obiad do marszałka. U nas był stół nakryty przez cały dzień. Kto przyszedł, siadł bez przywitania, zjadł, wypił i poszedł bez pożegnania. Wizyty nie ustające, prezentacye, rekomendacye, przypominania się przyjaźni, kielichy, asekuracye, konferencye, zabrały całe dwa dni czasu. Już rozebraną byłam do spoczynku, bardzo mi potrzebnego po tylu ukłonach, a mąż mój w szlafroku, gdy podpili panowie orderu św. Stanisława z oświadczeniami przyjaźni wpadają do nas. Trzeba było jeszcze na podziękowanie duży kielich wina wypić i nasłuchać się nudnych bzdur, co wszystko mąż mój uczynił, byle tylko iść spać jak najprędzéj. W czasie sejmiku zapakowali mnie na chór. Nigdy Jankowskiego nie znałam, lecz zaraz go poznałam, gdy pierwsze słowo powiedział. Po zaczęciu i wszystkich ceremoniach sejmikowych, gdy wojewoda Sołtyk odprawił mowę, Kochanowski chorąży i inni — zabrał głos Jankowski w te słowa: „Jaśnie Wiel., Wiel. Mości Panowie bracia i dobrodzieje! Już to podobno przychodzi raz ostatni nam tu sejmikować“ (i wziął się do punktów, które miał napisane) — a tu jak wrzasną wszyscy razem: Nie ostatni raz! nie ostatni raz!! Wojewoda z krzesła porwał się, zaczęto krzyczeć: nie strasz nas Wać Pan! nie boimy się! Krzyk trwał przez kwadrans dobry, że nic nie można było widzieć, jak tylko ręce w górę i gęby otwarte, a słyszeć wrzask i rum okruteczny. Jankowski na ławce stał trzymając za papier, i trochę zbladł, a profitując[35] z jakiegoś momentu wolniejszego, chciał o szlachcie nieposesyonatach punkt przeczytać, kładąc na tym wolność Polaków, którą mieli utracić, przy odebraniu im wolnego wotowania. Ale jak tylko usta otworzył i trzy słowa powiedział, jak wrzasną powtóre jeszcze głośniéj, jeszcze straszniéj krzycząc: nie strasz WPan, te punkta do stałego rządu są dobre, święte, znamy je tu wszyscy. — I tak tą razą okrutnie żwawo i z największą czułością krzyczeli przez pół godziny, że sama już widziałam kilka czapek na głowie; i gdyby był Jankowski, blady wtenczas jak trup, z ławki nie zlazł, byliby go pewnie rozsiekali; nie dali mu i słowa powiedzieć, porwali się z okrutnym hałasem wszyscy z ławek, i poszli, dzieląc się na powiaty, obierać komisarza. Jankowski sam jak dudek na kościele został w białym płaszczu przyodziany dla zimna, które go ze strachu porwało. W tém ktoś przyszedł do niego i mówił mu: zrzuć Wać Pan ten biały płaszcz i pokaż swoją czarną duszę. I tak czułość szlachetna obywatelów województwa sandomierskiego dała się poznać w najżywszych razach. W téj okoliczności przy końcu sejmiku koledzy tego Jankowskiego, z jego powiatu, dopominali się, aby mu było wolno mowy swojéj dokończyć, mówiąc: że by to było z krzywdą obywatela, żeby mu głos na sejmiku tamowany był; ale wprzód mu nakiwali, aby się nie ważył tego powtarzać. Wylazł tedy powtórnie Jankowski na ławkę i wcale co innego krótko mówiąc, pytając się, jeżeliby kto co miał do niego, że mu osobiście odpowie. I na tém się zakończyło. Tego dnia dało się widzieć w Opatowie pismo nowe hetmana Rzewuskiego[36], przeciwko sukcesyi tronu w Polszcze. Xięża, którzy się wszędzie wdadzą, rozdawali te książeczki.[37] Nie wiele uczyniła impresyi [38] na umysłach, ponieważ autor, którego reputacya w kwiecie młodości jego najpiękniejszą przyodziana była barwą (bo w niewolę był wzięty od Moskali dla miłości ojczyzny), dziś zupełnie u narodu poszanowanie, miłość i ufność utracił. Niewiedzieć co mu się stało, wcale odmienny człowiek; gdyż podczas sejmu dzisiejszego ani razu w izbie nie był — mówi, że wszystko źle, i albo złoto robi, albo urynę z szklanki do szklanki przelewa. Do Paryża pojechał wtenczas, kiedy w Polsce rekrutują wojsko. Hetman chemią się bawi; z łóżka pisał tę książeczkę; ktoś mu odpisał na to mówiąc: że rzecz dziwna, aby jeden chory wszystkich zdrowych chciał nauczać. Poseł moskiewski jego pisma w Warszawie rozdawał. Tenże sam Rzewuski Seweryn, hetman polny, był w Paryżu wtenczas, kiedy bunt Francuzi zrobili w r. 1789., bastylią zrujnowali i tyle panów zamordowali okrutnie. Przypadkiem wzięty z żoną i z dziećmi od tumultu i na plac śmierci zaprowadzony był; gdy się powiedział Polakiem, ministrem i hetmanem, Francuzi mu na to odpowiedzieli: musi to być nie prawda, alboś ty zły Polak, kiedy będąc ministrem nie jesteś na sejmie tym, gdzie radzą o szczęśliwości swego kraju Polacy. Ledwie Rzewuski uszedł temu nieszczęściu. Sejm nasz postępując po mału, ale zawsze dobrze, cokolwiek zbałamucił czasu nad sprawą Ponińskiego. Wojna niemiecka z Turkami w powtórnéj kampanii, nie równie nieszczęśliwsza dla Turków jak roku przeszłego, zobowiązała podobno Polaków do czynności skwapliwszych. Moskale Oczaków, a cesarscy Chocim, Jassy, Belgrad i wiele kraju zabrali, kiedy śmierć cesarza Józefa II. innéj sceny na dzisiejszém teatrum Europy spodziewać nam się każe. Umarł 20. Lutego 1790. r. od nikogo nie żałowany, mając to nieukontentowanie widzieć Niderlandy zbuntowane i od niego odpadłe zupełnie; wojsko swoje bardzo zmniejszone przez wojnę i choroby okrutne, wszystkie swoje państwa w jarzmie niewoli jęczące. Śmierć jego miała być bardzo pobożna, gdyż dopiero w ostatnim zgonie poczuł się być człowiekiem, a zawsze monarchą złym. Na sejmie zaczęto myśleć o aliansie z królem pruskim. Król nasz jak mógł tak się ociągał dla Moskwy, a partya moskiewska fakcye robiła, mówiąc, że trzeba było pierwéj ułożyć traktat handlu jak przymierza. Deputacya więc podała propozycyą, aby król pruski cło na Wiśle zupełnie darował nic za to nie dając. Na co odpowiedziano: że dobrze, ale w nagrodę Rzeczpospolita Gdańsk i Toruń odda. Ta nota partykularna była od posła Lucchesini podana, ale nie od sejmu. W tym momencie partyzanci moskiewscy, profitując z tak pomyślnego dla siebie momentu, porozpisywali po całym kraju tę nowinę, malując za zdrajcę króla pruskiego w umysłach obywatelów. Jakoż Polacy przyuczeni być zdradzanemi, mocno się byli pomięszali, co trwało ze trzy niedziele. Wkrótce poznano, że to były ostatnie konwulsye intryg moskiewskich a poczciwi ludzie wzięli sobie za powinność oświecać ślepych i nie zupełnie wiadomych rzeczy publicznych i wkrótce wiara publiczna była przywrócona Wilhelmowi a traktat przymierza został z nim zawarty. Tymczasem zebrało się wielkopolskich posłów siedmiu i senatorów siedmiu; — nie pamiętam wszystkich imion, ale dla wiecznéj niesławy wyrażam ich tu. Z posłów pan Mikorski, Rożnowski i Lipski, a z senatu Kw.....[39], Ankwicz, Załuski, Ożarowski[40] kasztelanowie i Kossakowski, biskup inflantski[41]. Te więc duchy moskiewskie podpisali między sobą, aby nie dopuszczać traktatu przymierza wprzód, nim handlowy będzie, a to końcem bałamucenia i zwlekania rzeczy. Jednak nie udało się im, bo jak przyszło do ratyfikacyi traktatu, ten był jednomyślnie przyjęty i podpisany dnia 16. Marca 1790. r. Dzień ten sławny będzie, który nas na stopniu postawił, że znaczyć mamy naród czynny i poważny jak dotąd. Polska jeszcze nie miała takiego przymierza, inną teraz bierze postać; niech Boska Opatrzność, któréj rządzeniem są losy nasze kierowane, ma o nas staranie, a nie zginiemy przy wierze i waleczności. Wilię dnia tego, poseł pruski, markiz Lucchesini, był u króla naszego, chcąc zupełnie być uwiadomionym o jego intencyach w téj ważnéj materyi; król zwłóczył i chciał jeszcze przewlec. Gdy Lucchesini mocno nacierał, król mu powiedział: Enfin, mon cher Marquis, que feriez vaus a ma place?[42] Poseł na to: Sire, si j’etais a votre place, je ne dirais rien aujourd'hui au Marquis Lucchesini, mais demain je serais pour l’alliance.[43] Miał król mowę na téj sesyi aliansowéj dość oziębłą, mówiąc: że jest z narodem, że jeżeli naród chce aliansu, i on go chce, a jeżeli nie chce, to i on nie chce; że jeżeli będą szczęśliwe skutki tego aliansu, sam sobie naród wdzięcznym będzie; a jeżeli nieszczęśliwe, sam także na siebie narzekać ma. Poseł moskiewski, Stackelberg, wpadł w pasyą na odgłos téj nowiny, a wieczorem na assamblach u pana Małachowskiego marszałka spotkawszy kilku senatorów pieczeniarzy, wywarł na nich swoją furyę, mówiąc: Vous avez fait une sotise que cette alliance.[44] Był to Ankwicz[45], kasztelan sandecki, do którego się z mową swoją obrócił. Ktoś to usłyszał z posłów i ledwo wielkiéj historyi nie było. Nazajutrz wyszła zapowiedź w Warszawie, którą na bramie pałacu posła moskiewskiego przybito w tych słowach: Podaje się do wiadomości, iż po zupełnym rozwodzie Rzeczypospolitéj Polskiéj z cesarstwem moskiewskim, wstępuje w śluby małżeńskie z królem Jegomością pruskim Guillelmem z zacnym i podściwym sąsiadem. Ktoby wiedział jaką przeszkodę, niechaj daje znać do konsystorza inflantskiego (to jest do biskupa inflantskiego Kossakowskiego). — Ta facecya arcy wszystkich zabawiła, ale i nie jedna taka była; mamy temi czasy arcy śmieszne, dowcipne, rozumne, a czasami głupie pisma. Moc tego wielka zarzuca drukarnie nasze. Jedno z najdowcipniejszych żartobliwości, jest pismo pod tytułem: Wypis z kroniki Witykinda, z biblioteki na łyséj górze znajdującéj się, przetłumaczone przez Grzegorza ze Słupia, który żył w r. 1376. To pismo opiewa panowanie Leszka ósmego i historye zdarzone Drapiwora,[46] Wichropęda,[47] Krzyczysława[48] i Odrwimierza[49]. — Arcyładnie to napisane, kończy się tém, że dobry Leszek wziąwszy się za brodę, kazał powiesić Drapiwora i Wichropęda. Nowe podatki uchwalono na sejmie, czując nagłą potrzebę zasilenia skarbu Rzeczypospolitéj, ponieważ wojsko nowe nie było płatne. Chcieli pożyczyć tych sum u króla pruskiego (co jeszcze działo się przed aliansem). Król na téj sesyi darował swoje klejnoty wartujące pięć kroć sto tysięcy, a Małachowski milion zabezpieczył na dobrach swoich. Uchwalono na téj sesyi całoroczne podymne na raz jeden zapłacić. Dwory zastępować były powinny poddaństwo, co 12 milionów uczyniło. A tak Rzeczpospolita obeszła się bez pożyczania pieniędzy. Donatywy téż były pociągnione, to jest ci, którzy tak wielkie starostwa dziedzictwem od króla dostali: Branicki hetman, Białocerkiew; książę Stanisław Poniatowski i Józef, pierwszy kaniowskie i bogusławskie a drugi Chmielnickie starostwa; ustanowili, aby 30 od sta płacili. Wtenczas hetman Branicki w proźby do króla udał się. Od dawna niewdzięczny mu, na kolanach czołgając się o wdzięczności swojéj zapewniał, byle mu tylko Białocerkwi nie odebrali. Król mu obiecał pomoc — A co do wdzięczności, o któréj mię Wać Pan zapewniasz, to jéj nie wierzę. Nastąpiła w tym czasie śmierć Krasińskiego, posła podolskiego, najlepszego z posłów posła i obywatela. Ten cnotliwy patryota i w najmniejszym kroku nie uchybił drogi poczciwości. Gorliwy o miłość ojczyzny, gdy pilny w urzędowaniu swoim będąc, słabemu zdrowiu nie dał wczasu, ten cały poświęcił na usługę publiczną, a częstą i długą w izbie mową dopomagał sobie wiele do śmierci i na suchoty umarł. Żałowany od całéj publiczności, a ciało jego do grobu od posłów kolegów było zaniesione. Komisye cywilno wojskowe, nowo ustanowione, zaczęły roboty swoje po województwach z jak największą pilnością. Ta juryzdykcya chwalebna będzie miała dobre skutki, i mąż mój w Stężycy w téj komisyi zasiada. Po uchwalonym aliansie, na któréj sesyi Suchodolski nie chciał się znajdować i już był wcale utracił w narodzie wiarę, mieli go wszyscy za przyjaciela Branickiego, wzięły się stany sejmujące do Ponińskiego. Ten za kaucyą od brata daną księcia Kaliksta Ponińskiego,[50] został z aresztu uwolniony i sprawa jego na inkwizycyą poszła, do których wyznaczone osoby przez kałkuły, od dziecięcia ciągnione, były. Archimandryta zaś w więzieniu pozostał, a papiery przy nim znalezione, gdy zostały tłumaczone, pokazała się oczywiście zdrada moskiewska. Miał on tam opis, od poprzednika swego zostawiony, jakim sposobem ma pomału chłopów naszych namawiać na posłuszeństwo carowéj i na odmianę wiary, a potém bunt raptowny z tego podnieść. Sejm na to struchlał, i o zemstę cały zapalony został. Uradzili, aby ten punkt konstytucyi zagwarantowany, by nasi schyzmatycy od moskiewskiego archimandryty dependowali, jako szkodliwy Rzeczpospolitéj, za medyacyą króla pruskiego był skasowany; a nasi schyzmatycy od konstantynopolitańskiego biskupa mają dependować.[51] Co było zalecone posłowi naszemu do Turek wysłanemu, Potockiemu, staroście szczyrzeckiemu, któremu order orła białego król posłał. Tymczasem w Niemczech nowe światło, nowe nadzieje przynosiło: Leopold, brat Józefa II., sukcesor, książę toskański, jako król węgierski do Wiednia przyjechawszy, najprzód Węgrom wolności wiele i stare prawa przywraca, korony im oddaje zabrane przez Józefa i u nich koronacyę swoją ogłasza. Niderlandczykom wszystko pozwala i dawne im prawa obiecuje, aby się powrócili. Ci jednak politycznemu, ale chytremu Austryakowi nie dowierzają. Galicyańskich wysłanych posłów łaskawie przyjmuje. Urbarium kasuje, i wiele podatków, obiecując wszystko, o co tylko prosić będą. Tak sama polityka, dyktując mu prawa, światłem nowém i nadzieją napełniła kraje jego, a niewolniki, obywatele Galicyi, współbracia nasi, od lat kilkunastu uciemiężani, przymuszeni ciężarem tyrana, rozumieją się być szczęśliwszymi w ten moment, a profitując[52] niby z powolności nowego rządu, z natchnienia Polaków zgromadzenie narodowe uczynili we Lwowie. Rzewuski, pisarz kor. i poseł podolski, oraz obywatel Galicyi był i do tego wielką pomocą. Pojechał do Lwowa, namawiał i przekładał obywatelom potrzebę myślenia o sobie, nie w sposobie buntu, lecz czułości szlachetnéj. Ten odważny człowiek azardował[53] się na nienawiść niemiecką, i tyle dokazał, że się zjechali obywatelowie do Lwowa, na czele których był sam arcybiskup lwowski i najpierwsi panowie, uczynili akt tego związku, w przyzwoitych wyrazach z podpisanych blizko 200 obywatelów, propozycye podali Leopoldowi w 49. punktach; komitet lwowski ułożyli i po cyrkułach korespondencye ustanowili; sesye swoje odprawili i delegatom do Wiednia posłanym: Potockiemu Mikołajowi, Ossolińskiemu, Batowskiemu i księciu Jabłonowskiemu Stanisławowi, instrukcye swoje posłali. — Niemcy na to oczy wytrzeszczali, a cały naród upatrywał w tém nowonarodzoném dziecięciu wzrost i siłę na dalszy wiek przyzwoitą. Trwało to wszystko ze trzy miesiące, póki niemieckie mózgownice w Wiedniu dobrze na uwagę wziąwszy, surowy uniwersał wydać rozkazali, aby się zaraz obywatele rozjechali, bo by to za bunt w Wiedniu uznane zostało. I tak cała ta robota chwalebna w jednym dniu zakończyła się pogrozem[54] surowym dyrektora jednego. Tymczasem na sejmie ogłosili wyjazd Stackelberga za nieuchronny. Ten, chociaż zawsze powiadał, że wszystko co się dzieje na sejmie jest tylko tymczasem, musiał jednak odjechać, co się stało w miesiącu Czerwcu. Miał audyencyą w krześle z pożegnaniem i dał mu król prezent na 4000 dukatów wartujący. Wizyt z pożegnaniem nie oddawał. Ale Polska od dawnego czasu pilnie strzeżona od posłów moskiewskich, widzi się teraz być wolną od ich napaści, a ci nie mając już sposobności mszczenia się nad nami, chwytają się wszystkiego. Przysłali tu wiele ludzi pokryjomych, aby miasto podpalili, i takich już kilku komisye cywilno-wojskowe schwytały. Sejm był zalimitowany i do 11. Lipca nagocyacye trwające między Leopoldem a Wilhelmem, wszystkie wojska zostawiały nieczynne. Polacy w gotowości utrzymywali zbrojną neutralność, po nad granicą Galicyi rozciągnionego wojska 36 tysięcy było. Chociaż król pruski miał wszelką gotowość do wojny z Leopoldem, nie chciał on się bić; jednak po długim bardzo negocyowaniu, mając zawarty z Turczynem alians, ułożyli punkta przedugodne z sobą. Leopold miał oddać Turkom wszystko, co zabrał téj wojny Józef II., a król pruski obiecywał Węgrów i Niderlandczyków uspokoić. Że punkta do Turków były posłane, w tém cała publiczność obruszona została na Wilhelma pruskiego. Zdawało się, że przez te ułożenia z Leopoldem zdradzał on Niderlandczyków, których, pewną im pomoc obiecując, do buntu pobudził; Węgrów do rozruchu zachęcał, a Polaków w nadziei otrzymania Galicyi od Leopolda utrzymując, nic o Galicyi w preliminaryjnych punktach nie wspomina. W tymże samym czasie Rzeczpospolita zawarła traktat z Turczynem ofensywe i defensywe. Wszyscy więc głębiéj myślący upatrywali misterną w tych robotach czynność, a chociaż zaufanie w królu pruskim nadwerężone trochę zostało, w Turkach odzywać się zaczęło. W tym to czasie sejm nasz wziął się do ustaw rządowych, a decyzya o sukcesyi lub elekcyi króla w Polszcze wszystkim głowy zawracała. Wiele już było za sukcesyą, ale Moskale, nie chcąc jéj nigdy w Polszcze, fakcye jak mogli tak robili przez swoich przyjaciół. Polacy mieli jakiego księcia z elektorów na tron sobie posadzić a najwięcéj saskiemu sprzyjali. Anglia, gdyby którego z królewiczów wzięli, ofiarowała zabezpieczyć Gdańsk i Toruń i handel po wszystkich morzach dla Polski otworzyć. Moskwa nawet prowincye litewskie i kraj zabrany oddać obiecuje, byleby Polska Moskala na tron sukcesyjny przyjęła i wieczne z nią przymierze zawarła. Leopold, otoczony liczną familią dzieci, obiecuje oddać Galicyą, i króla pruskiego przywieść do oddania kordonu zabranego, kontentując go Szląskiem niższym i wyższym, gdyby Polacy syna którego za króla sukcesyjnego obrali. – Wszyscy patrzą ciekawie, jak się ta ważna ułoży materya w Polszcze, i nic pewniejszego, że się wszyscy o nas pokłócą, gdy stanie sukcesya w Polszcze. Gdy więc tém się na sejmie zatrudniać zaczęto, chcąc aby były uniwersały po województwach porozsyłane, zapraszające obywatelów, aby sejmiki złożyli, i na ten jeden tylko punkt sukcesyi swoje zdanie przysłali posłom. Była wielka wrzawa w izbie i posłowie wołyńscy[55] nie pozwalali na uniwersał, chcieli manifestować się i wyszli z izby senatorskiéj. W tym to samym czasie, sąd sejmowy od dawna pracujący nad sprawą Ponińskiego, wydał dekret kasujący go z urzędu i honoru, z szlachectwa, ordery zdjęte zostały i aby z Warszawy był wygnany przez wartę marszałkowską, a z kraju za niedziel cztery wydalił się; a gdyby kiedy wrócił, łeb mu ucięty być miał.[56] Przed wydaniem dekretu tego ostrzeżony Poniński potrafił jeszcze raz uciec. Ale złapany powtórnie od oficera Napiérkowskiego, tego samego, który był na straży, gdy pierwszy raz uciekał, od Rudnickiego złapany, siedział za to w łańcuszkach Napiérkowski. Wyrzekł Poniński te słowa, Rzeczpospolita ma już tyle wojska, a przecież nie mogę się z nikim spotkać, tylko z Rudnickim albo z Napiérkowskim. Gdy czytano ten dekret 1790. r. d. 1 Septembra[57], w przytomności Ponińskiego, było przytomnych arbitrów w izbie senatorskiéj do 3000. Po przeczytaniu zaczęli wołać arbitrowie: brawo! brawo! i w ręce klaskać, wołając: poczciwy sąd sejmowy. Ten zapał w izbie senatorskiéj arbitrów, nie był jeszcze praktykowany. Wyprowadzili tego Adama do innego pokoju, a, dla uniknienia tumultu, nie można go było zaraz za okopy wyprowadzić, wszystkie ulice Warszawskie napełnione były pospólstwem, a to krzyczało: Niech go powieszą! przeto trzymano go w zamku do godz. dziewiątéj w noc, [58] o którym to czasie chorąży od warty marszałkowskiéj i 24. żołnierzów wyprowadzili go za okopy do Powązek.[59] Syn Ponińskiego, Aleksander, był z nim w karecie, bo nazajutrz dawał obiad dla przyjaciół swoich i tam miał mówić: Rzeczpospolita nie wiele mi złego zrobiła, wypędzając mnie z kraju, bom go sam dwa razy chciał porzucić; w tém tylko niesprawiedliwy sąd, że mnie od szlachectwa odsądzają, a ja tyle szlachty porobiłem.[60] Tym to dekretem cała publiczność ukontentowaną została; boją się drudzy współkompanij Adama, a cnotliwi, którzy po śmierci nawet chwałę odnoszą, z imienia Rejtana[61] za życia spodziewać się będą mogli nagrody. Ojczyzna już więcéj zdrajców nie będzie miała. W tym czasie, w miejsce Stackelberga, przyjechał do Warszawy Bułhaków: nie był on już ambasadorem, ale posłem tylko, nieprzyjemny dla niego widok radującéj się publiczności z dekretu na Ponińskim wykonanego, był pierwszym objektem, którym Warszawa przywitała oczy jego. PRZYPISEK. Jak cesarz[62] nie lubił Polaków, łatwo można poznać z jego mowy, gdy na początku r. 1789. król pruski zaczął żądać przyjaźni Rzeczypospolitéj polskiéj i posła swojego Lucchesini przysłał, te słowa powiedział: Le Roi de Prusse coquette la Republique polonaise — mais c’est une Catin, qui ne lui donnera rien, que la vérole.[63][64] Rok 1791. i 1792. w Polszcze. Pióro z ręki wypada, zamyślając pisać, co się z nami dzieje. Przedwieczne zrządzenie Opatrzności, losami kraju kierującéj, nie dozwoliło Polakom dotąd być szczęśliwymi. Boże, z którego ręki te dzieła na nas spadają, zmiłuj się nad krajem już upadającym a pozwól Polakom wybić się z niewoli tyranów swoich. Sejm w roku przeszłym 1790. gdy zdawał się śmiałym krokiem postępować, a raczéj, gdy się odkryło, że ci posłowie, którzy najwięcéj na Moskali gadali, byli moskiewskiemi duchami, że Suchodolski, Suchorzewski, Potocki Szczęsny, Rzewuski Seweryn, a prawie cały senat intrygi robili, i król téż z nimi trzymał; uradzono, nie bez wielkiéj pracy, że ponieważ prawa nie są zakończone, nie można sejmu kończyć, ale raczéj skład zwołać posłów dla decydowania ważnéj rzeczy, to jest elekcyi lub sukcesyi tronu w Polszcze. Co gdy się stało, ożywiło to nowe przybycie posłów, już obumierający sejm nasz, a młodzież światła i dowcipna, miłością ojczyzny zapalona, pokonała stare przesądy. Zaczęto więc żywo robotę swoją, ustanowiono wiele praw dobrych, wojsko, podatki, przedaż starostw przez licytacyą na skarb publiczny, poprawę trybunałów, sądów, sejmików, komisyów ustanowienie, a nakoniec tę najgłówniejszą osnowę rządu trwałego, o któréj Kazimierz wielki zamyślał, to jest: sukcesyą tronu. Już téż byli inni powyjeżdżali z Warszawy, a król widząc, że kraj cały jedno myślał, przychylił się do woli narodu, i na dniu 3. Maja 1791. r. była okrzyknięta sukcesya w Polszcze na dom saski i cała konstytucya w kościele zaprzysiężona przed Bogiem. Ten dzień nazwany rewolucyą szczęśliwą, bo bez żadnego przymusu odprawił się; stał się obcych potencyi zadziwieniem i zazdrością. Jeżeli przeto dla ambicyi braci i złości naszych sąsiadów nie uszczęśliwił się kraj nasz, tę przynajmniéj poda pamięć w potomności, że byli Polacy światli i odważni, którzy chcieli ojczyznę mocną i rządną przy wolności zostawić. Dzień ten pamięci godny odprawił się z wszelką należytością; było wielu posłów sprzysięgłych sobie, aby tę rzecz w tym dniu zrobić bez gwałtu, ale z determinacyą zupełną. Dla tego Branicki hetman przyszedłszy do izby, poznał to, i powiedział: widzę tu na twarzach jakieś ustalenie, a mnie głowa boli. I wnet wyszedł z izby. Wiadomość ta wkrótce rozniosła się; gońce w chwili byli wysłani do wszystkich dworów, ale dworom wszystkim to nie było dogodnie; odkąd król z narodem a naród z królem najchwalebniejsze prawa ustanowili, które, jeżeli się teraz nie utrzymają, będą zawsze w sercach Polaków na dalsze czasy odpoczywać. Ja byłam wtenczas we Lwowie, gdy się to stało, a wiadomość ta wszystkim Niemcom głowy pozawracała; mówili głośno, że tak być nie może, aby potencye inne dozwoliły na tę konstytucyą Polakom. Najsławniejsi ludzie wygadali się z tém: że jest nazbyt dobrą dla nas a straszną dla innych; w jedném posiedzeniu słyszeć się potém dali, że nie pozwolą Polakom na to; odpowiedziałam Niemcom: że chyba po naszych trupach pójdą zniszczyć konstytucyą 3. Maja, zaprzysiężoną przed Bogiem i całemu światu wiadomą. Tymczasem Potocki Szczęsny, Rzewuski hetman polny, Branicki hetman koronny, Suchorzewski poseł kaliski i kilku innych służalców tych panów, bo, wprawdzie mówiąc, nie było tylko tyle przeciwnych, pojechawszy za granicę, nie uważali na rozkazy wychodzące, łagodne najprzód namowy, aby powracali do obrad publicznych, nakoniec surowe nakazy powracania odebrawszy pod konfiskacyą dóbr, za nieprzyjaciół ojczyzny byli uznani. Siedzieli sobie w Petersburgu, odpisawszy zuchwale na wszystkie ordynanse wojskowe. Sejm téż znudzony, skasował hetmana Rzewuskiego i ten tytuł na zawsze, a Potockiemu generalstwo artyleryi odebrał i Stanisławowi Potockiemu oddał go, a sejm był zalimitowany dla nadchodzących kontraktów. W tym czasie wyszła na widok komedya przez posła inflantskiego, Niemcewicza, napisana pod tytułem: Powrót posła. Ta, jako do okoliczności przystosowana, wielki dostała oklask; po wszystkich miastach ją grali, bo wszędzie patryoci byli i wszędzie krzyk i radość z widoku tego była. To znów emigrantom nie podobało się, bo ich tam malował dowodnie upór i obłąkanie. Tym czasem skutki praw postanowionych na sejmie okazywać się zaczęły. Sądy, trybunały, komisye naszym sposobem rozpoczynały dzieło swoje. Miasta nasze przywilejów używać poczęły. Wojsko wzrastające, którego postać wzruszała serce z radości i nadziei, że kiedyś kraj nasz przy dobréj konstytucyi i dzielnym wojsku przyjdzie do rządu i znaczenia swego. Wszyscy się cieszyli, wszyscy z ochotą podatki dawali; nie było, tylko kilka osób w kraju, którzy za granicą siedząc, jako Szczęsny Potocki i Rzewuski Seweryn, pisali książeczki, listy niegodziwe, nazywając te czyny sejmowe utratą wolności w Polszcze. Nikt tego nie wyrozumiał i nie wymyślił, aby upór i ambicya tych panów tak dalece rozciągnąć miała zemstę swoję. Branicki gniewał się, że na sejmikach nie będzie mógł przewodniczyć, na trybunałach nie będzie mógł rozkazywać; Rzewuski, że hetmańskiéj władzy nigdy nie pozyska, co u niego wolność Rzeczypospolitéj; — że sukcesya ustanowiona, już mu drogę do korony odejmowała, nie wiem o co się gniewał, bo ten często ni biało, ni czarno nie umiał. W miesiącu Septembrze wojsko nasze już do 60,000 skompletowane pokazało się na widok obywatelom. Było trzy obozy onego: na Ukrainie pod komendą księcia Józefa Poniatowskiego, w Lubelskiém pod Gołębiem pod komendą księcia Wirtembergskiego,[65] a w Litwie pod komendą gener. Judyckiego.[66] Ten widok kraj cały zatrudnił; nie można było widzieć nic piękniejszego nad tę młodzież pałającą żywością i ochotą do boju, w najpiękniejszéj postaci, przy dobréj sprawie, wszystko nam wróżyło pomyślność, wszystko szczęście i niepodległość Rzeczypospolitéj. Gdyby nie zazdrość sąsiadów Niemców i Moskali naszych nieprzyjaciół, którzy chcą mieć Polskę nierządną i sobie podległą, jak dawnych czasów, i nie chcą, abyśmy byli szczęśliwym narodem. Obóz pod Gołębiem, który sama widziałam po kilka razy, był widokiem przedziwnym. Kilka ceremonii tam odprawionych, manewrów wyśmienitych, radośne łzy z oczu przytomnych wyciskało. — Obóz w Ukrainie, do którego wstęp był wpław przez rzékę, okazywał waleczność, którą w dalszym czasie miał się wsławić. Tak więc przeszedł rok 1791. — w robocie najważniejszéj sejmowéj, w ćwiczeniu się wojska nowo wzrastającego w Polszcze, w administrowaniu naszych ustaw jak najlepszych i najświetniejszych; ale Opatrzność nie pozwoliła daléj narodowi polskiemu wolnym oddychać powietrzem. Już burza gotująca się na głowy nasze zbliżać się poczęła, a niemoc Polaków przy najlepszych intencyach, najlepszéj w świecie konstytucyi utrzymać się nie potrafi, kiedy ją wszyscy zdradzają sąsiedzi. Wyprawiony był książę Czartoryski generał do Drezna w interesach korony sukcesyonalnéj, którą elektorowi ofiarowano, ale tam, darmo siedząc, nie przywiózł, tylko oziębłą odpowiedź. — Elektor nie odmawiał korony, ale jéj przyjąć nie mógł bez wiedzy cesarza i Moskwy. Cesarz niby pozwalał, ale Moskwa wcale nic dotąd nie odpowiadała, bo téż już się przeciwną zupełnie okazać usiłowała. Elektor podał niektóre kondycye, z których ta najważniejsza, aby król miał moc podczas wojny skarbem i wojskiem rozporządzać. Nadszedł dzień rocznicy 3. Maja 1792. ustanowionéj konstytucyi naszéj; umyśliły uroczyście obchodzić stany sejmujące. Jakoż odprawił się z jak największą wspaniałością i okazałością. Warszawa napełniona była przybyłym ludem i cudzoziemcami. Sesya była złożona nie dla interesów, lecz tylko dla ceremonij w kościele, u księży Misyonarzów, gdzie król przyjmował od trzech prowincyi delegowanych, uznających imieniem całego kraju konstytucyą 3. Maja. Widok to był najpiękniejszy w świecie: amfiteatra porobione na około kościoła, napełnione były ludźmi. Król w całéj okazałości pokazał się dnia tego, jak żaden król polski w téj paradzie nie znajdował się. Cudzoziemcy przyznawali, że co się działo tego dnia w Warszawie, było wspanialsze i okazalsze nad koronacyą Józefa II. i Leopolda w Wiedniu. Ze świetną paradą król jechał do kościoła. — Co było w kościele, jaką procesyą odprawił król piechotą do założenia kościoła Opatrzności, to wszystko będzie materyą pisarzom do najpiękniejszych opisów w potomne czasy. Widzów po ulicy ze dwa kroć sto tysięcy ludu było, a wszystko z jak największą okazałością i porządkiem odprawiło się. Tego dnia był wiatr nadzwyczajny, a podczas mowy, którą król miał w kościele, okno jakieś stłukł; wróżyli zaraz ludzie, że ten wiatr nadzwyczajny, nie dobrym jest znakiem i że coś gwałtownego wywieje na ziemię naszą. — W miejscu tém, gdzie kościół Opatrzności zakładać miano, pozrywał dachy, z umysłu z płótna dla dam przytomnych tam porobione. Król powiedział, że choćby po kolana w deszczu miał iść, to jednakże uczyni procesyą, a kto łaskaw, to z nim pójdzie. Przeto wszystko się szczęśliwie zakończyło a stałość przemogła burzę, która trwając dzień cały, nie dozwalała okazującemu się słońcu na horyzont przyjść, ale przez chmury momentalnie widzieć się dawało jakby, walcząc z firmamentem, miejsce to uroczystości ogrzéwać i oświecać chciało. Wkrótce potém doniesienia ministra naszego w Petersburgu opowiadały ułożoną wojnę z Polakami; na ten odgłos wojska wszystkie ruszyły na granicę: jedne na Ukrainę do Mohilewa, drugie na Litwę. Ale nie dosyć czasu było do przygotowania się na tę okropną scenę. Wtenczas poseł pruski Lucchesini, mówił marszałkowi sejmowemu wystawując mu złe konsekwencye dla Polski, jeżeliby Moskwa przeciwną była konstytucyi. Odpowiedział: — zostaje nam bronić się; mamy 60, 000 wojska, jeźli to mało, sto mieć będziemy, jeźli i to mało, miasta dadzą nam dwakroć; jeźli i to mało, to damy wolność chłopom,[67] a jeżeli w tym trzęsieniu zginiemy to i ktoś przy nas zginąć musi. Ten poczciwy człowiek mówił jak myślał i czuł, nie wiedząc, że i ten który aliantem zrobił się Polski, zdradzi Polaków: to jest król pruski. — Ledwie w Polszcze czas mieli wojsko na granicę posłać aż deklaracya moskiewska wojny się ukazała; konfederacya naszych panów uczyniona w Targowicy przy pomocy Moskwy i wnet wnijście wojska moskiewskiego w kraj razem. To było dziełem jednego miesiąca Maja 1792. Czytana deklaracya na sejmie w terminach zuchwałych, umysły wszystkich do obrony zapaliła; tu się zaczęły składki dobrowolne i hojne w całym kraju; dawali wszyscy a dawali z ochotą, co kto miał: sprzęty, broń, klejnoty, pieniądze, ochotników. Wszystko to jak woda płynęło do skarbu publicznego. Brali kantonistów, podatki potrójne dawali, wszystko to z miłą chęcią i z miłą ochotą; czuł każdy, że bronić konstytucyi jest to bronić swobód naszych i wolności niepodległéj. Każdy się łzami oblewał z chęci ratowania ojczyzny przez ofiarę osoby lub majątku swego. Nie masz w dziejach nic podobnego nad ten moment zapału szlachetnego kraju całego i chyba nieczułe serca ambitu pełne, jakie są naszych konfederatów Targowickich mogli, nie tylko przeciwienia się, ale jeszcze nieprzyjacielską wojnę na kraj swój własny sprowadzić. Boże! co za wyrodne syny! nie odwlekaj kary swojéj na osoby i domy ich na którą sobie tak haniebnie zasłużyli... Nim wiec opiszę co się stało, nie zawadzi te osoby, sposób ich życia i charaktery opisać. Branicki hetman, Potocki Szczęsny i Rzewuski Seweryn pojechawszy do Petersburga złączyli się, z ułożeniem imperatorowéj, wydać wojnę Polakom. Tak téż w deklaracyi wyraziła: że na ich pokorne prośby wojsko swoje posyła do Polski aby znieść konstytucyą 3. Maja. Ci jegomoście skonfederowani w Targowicy, na granicy Moskwy, nazywają sejm spiskiem warszawskim na zdradę ojczyzny utworzonym. Sami niegodziwi ludzie otoczeni takiemi którzy albo z ich łaski żyją, albo pensyę moskiewską biorą, nie wiedzą co czynią i zdrajcami ojczyzny na wiekopomne czasy zostaną. Branicki, którego już Polska doznała charakteru, niewiary, który od króla wszystko ma i króla tyle razy zdradza, którego duma niepozwala cierpieć praw nad sobą, gniéwa się że na sejmikach nie będzie mógł przewodzić, szlachtę czynszową sprowadzać, pić i hulać aby swoje dokazać, z instynktów moskiewskich; że w trybunale nie może rozkazywać aby, za gwarancyą Moskwy, najniegodziwsze sprawy wygrywał; gniewa się że wojskiem rządzić nie może, aby go dla Moskali oddał. — Rzewuski hetman oddawna strawić nie może odjętéj władzy hetmanom; mówi, że na tém szczęście kraju zawisło. Sukcesyi tronu przeciwny, bo sam królem być pragnie, dla tego że będąc w Paryżu wróżka mu to jakaś przepowiedziała. Człowiek ambitny i zły, króla nienawidził, na sejmie ani razu w izbie nie był, funkcyi swojéj nie sprawował, chemią się bawi i chimerami swojemi. Ten to jest który, wszystko doradzając Potockiemu Szczęsnemu, jego za marszałka konfederacyi wystawił. Potocki zaś, wcale do takich robót niezdolny, więcéj uparty niż zły, więcéj głupi jak mądry, cały w dystrakcyach osobliwszych, zapomniał kiedy się żenił, że trzeba do ślubu pójść; aż panna młoda już ubrana i czekając na niego, sama do jego pokoju przyszła i zastała go że grał na gitarze w koszuli, jedna noga goła w pantoflu, druga obuta. — Ojciec tego Potockiego, Salezy, wojewoda kijowski, człowiek zły i wiele mogący w Polszcze, na początku panowania króla teraźniejszego, zrobił był konfederacyą radomską; co jest wiadome ludziom na jaki koniec i jak Moskwa zwiodła go. Sam chciał być królem; wiele złego ten człowiek uczynił; w publiczném życiu burzliwy, w prywatném niespokojny, tyranem bardziéj jak łagodnym przez całe życie był człowiekiem. Syn jego, teraźniejszy marszałek konfederacyi targowickiéj, ożenił się był sekretnie z panną Komorowską starościanką, w sąsiedztwie z rodzicami jego żyjącą, co gdy się wydało, kazał wojewoda tę pannę z domu rodziców porwać w nocy przez osoby umaskowane i utopić ją, a syna w więzieniu trzymał. Komorowscy proces o to prowadzili już z żyjącym jako i umarłym wojewodą, a syn zapłacił dwakroć sto tysięcy za ten ojca swego postępek. Więcéj takich okrucieństw ten człowiek narobił, iż się zdaje, że Bóg karze dzieci jego za przestępek rodziców. Syn jego Szczęsny dziś jest na czele konfederacyi targowickiéj. Obłąkany poniekąd przez radę ludzi złych i niecnotliwych, jako to: Mo............ i T............., których radą żyje, a Rzewuskiego stylem pisze. Oni to nieszczęśliwego, acz upartego Potockiego na hańbę i niesławę wieczną namówili. — Przybył do nich Suchorzewski poseł kaliski, którego głowa wpół zwaryowana najświętsze rzeczy za djabelskie poczytuje; on to pozywał pana Niemcewicza do sądów sejmowych, za napisaną komedyą: Powrót posła; on marszałka sejmowego na pojedynek wyzywał o jakieś uraźliwe słowo lub nieuwagę tego szanownego i poczciwego człowieka. „Będę się bił z WaćPanem, ale po skończonéj powinności mojéj,“ odpowiedział Małachowski. — Ten Suchorzewski[68] syna swego, lat siedem mającego, chciał zabić, aby nie dożył niewoli, którą konstytucya 3. Maja dla Polski gotuje. Taki więc człowiek pomnaża węzeł konfederowanych. Złotnicki do tego, który rozdaje dobra posłów uczciwych sejmu tego; Pułaski, (?) który pił zdrowie Potemkina na ostatnich sejmikach; Mi......, który w karty szalbierzując, za takiego miany, ostatni człowiek w postępkach swoich, dał się mianować. Ci więc niegodziwi ludzie z wojskiem moskiewskiém w kraj nasz wkroczyli. Nie zapominam jeszcze Kossakowskiego, który w Litwie najniegodziwsze rzeczy z wojskiem moskiewskiém wyrabiał, którego brat biskupem inflantskim. Na odgłos więc wojny, którą Moskwa wydawała Polakom, wkroczywszy w kraj z 19. na 20. Maja r. 1792., a to w nocy, przeprawiwszy się przez Dniepr do dóbr Potockiego Szczęsnego, wszyscy ogólnie (bo cały kraj Polski szlachetnym zapałem był pobudzony) rzucili się do obrony publicznéj, i każdy był gotów wszystko oddać i życie, aby Moskalów wypędzić. Sejm więc napisawszy deklaracyą do wszystkich dworów, jako jest zaczepiony i bronić się tylko będzie, wydał do wojska, do obywatelów uniwersały zachęcające do obrony. Królowi władzę nad skarbem i nad wojskiem oddawszy, dla czynniejszego sprawowania interesów wojennych zalimitowany został, jako według nowéj konstytucyi ciągłym będąc, do zwołania zawsze gotowym był, lecz od króla samego, nie od narodu lub marszałka; w czém wielki błąd stał się. Zaczęły się więc niektóre utarczki z nieprzyjaciołmi, których nasi nigdy nie zaczepiając, bronić się tylko mieli ordynans. Najpiérwsi byli pułkownik Grocholski i Obertyński porucznik, oba równie odważni. Pierwszy szczęśliwie odbywszy swoje, żyje, drugi walcząc późniéj, w potyczce od nieprzyjaciół zabity został, nie chcąc się poddać wielkiéj liczbie otaczających go Moskali. W tych czasach Rzewuski, mianując się zawsze hetmanem polnym, a hetmanem z władzą, wydał ordynans księciu Poniatowskiemu Józefowi, komenderującemu wojskiem ukraińskiém, aby zaraz z całém wojskiem złączył się z konfederacyą i z Moskalami bronić wolności upadającéj. Ten ordynans jakiego śmiechu narobił w całym kraju, można łatwo rozumieć. Książę Józef odpisał tak, jak należało na zuchwalstwo jego: na którym odpisie całe wojsko podpisało się, wyraziwszy, że on sam jako zdrajca ojczyzny, ściganym będzie wraz z nieprzyjacielem. Wojsko litewskie pod dowództwem księcia wirtembergskiego nierównie przykrzejszego doznało losu, kiedy na odgłos wojny od swego komendanta opuszczoném zostało. Ten głuchy i głupi Niemiec, czyli przez tchórzostwo lub namowę siostry swojéj a krewnéj wielkiego księcia moskiewskiego, lub zdradziecką przyjaźń króla pruskiego dla Polski, opuścił w ten moment służbę i prosił króla o urlop do jechania do wód dla zdrowia swego. Ta nagła odmiana (którą on już podobno od dawna knował) cały kraj przeciwko niemu obruszyła, a żona jego, córka księcia generała Czartoryskiego, osoba piękna i cnotliwa, czuła od dawna, w cichości zachowując, nieukontentowanie z złączenia tego. Charakter niestosowny, grubiaństwem niemieckiém przeplatał słodycze życia u rodziców, i truł jéj zabawy. Korzystając więc z takiéj okazyi, jako żona nie bardzo szczęśliwa, dobra patryotka, na odgłos czynności męża swojego, pojechała do klasztoru i o rozwód z nim zaczęła sprawę, napisawszy w ten sens bilet do męża: — że ponieważ połączenie nasze było w tym celu, abyś WPan służył ojczyźnie i bronił jéj w potrzebie, nie dotrzymując tego, zrywasz tém wszystkie i moje dla niego obowiązki. A tak piękna ta kobieta piękniejszą jeszcze w oczach publiczności pokazała duszę. Utarczki Moskali z naszymi tu i ówdzie trwające, szły dotąd pomyślnie, tak, że wkrótce od niecnego króla książę Józef miał rozkaz surowy: nigdy nie atakować, ale pobiwszy, rejterować się. Co téż wykonywał i ze smutkiem komenderował ks. Józef. A tak najwaleczniejsza odwaga, którą ci rycerze okazywali, nic nie pomogła przy nieustannéj rejteradzie naszych. Tuż byli Moskale; kijowskie i bracławskie województwo opanowali a wszędzie obchodzili się niegodziwie z naszymi konfederatami, przymuszali obywatelów do podpisów. Już téż czas było zapytać alianta naszego Wilhelma, za co według obietnicy posiłków nie daje? Był na to wysłany Potocki Ignacy, marszałek litewski, do Berlina, człowiek wielkiego rozumu i wagi, który w robotach dzisiejszego sejmu wiele znaczył i prawie na czele wszystkich był czynności; człek stały, odważny i poczciwy. Tam go wodzili tylko, nic mu stałego nie odpowiedziawszy nad to, że jeśli król pruski obiecał przez alians dać Polakom wojsko, gdyby w wojnie byli, to tylko w wojnie ościennéj; tę bowiem wojnę nazywał wojną domową, bo od Polaków zrobioną była. A tak Polska, widząc się zdradzoną ze wszech stron, już w męztwie własném upatrywała tylko obronę. Nasi téż coraz głębiéj Moskwie usuwali się małe odbywając potyczki, tak, że gdzie obóz polski nocował, drugiego dnia moskiewski przychodził, aż téż pod Zasławiem Moskale byli, a tam potyczka główna odprawiła się; gdzie książę Józef sam komenderując, musiał przebijać się z obozem swoim przez trzy kolumny moskiewskie, otaczające go ze wszech stron: tak to szczęśliwie uczynił, że nie straciwszy tylko 800 ludzi, ubił nieprzyjaciół 4000. — Wtenczas dali widzieć Polacy, jak się bić umieją, a gdyby nie Czapski generał i książę Lubomirski Michał, którzy i w innéj akcyi pod Ostrogiem nieposłuszni byli ordynansom, byliby nasi znieśli cały obóz moskiewski, chociaż zawsze trzech Moskali było na jednego Polaka. Generał Kościuszko, Wielhórski brygadyer, Mokronowski, Krasicki major, kapitan Bronikowski, książę Eustachy Sanguszko i prawie całe wojsko cuda robiło — tak będzie pamiętna ta walka na potomne wieki. — Ale nierównie jeszcze i ta pod Dubienką, gdzie generał Kościuszko w 14,000 wojska od 60,000 moskiewskiego był atakowany, nietylko że się obronił, ale jeszcze pobił ich okrutnie. Tam to Moskale przeszedłszy przez kraj zabrany przez Austryaków, Małopolskę, (nazwaną teraz przez Niemców Galicyą), obtoczyli zewsząd generała Kościuszkę, który w swoich bateryach tak jeszcze ich poraził, że po trupach swoich atak czyniąc, utracili 4000 ludzi, 20 oficerów, 4 pułkowników, między którymi zabity był Palenbach[69], wielki rycerz, młody, bogaty pan, który najpiérwszy na mury oczakowskie wpadł, najpiérwszy i teraz z koniem na bateryą wjechał i zabity został. Moskale go płakali, a poznali teraz oręż polski i męztwo, nie zwyciężywszy Polaków, w kraj polski wchodząc, rujnując i zabierając żywność wszędzie, po polach potratowane zboża zostawili. Z téj potyczki pod Dubienką z zabitych moskiewskich oficerów czyli pułkowników pozdéjmowane ordery, były zawiezione do króla, a już wtenczas okazał król nieukontentowanie z wygranéj tak walecznéj generała Kościuszki. Ten człowiek wsławił się tak w teraźniejszéj wojnie, że nigdzie tak jak o nim gadają. Moskale go się okrutnie boją: rządny, spokojny, w ogniu jak na przejażdżce jakiéj, waleczny, odważny, republikant, w Ameryce wojować nauczył się. Te ma przymioty generał Kościuszko, które go na wielkiego wojownika przeznaczyły; poczciwy, skromny, spokojny i stały, ma obywatela szacownego cnotę. Ten w młodym jeszcze wieku czuł szlachetny zapał bronienia ojczyzny swojéj; związał się był do konfederacyi cnotliwéj ale nieszczęśliwéj barskiéj, któréj pamięć zostaje tylko w sercach poczciwych ludzi i w dziejach polskich nie zaginie późniéj; potém prowadzony skłonnościami serca swojego, pokochawszy córkę Sosnowskiego hetmana[70], (dziś wydaną za Józefa ks. Lubomirskiego), uwiózł ją z domu ojca. Dognany przez ludzi tegoż, gdy mu córka odebraną została, frasunek miłośnego serca umarzając, szukał sławy na wojnie Amerykanów przeciw Anglikom, na wojnie téj, która ten naród uszczęśliwiła i o wolność przyprawiła. Tam więc Kościuszko walcząc jako Polak wolny za wolność, choć cudzą, dał dowody męztwa swojego i nauczył się wojować, aby był zdatny krajowi swemu; otrzymał order militarny amerykański nazwany Cincinata; a teraz polski złoty medal; które to dwa znaki więcéj mu honoru czynią, jak wszystkie zaszczyty orderów. Nie można nie przyznać waleczności wojsku naszemu: bili się jako lwy, bo każdy czuł i wiedział, że się za wolność i swobodę i dobry rząd bije. W Litwie miał komendę Zabiełło[71], który dawniéj w Paryżu pięknym Polakiem nazywany był, ten robił co mógł, ale zawsze przymuszany ordynansami króla do rejterady, Moskwę w kraj litewski puszczał. Cały świat jest świadkiem że nie zwyciężeni, Polacy widzą kraj swój pełen nieprzyjaciół. Wszyscy jednym duchem pałając, wołali aby im wolno było bić i wypędzić Moskali, nie było i jednego zbiegłego; znalazł się przecież zmiennik i zdrajca, a to: Rudnicki vice-brygadyer, który z saméj akcyi pod Zasławiem uciekł do Moskalów. Tam przysięgając na konfederacyą miał z sobą towarzysza jednego, któremu nic nie mówiąc, kazał za sobą jechać i wnet tam przysięgać rozkazał w przytomności generał-komenderującego Kochowskiego i całéj konfederacyi. Towarzysz nie chciał przysięgać, mówiąc: „Nie zdradzę mojéj ojczyzny, jużem raz przysiągł na konstytucyą 3. Maja i królowi.“ Zdziwiony Kochowski pogłaskał go pod brodę i dał mu suwerena. Rudnicki zaś w obozie polskim za zbiega uznany i imie jego na szubienicy przybite zostało. Zdarzyło się w tym czasie w ogrodzie Saskim widowisko patryotyczne i ledwo nie przyszło do wielkiéj biedy dla pana Miera[72] starosty buskiego. Ten sowizdrzał tam przyszedłszy powiedział publicznie: Bonne nouvelle![73] naszych pobili Moskale! Wnet skupiony lud chciał go ukarać za tę mowę, jeden człowiek już się rozpasywał aby go na pasie swoim powiesić na drzewie, ale się skończyło na wyświstaniu onego i kułakowaniu; przez cały ogród Saski mocno uciekał. Ten Mier, mocno złego rozumu, jest człowiek niecierpiany od wszystkich, sam się tylko kocha. Gdy tak wojsko nasze zawsze rejterując się, nie zwyciężeni ale znużeni, obdarci i głodni zostali, przyszedłszy już z Dubienki do Kurowa a Moskale za niemi do Markuszewa, o pół mili obozy te dwa stały od siebie; a że to było przed żniwami, wszystkie więc zboża stratowane zostały i zabrane na przybycie wojska nieprzyjacielskiego. Wszyscy domy swoje porzucali, uciekając gdzie kto mógł przed napaścią tych ludzi, a bardziéj złośliwą zemstą konfederatów. Co za smutny widok obił się o oczy moje, gdy pojechawszy dnia jednego do Puław, do ks. generałowéj, zastałam wszystkie rzeczy rozrzucone i upakowane najdroższe sprzęty. Te podziwienia i zacności godne miejsca, już przed orężem nieprzyjacielskim w obawie. Były to pogłoski podobne do wiary, a bardziéj doniesienia samychże generałów komenderujących: Poniatowskiego i Kościuszki, że w Puławach nasi mieli bronić przeprawy Moskalom przez Wisłę; na ten koniec już był zrobiony most na Wiśle, a z drugiéj strony bateryę robić poczęto. W takim razie każdy o obronie osobistéj myśleć począł, już téż i my w domu naszym, w blizkości miejsca tego mieszkający, wszystkie sprzęty zdejmować i układać zaczęliśmy. Nie mogę tu wyrazić dosyć dobrze tego pomieszania i uczucia żałosnego, którym serca nasze były przejęte, zalewałam się łzami przez czas niejaki patrząc na domek nasz tak nam miły, który ogołocony stał a my, w bojaźni nieprzyjaciela momentalnie będąc, do wyjazdu mieli gotowość. Cała téż ta okolica w takiéj była niespokojności, przywodziło na pamięć całego kraju już w tyle zostawionego nędzę i upadek. Gdy obóz nasz stał w Kurowie, mieliśmy chęć szczerą widzieć to wojsko które walecznie bijąc się za siebie i nas, poniewolnie nas oddało nieprzyjacielowi, to wojsko, na które skarby i majątki nasze z ochotą oddawaliśmy; te, gdzie braci, krewnych, przyjaciół każdy lub witał lub opłakiwał straty. Pojechałam z moim mężem do obozu o dwie mile leżącego od Drążkowa[74], z jak największą ochotą i radością, zapominając w ten moment o nieprzyjacielu. Przyjechałam tam w téj wesołości, która wnet w żal odmienioną została. Nie mogę tu wyrazić tych wrażeń które doznałam na widok wojska naszego, którego postać w przeszłym roku świetną, zamieniona w mizerną, znużoną, została mu tylko jego waleczność, a tę na twarzy każdego żołnierza widać było. Widziałam kupy żołnierzy śmiejąc się szable swoje szlifujących, mówiąc nam że na nieprzyjaciela (pod bokiem nam stoi, może dziś, może teraz na nas napadnie). Wszystko było do bitwy gotowe, każdy na swoim miejscu, choć w mundurze obdartym ale z odwagą nieopuszczającą go (mówili znów że tak będzie jak pod Dubienką). Ogarnione żalem serca mając, objechaliśmy cały obóz od pierwszéj do ostatniéj pikiety. Karetę naszą obstępywali rycerze nasi opowiadając czyny wojenne, i głód, biedę, którą ucierpieli w rejteradzie nieustannéj, mówiąc: nigdzie nas nie pobili, a zawsze, my się rejterowali. Odmiana w tych dwóch obozach, które widziałam pierwszy raz pod Gołębiem w 5000 ludzi i w całéj swojéj okazałości i świetności podczas pokoju i ten pod Kurowem z 25,000 złożony znużonych w wojnie żołnierzy, jest rzecz do widzenia i zadziwienia, a do opisania trudna. Tyle mogę wyrazić, co mnie saméj najwięcéj w oczy podpadło, że obóz z 5000 zdawał się być większym nierównie, jak ten z 25,000 w czynnym sposobie ułożony, gdyż wszystko umaskowane było. Ściśle i spokojnie w oczekiwaniu nieprzyjaciela trochę za daleko zapędziliśmy się dnia tego, bo pod same ostatnie rogatki, które od dońskich pikiet nie daleko były. Jakoż nazajutrz była tam mała utarczka z dońcami, w któréj kilku kozaków zginęło, a z naszych zabity został Iliński, generał-inspektor. Ten młody człowiek losem przeznaczenia swego prowadzony, nie będąc nawet na wojnie, dnia tego, niewiem z jakim interesem, do księcia Józefa przyjechał, z jakąś ekspedycyą podobno; a chcąc być przytomny jak książę na konia siadał, za daniem znaku do potyczki zaczynającéj się, nie mógł pewnie ani chciał zostać, i tak razem pojechawszy stanął na polu, a wnet na cel wzięty od kozaka, na miejscu ubity został. Człowiek młody i piękny i dobrze poselską funkcyę na sejmie konstytucyjnym odprawujący; bo któż nie wie, że pracuje cały skład posłów, że jeżeli byli niektórzy niegodziwi, to ich cnota patryotyczna naszych prawodawców zawstydziła i poniżyła. Już tego dnia jak byliśmy w obozie, była wiadomość sekretnego armisticium[75], co jednak nie było ogłoszoném; alić nazajutrz po téj małéj pod Markuszowem potyczce, przybiegł kuryer do wojska z nowiną okrutną, która cały kraj o desperacyą przyprawiła, a ta była: że król Jegomość dnia 22. Juli[76] złożywszy dawnym sposobem radę, nie w straży podług nowéj konstytucyi ale w radzie podług staréj formy udecydował przychylić się i akces uczynił do konfederacyi... Targowickiéj. Niech sobie każdy wystawi, co za skutek sprawiła ta nowość. Zdrada! zdrada! — z ust do ust to słowo latało. Nie wiedzieć co myśleć i co czynić; nikt nie był w stanie zebrać do kupy myśli i siły swoje. Płacz i narzekania wszędzie słyszeć się dały. Wojsko przyjąć nie chciało, w Warszawie gmin ludu po ulicach biegał — cały kraj w odmęcie. Król się nie pokazywał, a warty i roty były podwojone. Wojsko wysłało dwóch generałów do króla: Wielhorskiego[77] i Mokronowskiego[78]. W radzie było wielkie wzburzenie. Marszałkowie Małachowski, Sapieha, Potocki, marszałek litewski, nie chcieli się podpisać. Król z prymasem, Mniszkiem marszałkiem, Małachowskim kanclerzem, Chreptowiczem podkanclerzem[79] i innymi udecydowali przez większość głosów ten krok tak haniebny. Marszałek Potocki mdlał, Małachowski sejmowy marszałek powiedział: i król szwedzki musiał podpisywać prawa uciążliwe, ale w obozie! — i wyszedł z rady manifestować się: który to manifest czytając, każdy co czuje i ma serce, łzami się zalać musi. Przynajmniéj ja go inaczéj czytać nie mogłam; a trawiąc dni i nocy w żałości, ubolewaliśmy z mężem, jak poczciwi i prawi obywatele. Zebrała się wielka liczba obywateli i poszła do marszałka sejmowego, a przechodząc przez ogród saski, Sapiehę marszałka litewskiego napotkali i porwali go na ręce i tak do Małachowskiego poszli na pożegnanie tego cnotliwego i sławnego męża, którego czynność wiekopomne wieki w pamięci Polaków i sercach odpoczywać będzie. Ten tłum ludu zastraszył Warszawę. Poszli oni do pałacu kanclerza Małachowskiego, i okna powybijali, przypominając mu dawniejsze przysługi podczas sejmu nie dawno zdarzone, kiedy w dzień czytanéj deklaracyi moskiewskiéj wojnę wypowiadającéj, kanclerz zaprosił ministra moskiewskiego na wielki obiad, pospólstwo powybijało kamieniami okna, a kartkę przybito na drzwiach domu jego w te słowa: Za obiad kamienie a za zdradę stryczek. Tandem stało się jednak i król przystąpił do konfederacyi targowickiéj. W kilka dni uczynił akces do niéj z całą ziemią warszawską, któréj marszałkiem Kicki[80], starosta rycki i koniuszy koronny został. Tu trzeba uważać, że akces króla w ten moment może był potrzebny dla wstrzymania zamachów wojny już pod jego bokiem rozpierającéj się. Do tego stopnia przyszła bojaźń i zdrada króla, że silnym odporem Moskwę na granicy jeszcze będącą nie chciał wypędzać a sam do obozu nie pojechał, wziąwszy na ten ekspens od Rzeczypospolitéj 2,000,000; już teraz rzeczy łagodząc, kiedy ani w skarbie pieniędzy, ani zadosyć amunicyi nie było, a wojsko znużone i obdarte, odpoczynku bardzo potrzebowało, choć tylko po trzymiesięcznéj wojnie: kiedy pod Warszawą obóz ulokowany prawie z najpiękniejszego wojska, bo z gwardyów i pułku złożony do 6000, ale dowodzony przez komendantów głupich: Gurzyńskiego[81] i Byszewskiego[82], nie obiecywał wielkiéj obrony Warszawie, choć tam wszyscy jednym duchem pałali i do obrony Rzeczypospolitéj byli gotowi. Był moment i taki, że chciano króla porwać i do obozu księcia Józefa przystawić. Akces więc króla w ten moment wszystkich obrażający, w ośm dni stał się niby jakąś nadzieją słodką dla Polaków, gdy widzieli, że wcale w innych terminach i nie kasujący konstytucji 3. Maja był napisany. Tu zaczęto tę rzecz brać na uwagę: że król mądry, mówiono, musi téż coś mądrego wymyślić; kiedy nie był wojownikiem, niechże będzie politykiem. Król też jednego dnia tak się mocno zamyślił, że mu łyżka z ręki wypadła. Gdy rozumiano że zasłabł, odpowiedział: „Robiłem dotąd węzełki, które mi się zawsze rwały, teraz taki zrobię węzeł, że go wszyscy djabli nie rozerwą;“ — a w tém wojska poczęły postępować ku Warszawie. Każdy w tym razie według swego zdania uczynił, w domu został lub wyjechał; my zaś w naszej partykularności nie zbyt oddaleni od Puław, którędy obóz moskiewski miał się rozlokować, obawiając się kozaków, których zwyczaj grasować około obozu, a bardziéj jeszcze jakiego przymusu memu mężowi podpisywania się za konfederacyą, z domu wyjechaliśmy na kilkanaście dni, nie bez żalu zostawiając domek nasz na dyskrecyą dońców; nie mogę zataić, jak wiele ta myśl łez kosztowała: uciekać przed nieprzyjacielem było dla mnie nową rzeczą, lecz nie pierwszą, bo w dziecinnym wieku będąc, przypominam sobie, jak rodzice moi podczas barskiéj konfederacyi Moskala unikali. Tak kraj polski w bezustannéj rewolucyi, żadnemu bezpieczeństwu obywatela nie poddaje. Wyjechaliśmy więc z domu z dziećmi 26. Lipca, co się téż dobrze stało: bo obóz moskiewski dni piętnaście w Puławach odpoczywając, nietylko temu miejscu zadał wielką klęskę, ale i wszędzie w okolicach dał się we znaki. Księżna generałowa przez cały czas w Puławach siedziała, i gdyby nie jéj bytność, na którą wiele mieli względów, to miejsce ostatniéj ruinie byłoby podpadło, a i tak sześć kroć sto tysięcy rachowała szkody. Książę sam od dawna w Wiedniu siedział, gdzie był posłany w interesach sejmowych, ale nic takoż nie wskórawszy nad tę nadzieję, że cesarz nie pozwoli Moskalom przejść na Sandomierz w województwo sandomierskie, o co od dawna oni starali się, a późniéj bez pozwolenia to uczynili, pod Dubienką i Klinem przez Galicyą nad wszystkie mniemania na Polaków wpadli, i tam odpór waleczny generała Kościuszki znaleźli. Za swoje zuchwalstwo klęskę haniebną otrzymali, o czém wszystkie dzieje pisać będą. Na uczyniony akces do konfederacyi przez króla Jegomości, Naruszewicz, biskup inflantski, miał mówić królowi: „Jakże będę kończył historyą Polską? WKMość przez czynność z dnia 3. Maja zmazałeś wszystkie złe postępki panowania swego, ale teraz ten akces wszystko zaczernił i zrujnował.“ Sołtyk, poseł krakowski, jeden z dobrych patryotów, w oczy królowi powiedział, gdy zawsze rejteradę wojsku naszemu rozkazywał: „WKMość nas zdradzasz.“ Na co król Jegomość: „Ale mój kochany, masz głowę zapaloną!“ Sołtyk z Warszawy odjechał a król akces zrobił. Nasi téż sejmowi patryoci najpiérwsi na czele robót, to jest: Małachowski i Sapieha marszałkowie Sejmu, Potocki marszałek litewski[83], Sołtan marszałek litewski[84], (wprzód urzędy swoje dobrowolnie złożyli) Sołtyk poseł krakowski[85], Stanisław Potocki poseł lubelski, Wejsenhof poseł inflantski[86], Matuszewicz poseł trocki[87], Zakrzewski poseł mazowiecki, Kochanowski poseł sandomiérski[88], Rzewuski poseł podolski i wielu bardzo, jedni do Lipska pojechali, unikając napaści, drudzy do domów swoich. Alić konfederacya targowicka zapozwała osobiście niektórych, mówiąc za zdradę ojczyzny, i Małachowskiego samego; a Szczęsny Potocki, marszałek konfederacyi targowickiéj, napisał list zuchwały do króla Jegomości, nakazując mu poprawić akces do konfederacyi, aby do ich złéj woli stosowny był, jako i o oddanie komendy nad wojskiem; co téż król uczynił i komisyi wojskowéj oddał. Ale targowiccy nie kontentując się z tego, kiedy już Moskale wleźli byli do Warszawy, a generał Kochowski w Wilanowie stanął obozem, przysłali czterech delegatów do króla Jegomości, którzy byli: Ożarowski, kasztelan wojnicki, od dawna Moskalów przyjaciel, Świętosławski, sędzia krzemieniecki, któremu to Potocki Szczęsny obiecywał od potomności ołtarze za to, że się sukcesyi w Polszcze sprzeciwił na sejmie, Kamieniecki, kreatura Potockiego, i Chołoniewski, starosta dubieniecki; ci delegaci prosili króla, aby akces poprawił i oddał komendę gwardyów swoich; na co król odpowiedział: że gwardyów nie odda i nikt mu tego wydrzeć nie potrafi, a co do akcesu, za kilka dni obiecywał dać im poznać wolę swoją. Ci więc skasowali komisyę wojskową i sami na siebie rządy téj magistratury włożywszy, mówili, że wojsko od hetmanów będzie dependować. Wielu téż panów dobrowolnie urzędy swoje złożyli; a tak w Warszawie zamięszanie, a w całym kraju płacz i smutek widać było. Mówili niektórzy, że poseł pruski oświadczywszy wtenczas, gdy czasu nie było, pomoc Polakom, odjechał z Warszawy czynić stosownie i podżegać panów polskich, aby protekcyi u króla pruskiego szukali,[89] ale ci nadto światli i nadto poczciwi, przeglądali w tém większą zgubę i ruinę kraju, gdyby Prusaka sprowadzić na nasz chleb; a ten nic nie zrobiwszy, za fatygę i koszta kazałby sobie Gdańsk i Toruń oddać. Inni mówili: lepiéj złączyć się krolowi z Moskwą, tron sukcesyonalny Konstantynowi, wnukowi imperatorowéj oddać i na Prusaka uderzyć, zdrajcę, który nietylko Polaków, ale i Moskali i Szwedów zdradził, a który teraz wojska swoje na pomoc Austryakowi przeciw francuzkiéj ziemi posłał zwyciężać nieszczęśliwych, ale mężnych Francuzów. Jak téż Moskale do Warszawy przyszli, Kossakowski, generał moskiewski, brat biskupa inflantskiego, który go sam hetmanem zrobił, pojechał z Bułhakowem, ministrem moskiewskim, na zamek do króla. Król mu się pokazał markotny i nic do niego nie gadał. Rozgniewał się ten zuchwały człowiek i powiedział na pokojach głośno: „Niech król pamięta, że ta sama monarchini, która go królem uczyniła, i mnie hetmanem zrobiła.“ Co to za nieszczęście królować tak, jak Stanisław August! Lepiéj jest nigdy nie być królem, lepiéj oddać i złożyć koronę, jak ją tak haniebnie nosić. Generał Kochowski z wielką téż assystencyą na zamek pojechał, a ofiarowany sobie do mieszkania przez Kossakowskiego pałac marszałka sejmowego Małachowskiego przyjąć nie chciał. Po dwuniedzielnéj naszéj niebytności w Drążkowie i bawienia u brata Joachima Tarnowskiego w Sandomierskiém, gdzie spokojny smutek panował i Moskalów jeszcze nie było, po odejściu obozu moskiewskiego z Puław, powróciliśmy do domu, z niemałym smutkiem i nieukontentowaniem widząc wszędzie po drodze znaki obozowania moskiewskiego; poddaństwo zniszczone, karczmy puste, porujnowane, zboże przeszłoroczne zabrane, tegoroczne potratowane; konie, woły, owce pozabijane, poprzepadane w podwodach zabranych pod furaże. Owo zgoła nędza i powszechne nieszczęście — nie spisałby tego na wołowéj skórze, co się tylko w partykularności, w domu naszym działo przez czas obozowania Moskalów w Puławach. Było tu w Drążkowie trzydzieści dziewięć komend, to jest po trzy i po cztery na dzień. Najpiérwsza z nich, to jest od huzarów rotmistrz, kazał sobie gwałtem śpichlerz otworzyć i zabrał 50 korcy owsa, lub mniéj trochę przez ukaresowanie onego przez naszych ludzi. — Bóg téż nam zdarzył człowieka, który komisarzem podówczas był, zwał się Łochowski, poczciwy i wybrany do takich okoliczności. Moskali traktował, jak można było karmił, odziéwał i napajał. A tak to sprawnie czynił, że przez ekspensy piwnicy i niektórych rzeczy, jak chustek do nosa (które bardzo kozaków tentowały) ten dobry człowiek ochronił nas od wielkiéj ruiny dóbr i tyle dokazał, że nawet wpadł w wielkie łaski u pułkownika kozaków dońskich, któremu na moście w Drążkowie bal dawał. Kozaków i kompanią popoił tak, że i sam i wszyscy na moście powywracali się. Takich bankietów było bardzo wiele w Drążkowie, a choć kozaki z coraz inną komendą wpadając, prosto do stogu po siano zajeżdżali i brali; Łochowski nasz, mając dobry rozum, jak mógł tak się bronił, że tylko małe szkody poczynili nam kozaki. Często śmiać się musiałam z opowiadania różnych historyi, które się tu działy. A tak powróciwszy, widziałam się nie bez smutku w kompanii dońców, któremi pułkownik Serebranków dowodził, jak na dońca, manierny, grzeczny i wielki elegant (piżmował się, jak przyjeżdżał do mnie). Stał z komendą w Baranowie i często dość u nas bywał. Widzieliśmy kozaków momentalnie, a przypomnienie samo, że na okół jesteśmy przez nich otoczeni, truło tę słodycz, któréj doznawałam pierwéj mieszkając w Drążkowie. Nikt nigdzie nie jechał przez załogi dońskie, bo te po lasach chowały się, rabowały i kradły jak mogły, choć komenda surowa była i kara. W Warszawie po ulicach jeździli kupami i karety dam jadących tamowali. Stał się téż przypadek na mieście, że kozak, kupując chleb, gdy nie chciał zapłacić, co przekupka żądała, ta mu powiedziała, że król tę taksę na chleb włożył; kozak na to zaczął lżyć króla: ten durak niebawem naszéj carycy będzie trzewiki kładł na nogi i obuwał ją. Przekupka nie wiele myśląc, porwała za siekierę i na miejscu ubiła Moskala. Wzięta do sądu; ale gdy inkwizycye pokazywały, że kozak tak mówił, wypuszczona zaraz została. Gdy województwa kijowskie, wołyńskie, podolskie i lubelskie, i w Litwie, którędy tylko przechodzili Moskale z konfederatami, poniewolnie do téj konfederacyi akces uczynili, w Lubelskiém był sprowadzony umyślnie Mi...... (który tam oszukiwał w karty, w Polsce już nie mając kogo oszukać, bo się wszyscy na nim znali) był więc sprowadzony, aby był marszałkiem lubelskim, nie mając i piędzi ziemi w tém województwie. Tam więc widziałam po domach rozczytywane uniwersały zapraszajace do akcesów. Dłuski, podkomorzy lubelski, którego stare przysądy nieopuszczały i na moment, chciał być marszałkiem i miał mowę wyborną do generała Kochowskiego[90], z któréj to podłości sam generał poczciwy naśmiewał się; a jako pełen honoru i dobréj duszy, w Zasławiu będąc, gdzie Branicki hetman bal dawał, powiedział: „Gdybym był panem Branickim, to bym płakał, a balu bym nie dawał!“. W Lublinie więc, jak i wszędzie po miastach, konfederacya gdzie przybyła, akcesy czynić kazała. Moskale bale dawali i kobiety kradli lub gwałcili. Żubów[91], brat tego, który jest teraz faworytem[92], wykradł w Lublinie pannę Trz....., sędziankę lubelską, piękną i wielką kokietkę, ale i głupią. Matka jéj, jeszcze głupsza, zaprowadziła ją na teatr; gdzie Moskale zobaczywszy tę pannę, za kilka dni u siebie ją mieli. Rodzice, gdy u generała Kochowskiego szukali satysfakcyi i oddania córki, generał jak mógł, tak pomoc obiecywał. Ale jak tylko Trz..... wyszedł z pokoju, Kochowski powiedział: „Ot durak, on nie wié, że Żubow może więcéj jak ja.“ Sam wkrótce potém Żubow tą panną wzgardził i powiedział, że w nocy ryby łowi, przeto żenić się z nią nie może; ale 5000 dukatów obiecuje w posagu temu, któryby ją wziął za żonę. Tymczasowo wziął ją z sobą do obozu pod Warszawę. Tymczasem delegowani od konfederacyi w Warszawie czynności sprawiali, wszystkie pokasowawszy magistratury ustanowiono nową konstytucyę jak dawniéj było; wszystko wprowadzili odbierając przysięgi przymusowe, i klasztorom nawet kazali ją wykonywać. Król Jegomość musiał powtórny akces uczynić, który z kancelaryi wydać nie chciano, a konfederacya do Brześcia litewskiego udała się dla złączenia się z litewską, któréj marszałkiem kanclerz Sapieha obrany został, człek nie wiele znaczący. Król téż ministrów swoich do Brześcia posłał: Małachowskiego kanclerza, Chreptowicza i Mniszka marszałka; tam to miało się odkryć całe ułożenie a bardziéj jeszcze ukazy imperatorowéj moskiewskiéj, które dawała narodowi polskiemu. Panując sama nad dzikim, wypolerowanemu i oświeconemu ludowi rozkazuje! O Boże! kiedyż pozwolisz zemsty Polakom nieszczęśliwym! W ten moment, kiedy Polska niezwyciężona a odbiera prawa od nieprzyjaciela swego, którego kraj nasz jest pełen, kiedy król Jegomość, zdradziwszy oczywiście naród, spokojnie w Warszawie mieszka, Francuzi waleczni, ale nieszczęśliwi, za wolność swoją giną. Siedm mocarstw, namówiwszy się, wojska swoje w kraj francuzki posyłają dla przerobienia nowéj konstytucyi i przywrócenia absolutyzmu. Król, który zaprzysięgnąwszy konstytucyę na polu federacyi, uciekał z Paryża, złapany, więziony, strzeżony, wypuszczony, gdy zawsze chciał zdradzać ojczyznę, a tylko o swoją dbał władzę, Francuzi, już przez wojska austryackie i pruskie atakowani, gdy o królu swoim powzięli pewne dowody zdrady, dnia 9. na 10. Augusta 1792. zamek czyli pałac Tuilleries, ze wszystkiém zrujnowali i spalili. Król z królową i familią do sali zgromadzenia narodowego wszedł, zkąd nazajutrz przeprowadzony na inne miejsce, strzeżonym, sądzonym i suspendowanym został. Cóż jednak konfederacya targowicka znaczyła? tylko przemoc. Nikt się nie łączy, tylko że musi, a akcesa czynione po województwach mają za scenę, przysięgę za żarty. Konfederacya cudaki robi, wszyscy się śmieją, robią z musu, bo sto tysięcy Moskali nad głową stoi. Kasuje jednych, drugich wywyższa; nie chce, aby wojskowi ordery nosili, te, które w téj wojnie ze sława sobie zyskali, małe medale srebrne z napisem: w nagrodę męztwa. Generał Kościuszko o tém dowiedziawszy się, napisał list do Szczęsnego Potockiego, prosząc, aby ten wyrok odmienił. Wyrazy listu tego są: „Jeżeli zaś wyrok takowy ma wziąść swoją ekzekucyą, dopraszam się, aby był tylko na mnie jednym uskutecznionym. Równy z moim jest sposób myślenia Mokronowskiego i Eustachego Sanguszki tu przytomnych. Z ochotą przyjmę karę za wszystkich bez narzekania i, zlawszy tylko łzami ziemię wychowania mego, pójdę do drugiéj ojczyzny, gdzie mam prawo, bijąc się od przemocy za nią. Tam stanąwszy, równie prosić będę Opatrzności o stały, dobry i wolny rząd w Polszcze, o niepodległość onéj żadnéj potencyi, o cnotliwych i zawsze oświeconych w niéj mieszkańców.“ Taki to list poczciwy Kościuszko napisał czekając odpowiedzi. Wszędzie tylko o nim słychać, jego portrety malują na tabakierkach i w medalionach noszą. Pisma na pochwałę i wiersze piszą, z których niedawno do rąk moich wpadły następujące, śpiewane wtedy po kraju: A gdy ojczyzna zbudzona W bój krwawy z tyranem stawa, Przybył uczeń Waszyngtona, A za nim męstwo i sława… Co do tych medalów orderowych, konfederacya zabroniła je nosić i list Kościuszki nic nie pomógł; wszyscy więc składać je muszą, a kobiety wstążki rozbierają, na których ten znak waleczności rycerzów ukazany był. Jest jeszcze ten sam zapał w Warszawie i po wsiach, ale przytłumiony. Damy nie chcą przyjmować Moskali do domów swoich. Generał Kościuszko orderu nie chce oddać, powiada sprawiedliwie, że pierwéj wziął abszyt swój ze służby wojskowéj, niż ten rozkaz przyszedł. Tymczasem Moskale Warszawę napełniają i prowincyę pustoszą. Jednego dnia przyszło ich do nas tu do Drążkowa 8000 a koni 6000; stanęli obozem, trzy dni tu bawili; łąki z potrawem wypaśli wszystkie, owsa nabrali i wiele kradzieży narobili. Komendant ich zwał się Bachmanow, brygadyer; ten przysłał oficera, że tu chce stać z obozem trzy dni i o kwaterę prosi we dworze. Oficer ten, nie kontent że mu w oficynach stancyę dali i chciał ją mieć dla niego w pałacu. Z czegośmy się uwolnili niby nie rozumiejąc, lecz moskiewska duma nie strawiła tego; mruczał oficer, że tylko sześć pokoi naznaczone były; musiałam więc moje dzieci wyprowadzić, aby całą oficynę oddać dla brygadyera. O Boże! co mi się natenczas działo, wyrazić nie potrafię. Ten tedy brygadyer przysłał najpiérw pięć pojazdów, a najpierwsza, która na dziedzińce zajechała i stanęła przed oknami, była to kareta z kurami. To jest wielka prawda, że w złości, którą czułam, widząc wszystkie te aparencye moskiewskie na dziedzińcu, śmiać się trzeba było z tych kur i gęsi, które z kojcem w karecie przez okna wyglądając, ustawicznie swoją muzykę krzyczącą robiły. Nadeszła wkrótce warta i obwach zrobili. Sam też brygadyer przyjechał i obozem stanął w 3000 ludzi. — Ledwie ci się roztaszowali z jednéj strony, alić z drugiéj pokazały się na łąkach namioty. Była to druga komenda, która o téj nie wiedząc, przyszła do Drążkowa z 5000 ludzi złożona. A tak w tém oblężeniu, przy ustawicznéj muzyce, oficerów pełne pokoje (którzy tu obiadowali), strawiliśmy trzy dni, w momentalnéj niespokojności, aby ta zgraja ludzi wiele nam szkody nie narobiła. Jako téż w sianie tylko najwięcéj straty mieliśmy, bo 200 wozów wypaśli, inne kradzieże były, którym, choć komenda surowa, zabieżeć nie mogła. Pokradli świnie, bydło, popalili płoty, drzewa połamali, drogi popsuli, ogrody gospodarskie napadali: ogórki i kapusta w wielkiém strachu były. Przyszli tu 9. Septembra 1792. To dość długa zabawa w tak wielkiéj kompanii. Ten brygadyer Bachmanow był grzeczny człowiek. Dla rozweselenia kazał nam śpiewać swoim śpiewakom, którzy nic nie rozumiejąc, wszystkiemi językami pieśni śpiewali. Sam z tego najpierw drwił, mówiąc: „Moskale są machiny, muszą wszystko czynić; jak ich nakręcą, tak stoją, bo batogi poprawią.“ Kapela jego grała nam cały dzień, ale bardzo brzydko; a nakoniec tak się Moskale rozweselili naszym miodem, że wyprawili nam operę w swoim języku. Aktorowie byli to sołdaty same, jednemu więc, który grał rolę pasterki, sukien nie stawało kobiecych. Kazałam mu je dać i dawałam całą tę garderobę na aktorów. — Trzeba przyznać, że ta scena zabawna była, widząc figury niezgrabne, które śpiewały i grymasy robiły teatralne; naśmialiśmy się przy téj biedzie, i gdyby można zapomnieć, że są Moskale, ta bufonada i we Włoszech by uszła. Moskale mają w tém wielką politykę, że gdzie przyjdą, tam zaraz wesołości swoje rozpościerają. Muzyka, tańce, są u nich sposobem dla pospólstwa i gminu, ale słuszni ludzie nie poddadzą się tym rozrywkom, chyba z musu, mając zawsze głęboką w sercu ranę, która ich boli. Chcieli i tu tańcować, ale jam seryo odpowiedziała: że nie można, że nie umiem tańcować i że czas teraźniejszy smutku nie jest dla nas do wesołości. Brygadyer światły człowiek, ale dumny, mogłam to poznać. Wiele nas zaczepiał o konstytucyi, mówiąc: „My wiemy, że tu nas damy wszystkie cierpieć nie mogą, ale to trzeba już zapomnieć o tém, co było 3. Maja.“ Na co ja odpowiedziałam: że to się nigdy nie zapomni. Ale, powiedział, w Warszawie jeszcze o tém żywo gadają, zapominając, że konfederacya jest protegowana, bo nie dobrze robią. Na co ja żartobliwie odezwałam się: konstytucya jest to kobieta, dla tego wszyscy mężczyzni za nią latali. „La constitution est une femme, tous le hommes, ont courus apres elle et en ont la tête montée. Et comme c’etait une femme douce, aimable et prudente, les femmes l’amaient aussi jusqu’a en devenir folles pour ainsi dire.“ O potyczkach kilka razy wspomniał, mówiąc, że to nie była wojna, bo Polacy ciągle uciekali. Że to śmiejąc się mówił i jak grzeczny człowiek w kompanii a nie żołnierz w obozie, ale nieco z drwinkami; na dowód, że nie uciekali, pokazałam mu kawałek sztandaru, który pod Zielińcami brygada Mokronowskiego wzięła. Na ten widok Moskal poznał, jak daleko zapał unosił mnie i zaklinał mi się, że to nie od sztandaru, mówiąc: damy to są największe nasze nieprzyjaciółki; już my o tém w obozie słyszeli, że damy noszą kawałki mniemanego sztandaru, ale to nie jest tak. Mówił inną razą, że Polacy nie mogli nas pobić, kiedy nas cztery razy więcéj było. Ja znów mu na to: To nie wiele honoru posyłać 100,000 wojska na 30,000 i to dopiero nowo narodzonego. Kiedy Polska będzie miała 100,000, to trzeba będzie przysłać trzykroć, a jeżeli król nie każe się rejterować tak jak teraz, to i to mało będzie. Na końcu Moskal, widząc że nic nie wskóra z nami, był bardzo grzeczny; a jam téż nie chciała więcéj im odpowiadać, mówiąc: brisons ladeçu; cette conversation est sensible, triste, humiliante pour nous, mais on m’a repodu par ces peu des mots. Comment Madame? elle vous fait honneur. A tak sami Moskale znają, jak dobrą mamy sprawę, a wyrodni Polacy zdrajcami są. Zjechali się do Brześcia litewskiego i tam związek polskiéj z litewską konfederacyi stanął, przy asystencyi wojska moskiewskiego. Potocki wielki obiad dawał, na którém zdrowie imperatorowéj wypijano. Tam tedy uradzono najpiérw posłów wysłać do Petersburga z podziękowaniem za przywrócenie wolności, któremi są: Potocki woj. kijowski, Branicki, Rzewuski, Sapieha kanclerzyc, Radziwiłł i młody Mier, ten sam, którego w ogrodzie saskim wyświstano i wykułakowano. Tam wydali ogłoszenie przywracające do sławy i honoru Rudnickiego, który uciekł od księcia Józefa w akcyi i portret jego na szubienicy był przybity. Tego ogłoszenia nikt nie uważa, choć je kto czyta; zdaje się że to sen lub żarty, chcieć wyperswadować całemu światu z Brześcia litewskiego to, co jest hańbą u wszystkich narodów. Uradzili także, aby mundur przyjacielski nosić i podobne głupstwa. Tamto rezydent moskiewski podał ukaz imperatorowéj, w którym było zalecenie, aby króla i obywatelów przejednać, jako téż słychać, że będą płacić poczynione szkody wszystkie, na co są pieniądze u Kochowskiego. Tymczasem od trzech miesięcy nie masz sądów i trybunałów; jedna tylko grodzka kancelarya jest otwarta do przyjmowania akcesów od obywateli, nakazanych uniwersałami pod konfiskacyą dóbr. Jakim to sposobem się dzieje po innych województwach, nie wiem dokładnie, tylko że z przymusu to, co się tu stało w naszéj ziemi Stężyckiéj. A jak mi jest miło chwalić dobre postępki, tak téż i nagannych pióro moje i pamięć nie może zapomnieć. Na wyszły rozkaz przez uniwersał konfederacyi, aby akces obywatele czynili, a to pod konfiskacyą dóbr, zdawało się, aby stałością obdarzonym obywatelom i przywiązaniem do nowéj konstytucyi, bez bojaźni kary téj sumy, czekać nakazu drugiego, lub téż gwałtownego przymusu. Takie były przykłady niektórych, którzy na czele robót sejmu stali, późniéj poodjeżdżali za granicę i chyba nakazem powtórnym musieli akcesa uczynić. Onufry Morski, kasztelan kamieniecki, gdy był zapozwany przez konfederacyą jak inni, i listem pana Szczęsnego (którego bardziéj nieszczęsnym zwać trzeba), zawołany aby się stawił przed generalnością, odpisał: że nie znam marszałka, bo się sam nim zrobił; że gdy cały naród bez przemocy go przyzna, wtenczas i on nie będzie wzbraniał od tego akcesu. U nas w ziemi Stężyckiéj inaczéj się stało. Pan P......, starosta lenarcicki, którego żona Ożarowska z domu, siostra kasztelana wojnickiego, co jest w robocie aktualnéj, i był delegowany do króla i od króla do konfederacyi — ten tedy począł namawiać obywateli, posyłając zięcia swego Rostworowskiego, wielkiego bzdurę, aby do akcesów się zjechać, do miasta Stężycy na termin przeznaczony od konfederacyi. Dotąd prócz Radomia w Sandomirskim nigdzie jeszcze tego nie robili. Bojaźń wiele może na słabych umysłach: usłuchali go zaraz kilku, a potém kilkunastu. Krajewski, instygator moskiewski, dusza podła, w innych już znajomy czynnościach, P...... i syn, Rostworowski, Boski, Karski, Bętkowski ojciec, Dymiński i inni zjechali się do Stężycy i akcesa porobili, dając o tém wiedzieć memu mężowi, aby na też zawołanie przyjechał. Ale pan Rafał daleko od nich trzymał się, nie chciał pojechać, mówiąc, że należy do akcesu kijowskiego (nie przyjęła kancelarya téj zmyślonéj wymówki) i zrobił się chorym. Syn Bętkowski nie chciał także razem być w téj kompanii, ale późniéj osobny akces uczynił wyrażając, że to za przykładem króla Jegomości uczynił. To wszystko dało się dnia 27. Augusta, a w krótce potém, bo na 24. Septembra nakazała konfederacya musem moskiewskim i drugim uniwersałem surowym przysięgać obywatelom; to już najokropniejsza rzecz z przemocą i gwałtem bagnetów zrobiona a w żadnym jeszcze niepraktykowana jak w absolutnym kraju. W téj to okazyi cały kraj krzywo przysięga, nie mając żadnego na sumieniu ciężaru, i że z téj przysięgi wszyscy drwią, nic pewniejszego: bo wszyscy zjechawszy się razem, przysięgę wykonali, ale każdy co innego gadał z śmiechem i drwinami. Byłabym była najszczęśliwszą, aby od téj czynności mąż mój mógł się odłączyć; co jednak być nie mogło, bo musiał jechać na tę scenę do Stężycy dnia ostatniego terminu z synem Bętkowskim. Ta przysięga warta jest, aby o niéj obszerniéj opisać; będzie pamiątką w długie czasy przemocy moskiewskiéj. Wykonali ją każdy co innego wymawiając; a tak zamiast mówić: Ja, Rafał, mówił mój mąż: Ja napchał, a Bękowski mówił, zamiast; Ja, Jacek; Ja, placek, nie przysięgamy, i tak daléj. — słowa tylko: „Św. wiara katolicka“ wymawiane były. Tak zakończyli tę scenę. Pan Leszczyński, który słuchał przysięgi, chciał, aby podpisać się na tém, bo i inni to zrobili; tu więc pan Rafał stale odpowiedział, że tego nie uczyni, że nie masz w uniwersale, aby przysięgi podpisywać; a że się tak podobało innym obywatelom, to nie dość prawem dla niego. Była zatém sprzeczka: susceptant powiedział, że konfederacya pozwie JWPana o to; na co pan Rafał: „bardzo dobrze, czekać będę tego.“ Susceptant znów: „A ja nie wydam ekstraktem przysięgi WPana.“ Pan Rafał: „Bardzo dobrze, a ja jéj nie potrzebuję. Mam świadków przytomnych i kolegę mego.“ Na tém więc stanęło, że nie podpisał mój mąż akcesu; a co najlepszego zrobił, że do Stężycy na przysięgę pojechał z załogą moskiewską, jak tu teraz nikt inaczéj nie jeździ. Doniec przed pojazdem do przysięgi na wolną konfederacyą jest dowodem najlepszym niepodległości i szczęśliwości krajowéj. A tak temi okolicznościami różnił się od innych obywatelów ziemi Stężyckiéj, co mnie niezmiernie ukontentowało.[93] Konfederacya tedy targowicka przez przemoc 86,000 Moskwy wprowadzonéj w Polskę, która uciemięża obywateli przez bojaźń przystępujących do akcesów i przysięgi, ma śmiałość nazwać się generalną i wolną konfederacyą, a marszałek jéj Szczęsny Potocki obrońcą wolności upadającéj. O! co to za hańba! Gdy się to w Polsce dzieje, gdy same rodaki cudze wprowadzili wojska i zdradzają kraj swój najlepszą konstytucyą 3. Maja, wywracając obcą przemocą i orężem! Francuzi nie zwyciężeni przez jedność i duch republikański dwom strasznym oparli się potencyom i znieśli wojska pruskie i cesarskie, do rejterady z kraju swego przymuszając. Król Pruski sam osobiście był na téj wojnie, ale w jednéj wsi strzelono do niego z okna i konia pod nim zabito. Wzięły pruskie wojska nad granicą kilka małych miasteczek, jakoto: Longois, Verdun i coś jeszcze, ale wszystko w niedziel sześć oddali i odeszli z kraju, nie mogąc nic zrobić Francuzom. Z chwałą wieczną te dwa miasta oparły się. A wojsko pruskie schorzałe, znużone i głodne wyjść musiało; co téż i cesarskie uczyniło, a to spiesznym krokiem, ponieważ Francuzi pod komendą generała Custine do Niemiec wpadli we 40,000, inni do Sabaudyi pod komendą generała Montesquieu. Ta im się poddała. Król musiał uciekać do Szwajcaryi. Do Francuzów przystali. W Niemczech już nie daleko Lipska wojska francuzkie opierają się kiedy to ja piszę 24. Novembra 1792., w Frankfurcie, Moguncyi, w Kolonii, wszędzie ich pełno, wszędzie książęta imperyi uciekają, a Francuzi kontrybucyą biorą. Nie są to ci Francuzi, którzy rozpustą i okrucieństwem wspierają pierwsze kroki tak wielkiéj rewolucyi, dali się we znaki w Paryżu przez okrucieństwa swoje; owszem, można mówić na ich pochwałę; ten naród, który nadto cenię, nie mógł się wybić dobrocią samą z niewoli. Od tego momentu jak króla swego i żonę jego wzięli w niewolą, osadzili au temple, jak go z tronu zrzucili, jak berło i koronę pokruszyli, a pałac tuleryjski spalili, wszystkie rozruchy, tumulty, wszystkie zabójstwa i okrucieństwa ustały, a razem jednym spojeni duchem, nie myślą, tylko o obronie kraju i praw swoich, przez które stają się nową i potężną rzecząpospolitą. Podzieliwszy państwo na 85 departamentów, uformowali przez deputacyą konferencyą narodową, która się z kilkuset osób składa i ciągle w Paryżu prezyduje. Już tam dziś króla osadzili na śmierć, na co dekret stanie i ma być darowany śmiercią, ale w wieczném więzieniu trzymany zostanie. Francuzi do Hiszpanii i do Włoch wtargnąć usiłują i tam idą, gdzie przeciwko nim oświadczyły się potencye. A w Polszcze zaś panuje niezmierna radość z tego zwycięstwa Francuzów, jakby sobie obiecywać mogli Polacy pomocy od nich do uwolnienia nas od niewoli moskiewskiéj. — Jakoż i są do tego niektóre powody i słówka, a nadzieja, wyobrażenie podwaja dzieła tego. Konfederacya targowicka odwołała wszystkich posłów naszych z krajów cudzoziemskich a francuzkiemu posłowi rozkazała surowie odjechać z Warszawy, dając przyczynę, że król jego w więzieniu, przeto i urząd posła ustaje. Poseł wyjechał, ale oświadczenie zażalenia swego uczynił zaraz przez notę do króla podaną, a potém przez manifest w Poznaniu uczyniony przeciwko gwałtowi konfederacyi targowickiéj. Różne wiadomości głoszą, że ten poseł przyjechawszy do Paryża, zdając sprawę z swego poselstwa i powrotu nagłego, miał odebrać honory sesyi a lud ubrawszy posąg króla polskiego, po ulicach długo nosząc pod napisem „zdrajca ojczyzny,“ spalił go nakoniec. Sytuacya króla naszego jest dziś najlichsza, a panowanie najnieszczęśliwsze. Już on teraz niczém nie rządzi, bo mu konfederacya targowicka, czyli Moskwa pod tym imieniem, wszystko odebrała. Komenda nad wojskiem należy dziś do Potockiego. Komisyów nie masz, trybunałów ani żadnych sądów, tylko konfederacya. Nic nie robią — bez rządu, bez praw, bez egzekucyi, Polska zostaje dziś pod opieką i panowaniem Moskali. Ten stan gnuśny i smutnéj niewoli, bez żadnych nadziei stałych i możnych codziennie daje się uczuć obywatelom. Już tu i owdzie sarkania i narzekania głośne dały się słyszeć; niektóre odgrażania się pospólstwa: „Niech nam tylko pozwolą, a wszystkich wyrzniemy po kwaterach.“ Czujna niecnota w każdym kroku bojąca się upadku swego. Straszą się dzień i noc, i już teraz Moskale nie po kwaterach, ale razem ściągają się do domu jakiego, a broń nabitą mając i przez całą noc strzegąc się. A to po całym kraju taki mają rozkaz. Boją się czegoś, jak ten nieszczęśliwy, który całe życie rabując i kradnąc, sumienia swego nie będąc panem, uczuwa poniewolnie w ostatniéj godzinie zgubę swoję. Oby ta dla nich prędko nadeszła! Dnia 3. Maja 1794. w Drążkowie. Kiedy, po najsroższéj niewoli w któréj Polska przez Moskalów pognębiona jarzmo ciężkie i kajdany dźwigać musiała, kiedy w stolicy saméj poseł moskiewski prawa haniebne nam dawał, a Polak nieszczęśliwy w upadku swoim głowy podnieść nie śmiał, w rospaczy zanurzony, czarną myślą serce i oczy zaćmione mając, czuł się tylko na mocy rąk swoich, nie mogąc oręża z pochwy dobyć; Bóg, którego skryte wyroki, który wszystkiem włada światem, do którego modły nasze zapewne doszły, który karze zbrodnie a nagradza cnotę; zmiłował się nad upadłą już ojczyzną naszą, wybrał i ukazał narodowi człowieka — a naród powstał. Dzień który sławny będzie pamiętną epoką na zawsze przez ustanowienie nowéj konstytucyi w roku 1791. na dniu 3. Maja nie różni się od dnia dzisiejszego, tylko tém, że w r. 91. Polak wesoło go ogłaszał, dziś się wesoło bije i wypędza nieprzyjaciela z kraju, aby ten dzień na zawsze sławnym utrzymał. Co się teraz stało w Polszcze każdy zna i czuje, mnie jest miłą pamięć tego dla siebie na papier rzucić; abym, jak będę starą przypomnieć sobie mogła, żem to czuła i znała nie jak pospolita białogłowa. Już Polska w ostatniéj jęczała niewoli pod tyranią Moskalów i rozumiała tylko że nie było sposobu do powstania, kiedy skryte wyroki Boskie inaczéj wszystko obrócić zdawały się, stawiając nas w takiéj porze, w któréj cała Europa zatrudniona będąc potęgą francuzką, a Moskwa uzbrajając się przeciwko Turkowi, nie zostawiła w Polsce nad 20,000 żołnierza swojego pod przewodnictwem Igelströma posła, tego samego człeka, który dawniéj brał naszych biskupów i senatorów z senatu w niewolę do Kazania, za to że nie chcieli ulegać przemocy moskiewskiéj. Wszystko działo się w Polszcze jak najgorzéj, zdawał się przecie pod popiołem ukryty pożar, który miał prędko wybuchnąć. Znajomy z czynów swoich poczciwy, pobożny i waleczny Kościuszko ukazał się światu polskiemu a wnet cały kraj powstał. 1794 dnia 24. Marca w Krakowie, z pomiędzy samych Moskali w mieście i w okolicy będących pokazał się raptem Kościuszko, w mieście stanąwszy tam już z ułożeniem swojém. Wojsko tam stojące Polskie i wszyscy obywatele miasta, tegoż samego dnia wykonało przysięgę i akt powstania narodowego uczyniło. Widok ten przymusił komendę moskiewską do wyjścia z miasta za którą zaraz wojsko polskie poszedłszy, tém najpierwszém dziełem uczyniło się straszném Moskalom całą komendę ich zabrawszy, a imię samo Kościuszki w bojaźń ich wprawiało. Odgłos zdarzenia tego w moment jeden rozszedł się po całym kraju i utwierdził wrażenie czynności Madalińskiego brygadyera, który kilka dni przedtém w wielkiéj Polszcze na granicy będących Prusaków zbił i orły czarne powycinał, a poszedłszy zaraz pod Kraków złączył się tam z wojskiem polskiem. Moskale w Warszawie będący, czyli Igelström, sam, miał sobie to za żart tylko i ważył się w gazetach publicznych kazać ogłosić Kościuszkę i Madalińskiego za buntowników. — Jak tylko wyrzekł słowo Kościuszko do wojska, jak tylko wydał rozkaz zgromadzania się do niego, w jednym prawie momencie wojsko polskie ruszyło się do niego z największym zapałem, ogłosiwszy: obywatele, wojskowi, miasto Kraków i lud cały Kościuszkę za naczelnika siły zbrojnéj. W ten sam raz po kilku okolicach były potyczki z Moskalami a 4. Kwietnia pod Działoszycami zniósł Kościuszko trzy kolumny moskiewskie, położywszy na placu 4000; zabrał im harmat 14, cały obóz i dwóch generałów Moskiewskich zginęło i wielu oficerów. To sławne zwycięztwo tak mocno przeraziło Moskwę, że Igelström zaczął myśleć o sposobach okrutnych które oddawna knowała tyrania moskiewska; aby w Warszawie wszystkich w pień wyciąć. Nie zdołał acz tego uczynić; ręka Najwyższego przemogła tę okrutną nad nami wisząca plagę i męztwo Polaków i obywatelów miasta Warszawy. Uprzedzając myśl nawet samego naczelnika na dniu 17. Kwietnia, w sam wielki czwartek, o piątéj z rana rzuciło się do broni na Moskalów i wszystkich w pień wycięli, których tam było 6000. Walka była krwawa; wszystkich prawie generałów pozabijano lub wzięto w niewolę, kasę, bagaże, harmaty, amunicyą zabrano; sam tylko Igelström uciekł z Żubowem, dwa razy będąc ranny. Dom, w którym mieszkał, ze wszystkiém zrabowany został; bitwa trwała przez trzydzieści sześć godzin, przez Czwartek i Piątek, a reszta Moskwy w pole wyszedłszy, około Kozienic i Karczewa stanęła. Król był w zamku otoczony strażą bezpieczną, dowodził tém Stanisław Mokronowski; a pospólstwo uspokojone, porwawszy Zakrzewskiego na ręce, zaniosło go na ratusz. Ten był dawniéj prezydentem podczas sejmu konstytucyjnego, i teraz nim ogłoszony został. Zrobili zaraz akt powstania do aktu krakowskiego pod naczelnictwem Tadeusza Kościuszki, ustanowili radę tymczasową i sąd kryminalny. Obrali Mokronowskiego za komendanta miasta Warszawy, wysłali delegacyą do króla: Działyńskiego i Horaina, donosząc, co się stało; wzięli w areszt Ożarowskiego hetmana koronnego, Zabiełłę hetmana litewskiego, Ankwicza rady nieustającéj prezesa, i kilku innych, którzy wchodzili do robót moskiewskich i im przyjaźni byli. W kilku dniach tyle dobrego zrobili i więcéj daleko, jak przez cały czas sejm targowicki i grodzieński. Przed tą rewolucyą, trzeba wiedzieć, że Prusacy weszli już w kraj polski, pod pretekstem znieważenia granic swoich przez Madalińskiego, i pod samą Warszawą stanąwszy, w czasie akcyi zaczęli już strzelać do naszych. Ale porażeni cofnęli się bardzo daleko, do których i Igelström uciekł z małą bardzo garstką ludzi. Tymczasem Moskale, zewsząd prawie zebrawszy się, bez komendanta prawie, w okrutnéj trwodze, zrobili obóz około Kozienic, wszędzie paląc i rabując wsie i miasta. Co za okropna wiadomość odbiła się o uszy moje tu na wsi mieszkając od Kozienic, gdy dowiedzieliśmy się, że dońcy, przeprawiając się zawsze za Wisłę, rabują prawie całą tę tu okolicę, w któréj i jednego żołnierza polskiego w ten moment nie było. Już blisko dwadzieścia domów znajomych i sąsiadów zrabowali byli, okrucieństwa wyrządzając; wszyscy z domów pouciekali, nie wiedząc, co czynić w tym razie zamięszania powszechnego. Aż téż obywatele odważniejsi przedsięwzięli w domach swoich wziąć się do obrony. Mój mąż dał im do tego najlepszy powód nie chcąc z domu odjechać; w zapale czynności przytomność obywatela w domu jest potrzebną: gdyby wszyscy odjechali, nie byłby zrobiony tak prędko w Stężyckiém akt powstania. Przeto mąż mój tu u siebie uzbroił się w siły domowe od rabusiów, co téż i inni nadwieprzni[94] mieszkańcy uczynili. Byłam tedy jak w obozie: pikiety, piki, kosy, pistolety, szable, wszystko to widzieć się dało w kilkudniowym czasie. Co do mnie, miałam wiele do przezwyciężenia; trwoga pospolitych kobiet nie była jednak moim udziałem. — Mąż mój chciał, abym do Galicyi odjechała; to oddalenie się było bezpieczne, lecz nierównie dla mnie trwożliwsze. W niewiadomości zostawać, co się tu dzieje, byłoby dla mnie nierównie okropniéj, jak razem z mężem nieodstępnie czekać losu naszego. To więc wzięłam przedsięwzięcie razem odjechać lub razem z mężem zostać. Widok uciekających znajomych naszych, ich zrujnowanie, codziennie miałam przed oczyma; a przez niedziel trzy w ciągłéj żyjąc niespokojności, doświadczyłam, co może w sercu białogłowy miłość ojczyzny i miłość męża i dzieci. Dońcy dnia jednego wpadli już byli do Dęblina, Mniszka, marszałka przeszłego, dóbr o dwie mile od Drążkowa leżących; tam na pałac uderzyć chcieli. Dworscy ludzie i kilku chłopów na pikiecie stojąc, strzelali do nich i postrzelili im komendanta i zaraz oni nazad uciekli. Ten był ostatni postrach okolicy naszéj, ponieważ komendy polskie téj nocy nadciągnęły i wszędzie brzegi Wisły opanowały. Z Warszawy zaś wysłany korpus z 6000 ludzi posuwał coraz daléj Moskwę, która za Pilicę poszła, a w tym razie okolica nasza zabezpieczoną została. Mój mąż profitując z czasu, z innymi obywatelami zrobili jak najprędzéj akt (co się stało 7. Maja w Stężycy) powstania narodowego pod naczelnictwem Tadeusza Kościuszki, na którym i ja przytomną byłam z sąsiadką moją Bętkowską, któréj mąż tamże w komisyi zasiadł. Wszędzie téż województwa i ziemie poczyniły takież akty, jak tylko można było najprędzéj. Muszę tu wyrazić partykularność, która, że mnie interesuje, powinna mieć tu miejsce. W akcie krakowskim ustanowiono z piątego dymu rekruta: dla nagłéj potrzeby ratowania ojczyzny, nagłe musi być uzbrojenie. Województwo lubelskie zawsze sławne przez nieporządne swoje ustawy, przez prawnictwo, które tam duchem obywatelów rządzi, przez skępstwo, małości, drobności swoje i prywatę partykularnych: ustanowiło u siebie tylko z dziesiątego komina rekruta. Nie wiem dla czego ziemia Stężycka w tém naśladować go umyśliła i, mimo gorliwego obstawania męża mojego, z dziesiątego komina ustanowiła rekruta. Wtedy mój mąż sam jeden oponował się temu, a idąc za przykładem krakowskiego, opozycyą swoją zapisawszy, z dóbr tutejszych z piątego komina dał rekruta. Litwa téż długo cicho nie była; a ponieważ najgłówniejszych patryotów Moskwa pod różnemi pozorami w areszt wzięła, w których liczbie był: pan Sołtan marszałek litewski, Brzostowski, Wawrzecki, Radziszewski, nie czekało wojsko i obywatele miasta Wilna jak niedziel cztéry od powstania krakowskiego i dnia 22. Kwietnia w nocy o godzinie 1. pułkownik Jasiński, z małą dosyć mocą wojska polskiego, uderzył na garnizon moskiewski, który się składał z 3000. Zabrał harmat dwanaście, generała Arseniewa komendanta i oficerów w areszt. Reszta Moskwy uciekła do Grodna złączyć się z drugą tam stojącą armią, paląc i rabując wszystko na swoim przechodzie. A że był przytomny wtenczas Kossakowski hetman, z targowickiego szelmostwa znany od całéj Polski za zdrajcę ojczyzny i w służbie nawet moskiewskiéj będący, który hetmanem polskim Księstwa Litewskiego ważył się nazywać, ten w momencie od naszych wzięty i powieszonym został. Tu się człek nie posiada z radości nad zdarzeniem raptowném, które całą Polskę ogarnia od dwóch dopiero miesięcy, i w którém oczywiście rękę Najwyższego widać nad nami. Boże, błogosław orężowi polskiemu, niech gromią nieprzyjaciół swoich! W Twojéj jedynie dufamy opiece. Dnia 10. Maja kurjery, których często tu miewamy, od naczelnika do Warszawy wysyłanych, doniosły nam tę wiadomość, że sam naczelnik postępując z wojskiem, jest już w Sandomierzu, w samém mieście, gdzie w przytomności jego akt powstania w województwie sandomierskiém już stanął. Moskwa przed nim ucieka, którą nasi, mając ze trzech stron na oku, za Wisłę nie puszczają i w tych dniach staną się ofiarą okrucieństw swoich. Tu jest już słyszany huk harmat. — Boże dopomóż! a Polska powstanie na ruinach nieprzyjaciół swoich. Tymczasem wczoraj stał się widok niepamiętny w Polszcze, widok przerażający zdrajców ojczyzny naszéj, a Moskalom odejmujący sposób intrygowania, pozbawiając ich pierwszych osób sobie przyjaznych. Wzięci w areszt w dzień 17. Kwietnia: Ożarowski i Zabiełło hetmani, Kosakowski biskup i Ankwicz, pierwsi w Polsce zdrajcy ojczyzny, moskiewską wolę wypełniający, którzy kraj swój zaprzedając, pensyi nie wzdragali się brać od imperatorowéj; gdy w papierach, zabranych u Igelströma znaleziono dowody oczywistéj ich zbrodni, lud nieczekając ustanowienia rady najwyższéj, zebrawszy się gromadnie, przymusił prawie sąd kryminalny do wyroku. Sąd kryminalny na te osoby dekret śmierci dał, a to natychmiast. Co się i wykonało dnia wczorajszego, to jest dnia 9. Maja 1794. Ci ludzie byli powieszeni za dekretem sądu przez pospólstwo. Hetmani i Ankwicz w rynku przed ratuszem, a biskup przed kościołem OO. Bernardynów na krakowskiém przedmieściu. Z biskupa audytor zdejmował sakrę, a to w krótkości, bo lud czekać nie chciał na długie ceremonie. Widok ten straszny głębokie wrażenie zdrajcom uczynił. Pan Ankwicz, człowiek wymowny, z postaci piękny, rozumny, ambitny, nie sądził i nie wierzył, aby go to miało spotkać; knowając intrygę z metresą swoją, która obiecywała mu wszystkich użyć sposobów, aby go z niewoli wybawić. Jakoż koniuszy jego, podmówiony od niéj, uczynił był alarm fałszywy w mieście, rozgłaszając, że Prusaki idą, i tém miał w momencie panu swojemu porę do ucieczki nastręczyć. To wszystko gdy się wydało, i koniuszy i metresa wzięci do więzienia zostali, a u Ankwicza znaleziono bilet pod koszulą przyszyty od jego metresy, która mu przyrzekała staranie czynić o uwolnienie go. Ten miał mowę przed śmiercią w izbie sądowéj, któréj nawet i słuchać nie chciano; i ten talent piękny wymowny, który tyle razy łudził słuchających, na nic mu się nie przydał przy sercu nieprawém. Poszedł na śmierć z wielką odwagą. Ożarowski zaś był tak pomięszany, że w krześle go do izby sądowéj przynieśli; dla słabości nie mógł mówić, bo mowa jego niebyła zrozumiana z wielkiego pomięszania. Zabiełło płakał; — Kossakowski powoływał wielu w złości; chciał, aby mu pozwolili do kościoła wnijść, aby tam uczepiwszy się ołtarza, oderwany gwałtem został. Lecz to się nie stało — a tak ci ludzie zakończyli życie haniebne śmiercią także haniebną, lecz nie tak haniebną, jak życie zdrajcy ojczyzny. Nigdy zbrodnia nie jest bez kary, wyroki Boga są skryte; pozwalał długo w polskim kraju być zdrajcami, lecz już zakończone ich dzieło — niech się boją zdrajcy! a potomność będzie obszernie o tém decydować. Przy dekrecie tym prezydował w sądach kryminalnych Stanisław Tarnowski, synowiec mego męża, człowiek młody, pierwszy raz prawie na czynności tak znacznéj, musiał ściągnąć rękę swoją na podpis śmierci zdrajcy ojczyzny. Dnia 3. Augusta. Ciąg wojny teraźniejszéj spiesznym idzie krokiem, a skutki jéj są okropne i niepewne. Już był naczelnik przygotował umysły narodu mówiąc do niego: „Nie tryumfuj ze zwycięztwa, nie rozpaczaj w klęskach.“ Widok wojny jednak jest straszny a skutki okropne. Jeszcze Polska nie była w takim zapale. „Lepiéj jest nam zginąć z bronią w rękach, jak patrzeć na niewolę naszą!“ — to jest hasło wszystkich ludzi w Polszcze; i w ten moment, kiedy Moskwa chciała dezarmować wojsko polskie i rozpuścić je, w tenże moment wzięli się wszyscy do broni. Gdy w Warszawie stanęła insurekcya, wojsko pruskie, stojące około Powązek, przysłało było trębacza do króla z zapytaniem: czyli chce posiłku z Prusaków i jak trzyma w téj rewolucyi, czyli z miastem, czyli nie? Król w ten moment odpowiedział: że nie chce posiłków, że trzyma z miastem i narodem, że tak trzymał i że tak zawsze trzymać będzie. Ten królik moskiewski nie mógł już inaczéj mówić w ten czas, bo się bał pospólstwa, które go mocno na oku miało. Darmo jednak było naród upewniać w ten moment, bo naród nie mógł wierzyć, tyle mając dowodów nietrwałości i słabości króla swego; naród dobry jednak pilnował całości i życia króla. Prusacy wiec w tym dniu nie mogli dać posiłku Moskalom, nim od swego króla w téj mierze odebrali rozkazy. Moskale wybici i wypędzeni z Warszawy zostali. Wrócił się porządek: rada, sądy, ofiary gorliwe i wszystko w jak najlepszym było porządku. Naczelnik tymczasem Moskwę zabraną pędził z pod Krakowa przed sobą do saméj granicy pruskiéj, nie mogąc nigdzie wydać batalii, bo ta nie rejterowała się, ale wszędzie uciekała z obozem. Tymczasem inna z kraju zabranego, z kijowskiego i wołyńskiego województwa nadciągnęła i w Dubience nad Bugiem stanęła. Tu więc był wysłany generał Zajączek dla bronienia im przejścia w Lubelskie; ale wojska nie mając, ani tyle mocy ni sposobu do dostatecznéj obrony, z nowych dopiero pobranych kantonistów i chłopów z pikami i kosami zgromadzonych z pospolitego ruszenia, nie wytrzymały potyczki i gwałtowna rejterada naszych z pod Dubienki do Lublina nastąpiła. Cały ten kraj o trwogę przyprawiła; — acz mężnie niektórzy ucierali się, niewprawa jednak noworekrutowanych włościan przeciwko 10,000 Moskali, ustąpić musiała przemocy. Wtedy ja byłam jeszcze w domu, o mil sześć od Lublina, a mąż mój na komisyi w Stężycy. Przymuszona raptowną tą klęską, gdy już i komisya o swojém bezpieczeństwie myśleć zaczęła, trzeba było umykać się z domu jak najprędzéj. Zabrawszy więc dzieci, wyjechałam do Lwowa, z wielkim żalem porzucając dom, jakby na łup nieprzyjaciół. Mąż mój jeszcze tydzień mógł się przytrzymać dłużéj, bo po jego odjeździe dopiero kozaki wpadli do domu naszego i przez cztery dni rabowali. A tak ów domek najmilejszy stał się wnet ruiną i zemstą dla nieprzyjaciół. Cały kraj w jednym był stanie, wszystkie domy, pałace w okolicy naszéj zrabowane były. Wiadomość o stracie i szkodzie, któreśmy ponieśli, nie miała miejsca w sercu mojém, w ten moment, kiedy miasto całe żałością było zajęte nad utratą żołnierzy i przegranéj batalii przez wojska nasze. Bóg, który wszystkiém rządzi, chciał jeszcze Polaków ukarać, pozwalając klęski z dwóch stron, a to, w jednymże czasie naczelnik, przed którym Moskale uciekając szybkim krokiem, stanąwszy pod Szczekocinami, już się byli z Prusakami złączyli, miał tam znaczną z nimi bitwę i pewnie byłby zniósł Moskali, gdyby nie Prusacy, którzy raptem zaczęli swoją kanonadę z wielkich bardzo harmat 24 funtowych, a tém, naszych poraziwszy, przymusili do rejterady. Przyczyna jednak największa téj przegranej była, że gdy koń pod naczelnikiem zabity został, rozgłosiło się miedzy wojskiem polskiém, iż naczelnik zabity: to trwogi narobiło; nasi już wzięli cztery harmaty Prusakom, a te nazad utracili. Król pruski sam był przytomny téj akcyi. Stracili nasi około 2000, ale i nieprzyjaciół tyleż legło. Zabici są generałowie Grochowski[95] i Wodzicki[96], a tych największa była szkoda. Pomięszanie gwałtowne i trwoga, z przyczyny z dwóch razem zdarzonych klęsk, głowy prawie wszystkim zawróciła; zdawało nam się, że już koniec wojny, z nią nadziei naszéj — bo tyle, ileby siłom dwóch nieprzyjaciół wytrzymać mogło, nie mieliśmy. Trzeba było jeszcze i trzecią wytrzymać klęskę: miasto Kraków, ufortyfikowane i obsadzone garnizonem, którego Wieniawski[97] był komendantem, do powstania narodowego pierwsze stało się, w przeciągu trzechmiesięcznym dało scenę nową dla publiczności. Austryacy, sąsiedzi nasi, oświadczyli się neutralnymi w téj robocie. Polska zatrudniona została, widząc Prusaków pod Krakowem. Upewniali nas we Lwowie, że gdyby Prusaki chcieli wziąć miasto, tedy oni wnijdą pierwéj, ale to tylko, aby tymczasem od rąk pruskich uwolnione było; a potém Polakom oddane będzie. Garnizon w Krakowie dość mocny mógł się bronić, ale nie długo; naczelnik zdawał się być powolnym obietnicom austryackim; rozsądek tylko sam dyktował, aby trzeciego niemieć nieprzyjaciela na siły dość słabe. Trzeba było neutralności przyjąć sposoby; dał był rozkaz komendantowi Wieniawskiemu z Orelim, pułkownikiem cesarskim, stojącym na Ludwinowie, traktować. Więc były ułożone punkta do oddania miasta Austryakom tymczasowego, i generał Harnancour ze Lwowa sam na to objęcie wyjeżdżał, ale czyli przez głupstwo, czyli przez zdradę, Orelli, który punkta z Wieniawskim podpisał, posłał je do pruskiego generała z zapytaniem: czyli mu się to podoba? A tak Prusak odpowiedział, że wcale na to nie pozwala, że będzie strzelał do Austryaków, równie jak i do Polaków. Wieniawski wtedy głowę stracił, mając już przeciętą komunikacyą z wojskiem naczelnika, nie miał dalszego ordynansu i miasto Prusakom poddał. Nie sądzę, że przekupiony, jak mówi publiczność, bo Polak nadto jest szlachetny w téj mierze; jednakże stało się tak, że tenże Wieniawski wszystkim oświadczywszy, że nieprzyjaciel jest mocny, kazał uciekać, gdzie kto może, i sam najpierwszy niewiadomo gdzie się podział. A tak nasi niebożęta, rozumiejąc, że będą mieli przytulenie w Ludwinowie, na stronę cesarską wyszli i tam na moście od Austryaków niedyskretnie byli przyjęci. Te trzy wkrótce po sobie następujące zdarzenia, wszystkich o rozpacz gwałtowną przywiodły; zdawało się, że obłoki już spadły i przywaliły dźwigającą się potęgę Polaków, którzy bez sił, bez pomocy, dwoma nieprzyjaciołmi i trzecim neutralistą — a w duszy nieprzyjaźnym, obarczeni, już się dźwigać nie będą mogli. Dał nam Bóg cios, a nadzieję przy stałości: — oświadczył naród, że póty nie spocznie, póki wszyscy nie wyginą. Naczelnik, acz zmartwiony, umiał znieść ręki Najwyższego karę, bo po bitwie pod Szczekocinami miał mowę do wojska, mówiąc: „Nie bójmy się nieprzyjaciół naszych, ale bójmy się nas samych.“ — Wojsko jego téż, coraz większe, pomnażało się przez przybyłe regimenta i kawaleryą z zabranego kraju przez Moskali, którzy zbrojną ręką robiąc sobie przejście przez moskiewskie komendy, przedarli się do naczelnika obozu. Nowe téż regimenta poformowane z kantonistów, posiłek z pikinierów i kosynierów, składały może 27,000 wojska. To było podzielone na różne komendy: Zajączek, Mokronowski, Madaliński, Sierakowski, generałowie, mieli swoje wydziały w komendzie. Litewskie wojsko było na Litwie i do téj liczby nie kładnę go, nad którém Jasiński i Wielhórski Michał mieli komendę. Moskwę zupełnie z Litwy wypędzili byli, aż ta z pod Dubienki tam się udając, obległa była miasto Wilno w 10,000 i przez 36 godzin w oblężeniu trzymała. Garnizon tamtejszy, mały lecz odważny, obronił się mężnie, a Wielhorski gdy przyszedł na pomoc miastu, 10, 000 Moskali uciekło zaraz. Ta okoliczność ukontentowała publiczność stroskaną, a wiadomość o powstaniu i uczynieniu akcesu Kurlandyi do aktu krakowskiego pod naczelnictwem Tadeusza Kościuszki, uspokoiła umysły i radością napełniła Polaków. A tak los wojny niepewny, nieustannie wahając ludem unoszącym się z nadziei do rozpaczy, z rozpaczy do ukontentowania prowadzić zwykł. W téj to chwili, w téj to pozycyi cały naród zostaje trwale i stale do powstania przywiązany, żyć wolny i niepodległy, albo umrzeć pragnie.[98] Bytność moja w Grodnie r. 1796. Do mego męża. Dnia 22. Czerwca, we Środę, przyjechałam do Grodna z Drążkowa w interesie zleconym od ciebie, mój mężu, o 9. z rana, zajechawszy prosto do domu, który mi naraił Potocki, kasztelan lubelski, na spotkaniu ze mną w Białymstoku; ale że dom ten był duży i bardzo drogi, dwa dukaty za dobę chciano, kazałam sobie innego szukać; tak przez menaż pieniędzy, jako, aby złośliwe publikum nie powiedziało, że najdroższy dom wybrałam w moment nieszczęśliwy naszéj sytuacyi. Wymówiłam sobie dobę jednę, a mając myśl zajętą interesem i Moskalami, z którymi trzeba było żyć bardzo grzecznie, ledwie zważałam; w ten moment, gdy już mieszkanką byłam tego domu, dowiedziałam się, że oficer moskiewski z hałasem obchodził wszystkie pokoje z gospodarzem, mówiąc, że chce dom mieć dla kniazia Łabanowa, i nic na mnie siedzącą w kąciku nie uważał. Przecież złapałam go na przelocie z pokoju, i mówię, ukłoniwszy się pięknie: — „Monsieur, j’ai dejà prise cette maison.“[99] — „Non, madame, le prince Łabanow est premier içi que vous, car il est quasi-maitre.“[100] A to co innego — „peutêtre, disje, mais le prince ne ferait surement pas une impolitesse.“[101] — On na to coś gadał długo, już był w drugim pokoju, a mnie serce biło ze złości. Ukłoniłam mu się jeszcze raz i kazałam szukać innéj stancyi. To pierwsze spotkanie z Moskalem, bardzo mnie obruszyło i zmięszało. Te bałamuctwa, rozlokowanie się, kupienie drew w nieznajomém mieście, sprawiło, żem aż o 4. godzinie obiad jadła, a mój katar z mocną chrypką i fatyga z drogi, nie pozwoliła więcéj zrobić, jak widzieć się z Byszewskim, który mi pomału różne rzeczy o Grodnie powiadał i kazał mi szukać innéj stancyi. We Czwartek znaleźli mi stancyą małą i nie drogą; tymczasem ubrałam się o wpół do dwunastéj i pojechałam do pani Mniszchowéj, do zamku, dawszy jéj wprzód o sobie wiadomość. Tam wszystkie te damy, to jest familią, zastałam razem; nie mogę wyrazić ukontentowania mego, jak byłam dobrze i przyjacielsko od nich przyjętą. Co mi zaraz osłodziło niegrzeczność Moskala, trudy podróży i bojaźń sprawienia interesu zamieniła się na moment w miłe omamienie. Pani Krakowska[102] i Tyszkiewiczowa[103] kazały mi się zupełnie na panią Mniszchową[104] spuścić. Z księciem Repninem[105] widziałam się, i takoż doznałam dnia tego wiele grzeczności, z obyczajnością i znajomością wielkiego świata. Ułatwiły mi ten trudny krok, który miałam przebywać w poznaniu się z osobami temi, osobliwie z księciem Repninem, któregom się okrutnie bała. Uradziły te damy, aby mnie tam zaraz zawieść z rana, to jest w pół do drugiéj, do saméj księżnéj. A choć nie byłam jeszcze w sukni czarnéj i wpół tylko ubrana, nie można było odwlekać, bo to był dzień czwartkowy, dzień, w którym Repnin bywa na obiedzie u króla i daje u siebie assamblé. Mniszchowa mnie do męża na radę zaprowadziła który u gotowalni[106] był jeszcze. Wszystko się tam ułożyło; tymczasem z panią Krakowską taką miałam rozmowę sam na sam w jéj gabinecie. Pytała mnie o różne rzeczy: najprzód o moją matkę, o Lewickiego, o Starzyńską, o lwowskie komeraże a na koniec — „A księdza Morskiego, widziałaś JMć Pani? Już kilka lat, jak go nie widziałam. A pana Tadeusza?“[107] I nie czekając odpowiedzi, mówi: „Oj, pan Tadeusz! nie do rzeczy porobił; lepiéj byłby zrobił, żeby nie przyjeżdżał do Warszawy, jak takie trzpiotostwa wyrabiał, bez konsekwencyi et quelle conduite!“[108] A ja na to: „Właśnie, mogę upewnić od pana Tadeusza Panią Dobrodziéjkę, że zawsze dla niéj jest z równém uszanowaniem, że jéj wdzięczen za wszystkie łaski, i że zawsze jéj przyjaźń poważa sobie niezmiernie i że będzie mógł wytłumaczyć się przed nią z tych bajek pokomponowanych na niego; że nigdy nie uchybił winnego uszanowania dla W. Pani Dobr. i zawsze jest do niéj przywiązany.“ — A ona: „Oj nie bajki, nie bajki to są; ja temu chcę wierzyć, że to nie jego złe serce, ale zły rozum, który temu winien i który go zawsze prowadzi. Co do mojéj osoby, nic ja nie mam: mais les propos qu’il a dit et ecrit contre le roi, m’intéressent beaucoup plus que ma personne.“[109] — A ja znów: „Właśnie mam zlecenie od niego powiedzieć, że nic nie pisał na króla w téj książce, którą kilka osób pisało, a na niego tylko dwa artykuły przypadły, i te były o dyplomacyi. To zapewnie jest prawda i proszę temu wierzyć.“ — A ona: „To niegodziwa ta książka on à écrit de horreurs, des infamies.“[110] — Tu milczenie krótkie; a potém: „Cóż robi? Siedzi w Galicyi cicho, znudzony tém wszystkiém, i nie myśli, tylko o szczęściu domowém. Czy nie żeni się? — najlepiéjby zrobił.“ — A ja na to: „Może się jeszcze i ożeni.“ — „A z kim?“ — „Tego nie wiem wcale.“ — Milczenie. — Ja zaczynam: „Cóż mogę mu powiedzieć od W. Pani Dobr., i czy jesteś przekonaną o jego dla siebie przyjaźni i uszanowaniu?“ — A ona: „Powiedz mu W. Pani to, coś tu odemnie słyszała;“ — potém mówi: le temps doit ensevelir toutes les folies qu’on a faites[111]; teraźniejsze nasze nieszczęście jest dowodem, że to wszystko niepotrzebnie i nieroztropnie było.“(!) — Pytała mnie potém, jeźli w Galicyi było jakie podobieństwo do rozruchów? Wtedy powiedziałam, że był taki moment, gdy się bardzo we Lwowie burzyło, ale że tam bardzo rostropnie postępowano. — „A teraz, jeśliby Francuzi duchy swoje, a może i wojsko przez Węgry do Galicyi przysłali, czy nie ciągałaby się ich zaraza?“ — Byłaby dłużéj konwersacya ta trwała, ale Mniszchowa przysłała po mnie. Ledwiem przyszła do siebie z téj rozmowy, gdy przypomnienie, że na drugą jadę, nie mniéj trudną, nabawiło mnie nowéj bojaźni. Zapomniałam powiedzieć, że jak tylko przywitały mnie te panie, tak pierwsza kwestya: „Vous avez une lettre de votre voisine pour le prince Repnin?“[112][113] pani Krakowska zapytała. — „Oui, madame, je ne veut pas vous nier cela.“[114] — „O, bądź pewna o nas; ale kiedy tak — vous serez fort bien reçue[115] — o nic się nie turbuj, kiedy ten list masz. Le prince vous vérra avec plaisir, il vous dira tout lui meme, vous n’aurez pas besoin de le lui expliquer, d’ailleurs, c’est l’homme le plus juste du monde ayant des qualités rares[116], i bez niego byłoby nieszczęście nasze nieznośne; il faut seulement lui parler avec beaucoup de simplicité et de confiance. Il m’a facilité lui mème son entrevue, que je craignais tant, en me parlant avec beaucoup de douceur, il a été prévenu de mon arrivée par la princesse, et il savait très bien toute ce que j’avois a lui dire. Je dois beaucoup a ma Voisine, car la manière dont elle s’est servie a me procurer cette connaissance a été flatteuse pour moi.“[117] Wychodząc od Tyszkiewiczowéj do Mniszchowéj spotkałam króla na korytarzu, il m’a dit: „Je savois deja que vous etes arrivée, je sui content de vous voir — mais moi je ne suis pas content.“[118] — I przez Mniszchową kazał mi powiedzieć, abym była na obiedzie, bo książę Repnin będzie tego dnia. Tymczasem zajeżdżamy na Horodnicę, a mnie serce bije z żalu i bojaźni tego Repnina — a Mniszchowa: „A list masz? Nie bój się, wszystko będzie dobrze.“ Wchodzimy — stół brudno przykryty; Repninowa tłusta, wysoka, twarz płaska, pudru naklepano na włosach, podobna do staréj Szatkowskiéj, cicho gada, powolnie i słodkawo. Córka jéj, księżna Wołkońska, która przy niéj mieszka, podobniuteńka do starościny Łukowskiéj lub do Puzyninéj, żywa i od ojca bardzo kochana. Romancow i jakiś oficer moskiewski; te osoby zastałam. Mniszchowa nieoszacowana dla mnie była, gadała za mnie wiele rzeczy; unosili się wszyscy nad mojém nieszczęściem. Chciała Repninowa zaraz posłać po męża, ale woleliśmy go u króla widzieć. Pytano mnie: „Si j’ai deja un bon quartier?“ — powiedziałam: „qu’il est trop bon, trop grand pour moi; que d’ailleurs, ayant appris que le prince Łabanow voulait l’avoir, je le lui cedais avec beaucoup (!) de plaisir, que je connais le prince par la reputation du bien, qu’il a fait a la terre de Kurow, et que l’abbé Piramowicz lui envoyait ses compliments.“[119] Szmer się zaraz zrobił; posłano po niego, a Wołkońska tymczasem upewniała, qu’il serait très faché de vous deranger, madame[120] i t. d. Przyszedł Łabanow; poznanie z tych przyczyn bardzo łatwe: grzeczny, mały, ruchawy, ale brzydki. Wyjeżdżamy. Repninowa zaprosiła mnie na assamblé czwartkowe i niedzielne, mówiąc, że prócz tego prosi mnie, abym przyjeżdżała, kiedy mnie się podoba. Idziemy do króla: w pokoju woj. podolskiéj wszystkie damy przed obiadem się schodzą; król z niemi, Repnin i Mniszech. Król mnie bardzo słodko i łaskawie witał, o cały interes dopytywał mi się cierpliwie, potém list mu oddałam od Debolego[121], i ukłony od Byszewskiego, sąsiada mego. O Debolim dopytywał się, czy jest od żony kochanym? że jest poczciwy, ale nie ładny i sapie; byłaby dłużéj ta konwersacya poszła i nagotowałam się z różnemi zabawnemi anegdotkami, aż Repnin wszedł. Król był słaby tego dnia i dużo smutny; sam mnie prezentował Repninowi, a Mniszchowa zaraz wypaliła: „Madame n’a pas un moment à perdre, vous aurez la bonté, mon prince, de l’écouter favorablement.“[122] I poszli wszyscy odemnie w drugi róg pokoju. On mnie wziął pod rękę i do okna poprowadził, w miejsce wszystkich konferencyi zaraz mówiąc: „Je sui deja prévenu de votre arrivée, je ferai mon possibile pour vous étre utile.“[123] — Ledwie miałam czas mu odpowiedzieć jakie piękne rzeczy: „que c’etait le but mon voyage — que j’avais une lèttre de ma voisine pour lui — si l’ou peut la lui remettre?“[124] i oddałam. A w tém obiad dali. Nie miał więcéj czasu, jak trochę zapytać mnie o Puławy, prosząc, abym o siódméj przyjechała do niego przed assamblami, i tam ze mną dokładnie rozmówi się. Ale tak nie stało się, bo król po obiedzie i Mniszech rozpowiedzieli mu cały interes, a ja zresztą z wachlarza mego, na którym ponotowałam sobie, o co go spytać miałam, i znowu przy oknie rozgadaliśmy się długo, i na wszystko z łatwością i powolnością największą dał mi odpowiedź: — en me prevenant de tout.[125] 1mo. Że żadnéj nadziei mieć nie możemy, aby Wasylowszczyznę oddano; que l’imperatrice ne s’est jamais retractée sur le don quelle fait, mais que sans doute on vous rendra l’equivalent de le terre.[126] 2do. Że listy tamte dobrze były na Drezno posłane, que c’etoit la voie la plus sure[127], ale źle, że do Żubowa nie pisaliśmy i rezolucyi mieć nie można. 3io. Że trzeba, abym zaraz ztąd do imperatorowéj i Żubowa pisała i kopię dokumentów posłała. 4to. Że za odebraniem rezolucyi dopiero będzie mógł miarkować, jeśli podróż do Petersburga będzie potrzebną; że jeśli by tak było, qu’il faut deja sacrifier la depense, qu’il faut faire l’impossible là, et ne pas douter que nous obtiendrons justice.[128] Cytował mnie Prozorową, mówiąc: „Voyez, il a surement merité la punition, mais dès que se femme est arrivée à Petersbourg on lui a tout de suite rendu ses terres à elle.“[129] Powiedział, że są dwa rodzaje występków i kar: że ci co po przysiędze podnieśli się przeciw imperatorowéj, tym dobra konfiskują; tym zaś, którzy nie zjechali na czas oznaczony, dobra sekwestrują.(!) 5to. Że kto ma jechać do Petersburga, mój mąż czy ja? Na to się śmiał trochę, et s’il m’aurait mieux connue il aurait plaisanté ladeçus.[130] Powiedział, że mi w tém rady dać nie może: „Je vous vois madame, et je sais ce que je dois penser, mais je n’ai pas l’honneur de connaitre monsieur votre mari.“[131] Potemkina nie lubi — nie cierpi. Ja żądałam do księcia Stanisława Poniatowskiego napisać[132], lub do Adama Czartoryskiego, prosząc, aby przypomniał Żubowi[133][134] nasz interes. Na pierwszego przystał, a potém mówi mi: „mais je crois que le roi s’interesse a vous extremment, dites lui un mot et il vons fera ecrire ces lettres, vous me les donnerez, les copies d’abord et je verrai, tout ce qu’il y aura a changer on à ajouter, et les lèttres ouvertes que je ferais cacheter. Puisque nous avons içi notre conference, vous n’avez plus besoin de venir chez moi a sept heures, mais je vous prie de venir a l’assamblée.“[135] — Odetchnęłam, a te damy zaraz obtoczyły mnie, pytając, jak się udała konferencya, i że uważali, jak czytałam z wachlarza. Król się przysunął, pytając: jak jestem kontenta? — „J’ai saisie d’abord ce moment pout le prier de me faire écrire les lèttres que que le prince me conseillait d’ecrire.“[136] „Dobrze, dobrze, ja ci to wszystko zrobię.“ I tak się mną zatrudnił łaskawie i z największém staraniem, że mi dał śliczną stancyę, obiad codzień, listy napisał i Fryza dodał, który latał od króla do mnie, odemnie do Repnina, od Repnina do króla. Przy obiedzie familia, Grabowska, Repnin, adjutanci, poeta szambelan, major pruski i ja przybyła. Rozmowa była zabawna. Z początku król był smutny i nic nie gadał, Repnin wiele: to o Puławach, to o ogrodzie, z ogrodu do ogrodnika, z ogrodnika do Siedlec, do Narbutównéj, od Narbutównéj raptem o strachach zaczął przez stół rozpowiadać jakąś historyą do doktora pani Krakowskiéj o Szwedenborgu[137], który w Szwecyi umarł: że jednéj wdowie, która po śmierci męża z kredytorami mając do czynienia, turbowała się o jakąś kartę zgubioną, na jakąś znaczną sumę, Szwedenborg pokazał męża nieboszczyka, który jéj powiedział: że w tym stoliku, w téj a w téj szufladzie jest ta karta; i tak wszystko znalazła ta wdowa. Repnin dosyć gada, ale rozpowiada nie bardzo przyjemnie. Król się odezwał do strachów, że w Szwecyi za Karóla II. w sali jednéj sejmowéj widziano zawsze sejm i świece zapalone w nocy i króla małego na tronie i ministrów: wszyscy bez głów siedzieli; nierównie to lepiéj rozpowiadał. Grabowska przypomniała Elźbietę carową, że sama siebie na tronie obaczyła i wniosła z tego śmierć swoją. Ja coś o kobiecie białéj w Berlinie w oknie ukazującéj się, dość niezgrabnie przypomniałam, jako z parafii dama i strachów się bojąca. O Elźbiecie długa była materya do konwersacyi. Repnin mówił, że ją nazywali Chlebnaja Imperatryca[138], że były czasy urodzajne za jéj panowania, że ona była czynna, przytomna i śmiała. A jak się dowiedziała o przegranéj batalii, napisała, aby Repnin, który będąc jeszcze młodym, był wówczas w obozie, i którym się ona opiekowała jak matka, aby powracał jak najprędzéj, bo się boi aby nie nauczył się uciekać, patrząc na uciekających; że z téj nowiny konwulsyi dostała, które trwały aż do śmierci. Król ją znał i opowiadał jéj postać: że cała cyrcumferencya jéj twarzy, avec le bas de son menton etoit comme un grand soleil, au milieux du quel on voyait un petit visage comme une petite pomme[139]; że była wysoką, tłustą bardzo i miała coś wielkiego z tyłu, jakby garb: que cependant sa demarche était noble (?!) et qu’on voyait quelque chose de grand en elle. C’est assurement cette bosse, dis’je en moi mème.[140] Od Elźbiety poszła rozmowa na Francuzów, co gazety opisują; krótko o tém gadali, a potém, nie wiem jak, przyznano, że Moskiewka była na tronie francuzkim. Repnin ciekawą anegdotę z téj okazyi opowiadał, że w Rheims ta książka, na któréj przysięgali królowie francuzcy, po moskiewsku jest napisana.(!!) Voys ne le croirez peut être pas, mais c’est reellement vrai ce que je vous rapporte.[141] Król przyznał, że to być może, że w te czasy wiele na grecki język i charakterem greckim we Francyi przepisywano pism różnych. Potém o piorunie, który teraz uderzył w Kronsztadzie i spalił 200 galerów, Repnin opowiadał. Na ostatek ta konwersacya raptem spadła na generała moskiewskiego Kamińskiego, o jego żywocie. Król już był się rozgadał, i zakończył to wszystko żartobliwym rozpowiadaniem, trzpiotowatéj omyłki tego generała z grafem Brühlem, który gdzieś grał komedyą w jakiéjś kompanii, et s’étoit barbouillé le visage avec du chocolat pour rendre la figure plus comique. Kamiński qui ne le connaissait pas trop bien, qui voulait lui dire une honêtété, et le complimenter sur ce qu’il avait bien joué la la comédie, recontra le lendemain le médecin Marelli qui etait mulâtre, noir et prèsque nègre.[142] Zaczyna do niego komplement, i chwali, że mu się przedziwnie udało grać wczoraj swoją rolę w komedyi. Ten się dziwuje, wymawia: a ten chwali, a tego wszystkiego narobiła czekolada. La manière plaisante dont le roi a raconté cela à fait rire tous les convives.[143] I na tém się stół zakończył — lecz i kawę tam pili. Szambelan wstał od stołu i podał królowi filiżankę; reszta etiquety dworskiéj źle się wydaje w Grodnie, choć króla tu trzymają z okałością.(!) 180 ludzi zaciąga do niego na wartę; od Horodnicy przez całe miasto idą z chorągwiami i muzyką. Ma czterech szambelanów, czterech sekretarzy, czterech paziów, czterech koniuszych, dwóch marszałków dworskich, doktora, poetę Trembeckiego szambelanem, dużo liberyi; ma pensyi jedenaście set dukatów na miesiąc, i tę regularnie mu wypłacają. Egzaminują jego długi; Fryze, który do tego należy, powiadał mi, że większa część niesprawiedliwych; że jeden bilet królewski na 160 czerwonych złotych, nie wart był, jak tylko 30 i że tak spadł, a drugi na 60 dukatów nic wcale nie wart. Szanują go jak króla, ale dwa obozy moskiewskie około miasta stoją i nic mu nie wolno bez wiadomości Repnina zrobić w swoich interesach. Myślałby kto, że w niewoli go trzymają z tą okazałością — ale o tém nie wolno tu myśleć, a dopieroż mówić. To nieznośne przypomnienie naszego nieszczęścia, smutkiem mnie przeraziło; zadrżałam cała, jak warta szła koło moich okien. Po obiedzie moja konferencya, potém muzyką te damy bawiły Repnina; Mniszchowa grała, Grabowska śpiewała, a ja tym czasem bawiłam króla u małego stolika. Tyszkiewiczowa tak dobrze wygląda, jak ją tak dawno nie widziałam, plus élégante dans sa parure et plus évelliée[144]; córka jéj dość piękna, wyplotła, że ja umiem grać dumy ładnie, a Repnin to lubi. Wyciągnęły mnie te damy do klawikortu, który kalikował ładny chłopiec, syn Grabowskiéj, podobniuteńki do księcia Józefa, co tylko grałam. J’avois l’esprit de dire[145], że z Puław, że tam skomponowano, że tam było lub będzie; on à trouvé la musique charmante et, ce qui plus est, joliment exécutée.[146] Król się oparł na klawicymbale i w oczy mi patrzał, et a prié une dame Russe de lui chanter un air de Figaro.[147] Dość to długo trwało, i że do siódméj Repnin bawił u króla, mocno się żona temu dziwowała, która lubi, aby prędko do domu powracał. On jeszcze nie bardzo staro wygląda, figura trochę schylona, powierzchowność człowieka ordynaryjnego, bardzo simple; bardzo mu wielkie oddają pochwały, a jego obyczaje wskazują człowieka nie bardzo moralnego. Od niejakiego czasu nabożnym się zrobił i żonie wiernym. Zawsze mnie pytał o Puławach, jak żyją i kto tam bywa? Ja zawsze powiadałam: że cicho żyją, że mało kto tam bywa, że nie mają gdzie postawić gościa, bo sama księżna i wszyscy mieszkają w oficynach, że pałac zrabowany i że się tylko ogrodem zatrudnia. Wieczorem byłam na assamblach u Repnina. Pełno ludu, ale sami Moskale; prócz pana Mniszcha i starego Dziekońskiego, ani jednego Polaka w Grodnie nie widziałam. Dam było ze trzy przystojnych, reszta matuszki; nie wiem jak się zowią; ale dam co się zowie, dam orderowych, były cztery: ministrowa, księżna Repninowa, grafowa Panin, Mniszchowa i ja. Nous avions precisement l’air des dames de cartes; la Repnin celle de trefle, car elle en à la forme, la Panin de coeur car c’est la plus belle, la pique c’etait moi, car j’étais vetue de noir, et forcée d’y rester pour notre affaire, le carreau pour la Mniszech[148], oznaczało wstęgę czerwoną. Śmiałam się sama z mojéj pustéj myśli, jakem się dziś obaczyła z temi damami i moim orderem; prawie tu sypiam z nim w niebytności męża. Jedna Polka młoda, ładna, Morawska, jest tu. On a proposé le whist, et malgré que j’ai protestée, que je joue très mal que mes meilleurs amis l’ont trouvé, on m’a contraint d’y prendre part avec les dames et un genéral Tullier, figure très froide et ne disant rien[149]; — ale mnie to trzy dukaty kosztowało, bom przegrała sześć robrów i znudziłam się śmiertelnie. Jednak — bodaj to żyć z tymi ludźmi, co się na moich znają talentach; mówią, że pięknie gram na klawikorcie i wista wybornie. Kolacya była nie dobra, zimna. Gospodarz nie siedział u stołu, mówiąc, że już od 20 lat kolacyi nie jada, ale uważałam, że jest z tych ludzi, których lada kotlecik tentuje. Zjadał sobie po trosze, stojąc zawsze między Mniszchową a mną, a czasem do żony chodził; zawsze gadał bardzo wiele. Powiadał, że ks. Kons. Czartoryski swoją pustotą mocno się podoba w Petersburgu, że imperatorowa chciała coś właśnie wiedzieć o Anglii i zapytała księcia Adama; właśnie w téj chwili zapomniał nasz piękny Seneka to, co ona chciała wiedzieć i odpowiedział: qu’il avait oublié. — L’imperatrice se tournaut vers le prince Constantin dit: c’est étonnant que votre frère a oublié ce qu’il a vu il n’y a pas longtemps; et moi je me souviens des choses que j’ai vue depuis vingt ans.[150] — A Kostuś na to: C’est que madame, mon frère a la mémoire d’un lièvre.[151] Dnia 24. Czerwca, w Piątek. Dziś pan Fryze przyszedł do mnie z rana, zabrał moje papiery, to jest zaświadczenia te oryginalne, które król kazał przepisać dla posłania ich Żubowi; czytał moje długie zapisy, aby wiedział, co mam na tych dobrach i pokazywał, które sam król napisał dla mnie; ale Repnin poprawił, dodawszy wiele wyrazów, które mi się nie podobały, bo były podłe i Polce nieprzyzwoite do wyrażenia. Prosiłam Fryza, aby oto z księciem traktował, żebym mogła poopuszczać, a ponieważ wyraziliśmy kwotę mego posagu z zapisami w liście, przyszła mi na pamięć sprawiedliwa reflexya, aby i cenę dóbr i intratę Wasylewszczyzny wyrazić. Napisałam więc walor dóbr milion dwa kroć, a intraty 80 tysięcy złotych; a choćby wypadło według intraty milion sześćkroć, trzymałam się skromności i tego waloru, mówiąc tylko, iż temu blisko lat trzydzieści, jak działem przypadło milion dwa kroć, i że teraz dobra w górę poszły, prosząc Fryza, aby to wszystko księciu Repninowi opowiedział, iżby pozwolił na to wszystko, abym nie zasłużyła na jaką wymówkę, że swój posag kładąc, zapomniałam o cenie dóbr męża, jako téż, abym nie pisała niektórych terminów zbyt mocnych o insurekcyi, które sam Repnin podokładał; aby o długach na tych dobrach i remanentach nadmienić, że to mam w instrukcyach danych mi od ciebie i że się boję co opuścić, pierwszy raz mając zlecony tak ważny interes. Fryze mi powiedział, że król mnie na obiad prosi. Poszłam sobie piechotą do zamku, bo moja stancya jest blizko; mam kilka woskowanych pokoi, których wcale nie używam. Pani Krakowska dziś wyjeżdżała z Tyszkiewiczową do Białegostoku; król był smutny, a co większa, w takiéj dystrakcyi, że nie czuł się, że miał fartuszek odpięty i w tym stroju stanął przedemną i coś mi gadał; ale ja nie pamiętam, co on mi gadał, bom się zmięszała z téj awantury; język plątałam, a oczami w bok byłam. Pożegnanie nie miłe nikomu, odnowiło mi przypomnienie rozjazdu w Drążkowie dosyć świeżéj pamięci; chodziły z kąta w kąt te damy pomięszane: Grabowska uciekła, król w oknie płakał, Tyszkiewiczowa chrząkała, pani Krakowska łzy w oczach miała, wojewodzina podolska wzdychała, pani Mniszchowa wszystkiemi zdawała się równie zatrudniać. A jakże ja byłam smutną między smutnemi! Król potém rozkazał mnie wołać do swego gabinetu (ale NB. już był porządniéj ubrany), czytał mi sam listy, które napisał i okrutnie się gniewał, że Repnin poprzydawał: Horrible insurection. Mówił mi z gniewem: Nie pisz tego, to się nie należy! — J’ai remarquée qu’il a horriblement soupiré en rappelant Kaniow dans la lettre a l’imperatrice. Le roi est très triste[152] i jedną noga powleka, mais du reste il a bonne mine et conserve son embonpoint médiocre, qui le rend encore beau. C’est toujours lui que l’on ecoute avec plaisir, il m’a invité de venir diner chez lui le temps que je resterai içi. Sur ces entrefaites j’ai trouvé le moment de parler au poète Trembecki qu’on avait dit tant original[153] — i pytam go, czy nie napisał co nowego ? A on mi na to grubym głosem: — „A cóż? chyba treny Jeremiasza!“ — Z orderem poeta rozgadał się ze mną, rozumiejąc, żem w polityce tęga głowa; ja jego, a on mnie chciał wymacać, powiedział mi jednak, że on ma nadzieję, że Polska tak nie zostanie, że Pitta systema nie utrzyma się i że Anglia pokój zawrze, za którym i generalny nastąpi a przy nim coś dla nas będzie. — „Tak WPan rozumiesz?“ ja mu mówię. — A on: „Ja spodziewam się, że i pani tak trzyma.“ — „O, co ja, to nie tęga jestem w polityce, nic nie rozumiem.“ Z Fryzem znów inaczéj gadałam; ten powiada, że nie masz nadziei dla kraju naszego, że koniec już Polski; o dalszym losie tylko mają nadzieję, że tu w Grodnie nie będzie siedział, że podobno w Wiedniu zamieszka. Z największym moim smutkiem dowiedziałam się z tego, com mogła z Fryza wyrozumieć, że nasi trzymani w Petersburgu, nigdy nie będą wypuszczeni i do Polski wróceni; że Kościuszko siedzi już w Schlüsselburgu. Pytał mnie Fryz, czy nie sądzę, że w inkwizycyach, które czynili Potocki, Zakrzewski i Kościuszko, i mój mąż przez nich mógł być oskarżony? Upewniałam, że to być nie może i że chyba o Stanisławie mogli co powiadać. Pytał mnie także, czyli w Sieniawie nie byłam wtenczas, kiedy Kościuszko był namawiany? (to właśnie termin jego, którym mnie tę kwestyą uczynił.) Oddałam dziś wizytę pani Grabowskiéj, już dobrze podstarzałą wygląda; zastałam ją czytającą: Les lettres à Emilie sur la Mythologie.[154] Wypadało jéj grzeczność z téj okazyi powiedzieć, że jednego jestem gustu z nią i nie dawno skończyłam tę księgę przed przybyciem do Grodna. Byłam z nią u grafiny Paninowéj, z którą ona poufale żyje i która w tych dniach jedzie do Petersburga; życzyli mi, aby z nią jechać, lub aby Ciesielski mógł ze mną jechać, jeźliby już koniecznie wypadła ta podróż.[155] Dnia 25. w Sobotę. Szymanowski młody był u mnie rano, ten, co się z Potocką ożenił; dwa kroć sto tysięcy intraty będzie kiedyś miał. Tymczasem ojciec mu nie chce dać posagu. Powiedział mi, że córkę miłością a matkę spazmami potrafił sobie zjednać. Fryz przyniósł mi listy do pisania, powiedział mi, że książę Repnin pytał się go: czy to król nie kazał mi pisać tych wyrazów, czy ja sama nie chcę tego; że jeżeli król jest mi w stanie wynagrodzić stratę majątku, to może mi dawać takie rady; umyśliłam sobie sam na sam z Repninem traktować tę sprawę, bo mnie tak pani Krakowska radziła, mówiąc: Vous pouvez lui dire tout et il ne vous trahira pas.[156] Taki to człowiek: aprobował cenę dóbr, o remanentach nie kazał wspominać. Mniszchowie oboje byli u mnie: więcéj jak kiedykolwiek żona go pilnuje. Fryz zabawił, że już zastałam króla u obiadu siedzącego; wlazłam jak trusia; miejsce zastałam zostawione dla mnie. Król był smutny, bo Bèkler dziś powrócił z Warszawy, dokąd swoje rzeczy pakować jeździł. Cały czas nowiny prywatne opowiadał. Nie rozumiałam nic z tego i nie znam osób. Król w mundurze kawaleryi pięknie dziś wyglądał. Po obiedzie te damy starają się, aby mu coś gadać; nic śmieszniejszego, jak wojewodzina podolska w swoim robronie. Jak ona się dusi, aby królowi coś nowego powiedzieć. Ja sobie w drodze znalazłam książki holenderskie i psalmy Dawida po łacinie i po grecku, pięknéj edycyi, które kozak po zrabowaniu biblioteki Załuskich, przedał na jednéj poczcie do Grodna pocztmistrzowi; te książki zdawały mi się coś dobrego, wzięłam je z sobą do Grodna, aby się poradzić kogo, czy można je kupić. Naśmiali się ze mnie, że łacińskie książki kupuję, a tém bardziéj holenderskie. Była to materya do długiéj konwersacyi. Król mnie egzaminował, dla kogo ja to kupuję i jak mogłam się na tém poznać? Zabawiło to całą kompanią. Kazał król abym po nie posłała, że on sam obaczy i poradzi mi. Przynieśli książki, które król długo oglądał: i choć Mniszech, Trębecki i Bekler patrzyli, nikt szczerze nie powiedział – a król: „Nie kupuj tego, bo nie wiele warte; są to tylko do kolekcyi księgi i dla amatorów. Książki holenderskie były o rewolucyi w Holandyi; odmiany wiary; jak katolicy lutrów męczyli: co wszystko na kopersztychach wyrażone było. Czwarta była poezye łacińskie, ale nic nie warte. Potém król w lepszym był humorze i oglądał moje ubranie. Chwalił mój kaftanik czarny mówiąc: „Je na sais pas ce que vous avez là, mais ça me plait extremment — c’est fort joli.“[157] — Właśnie jakby wiedział, że przed godziną Mniszchowa z Grabowską ganiły go. Konwersacya u małego stolika zaczęła się coś bardzo a propos: wypadło mi powiedzieć, żem widziała w Puławach le voyage de Macartney en Chine.[158] Tu wojewodzina przerwała swoje haftowanie obicia, które od dwudziestu lat haftuje, jakby Penelopa, czekając napowrót tego, co się nie powróci dla niéj; przerwała, aby mnie upewnić z miną tryumfującą, że księżna generałowa pewnie nic nie umie po angielsku. Ale król mnie poparł w tym niebezpiecznym razie, że wiele rozumie, i tyle, żeby mogła tę książkę czytać. Mówił, że wątpi, aby co nowego w niéj było, nad to, co już czytał w gazetach; nie mają jéj jeszcze w Grodnie. Obiecałam się postarać, a w tém wchodzi ładny chłopiec do pokoju (jak potém dowiedziałam się, był to młody Chreptowicz, prosto z Warszawy przyjechał); wszystkie oczy na niego zwróciły się. Ładnie gada, a co większa, qu’il est gracieux.[159] Powiadał nowiny publiczne: że wirtembergskiego armię Francuzi zupełnie znieśli, że już są w Frankfurcie, że Hoim bardzo jest grzeczny, że dobre daje obiady i — upija się co dzień w swojéj stancyi, i że każe grać bufonom włoskim na różnych instrumentach. Wcale mi się podobał ten nowy gość. Jak się król ukłonił, tak każdy do siebie, a ja zaczęłam pisać te nieszczęśliwe listy, aż tu wchodzi Repnin i sam na sam byliśmy ze sobą. Rozmowa była ucieszna, przeplatana: interes z kokieteryą, i znów interes i znów kokieterya. Oglądał twój portret, mężu, pytał się, wiele lat masz, i dla czego ja cię się tak boję w interesach, że Polki nie zwykły się bać mężów. Na tę facecyą ja téż nawzajem facecyą odpowiedziałam: que j’avois des griefs contre lui[160], że nie słuchał dość z uwagą aryi, która skomponowana jest przez księżnę generałową, że nadto kokietował z panią Tyszkiewiczową. Il m’a dit qu’il n’est pas agréable de se rappeler les choses qui sont passées et qui ne peuvent plus revenir.[161] Bardzo to wszystko zabawne było, cośmy gadali. Obiecałam mu, że jak będzie w Sielcach, to do niego przyjadę. Nie zapomina on, że jest stary, zawsze o tém gada, ale to zręcznie i figlarnie. Wyrobiłam sobie nareszcie opuścić ten brzydki termin horrible insurection(!), który on sam włożył do Żubowa, ale to wszystko gładko i wesoło poszło — et il n’a pas desavoué, qu’on fesait des bassesses à Petersbourg.[162] A tém najbardziéj go złapałam że powiedział: „Que si je croyais que s’en etait une, il me dispensait de se mot „horrible“ mais voulut absolument me prouver l’invalabilité de notre insurection. Après il m’a soutenu, qu’en Pologne les femmes ont un sentiment sur les affaires du pays, et que cela nous fesait honneur, aprés je repetais que je ne mettrai jamais le mot „horrible.“[163] I tak przeplatana ta konferencya trwała dość długo; brał swój kapelusz i znów zostawał i śmieszne rzeczy gadał; mówił: „Que je suis toujours à la cour, a diner, qu’il m’invite a passer la soirée chez eux.“[164] Powiedziałam, że po tych listach, chce sobie odpocząć. Il plaisantait beaucoup que je n’avais pas l’air de vouloir me réposer.[165] W godzinę potém przyjechały do mnie damy: księżna Wołkońska, Paninowa i młoda Morawska; ciągnęłam im kabałę z kart hieroglificznych, które na stole zastały, — bardzo się tém ubawiły. Wołkońska się śmiała, Paninowa płakała, ma smutek jakiś; pierwsza okrutnie wesoła ale brzydka, druga smutna ale ładna i pełna talentów; te damy bardzo mnie pokochały za tę kabałę: Paninowa mi oświadczyła, że będzie mi użyteczną w Petersburgu, jak tam przybędzie. Ona z domu Orłowa, wnuczka sławnego łotra Orłowa.[166] Kolacyą zjadłam u siebie, aby mieć czas to napisać. Fryze często mnie nawiedza i czasem wpada do mnie niespodzianie; raz zastał mnie, żem moją książkę z kabałą trzymała; w momencie porwał mi ją z rąk. — „Z przeproszeniem pani, czy nie mowę pani czyta?“ — „Jaką mowę? to kabała moja.“ — Dowiedziałam się od niego, że jest jakaś mowa, która się po kraju rozchodzi, patryotycznie-rewolucyjna, i któréj kilka set egzemplarzów ma już być w Galicyi. W Grodnie wiedzą, kto jest jéj autorem, ale mi tego nie chciał powiedzieć, prosił mnie tylko, abym téj mowy nigdy nie czytała. Mówi mi, że od tego czasu, jak kamerdyner Dziekońskiego wydany został o spisek na życie wielu osób i rewolucyą w mieście, są wielkie ostrożności i szpiegi od Moskalów, że ta robota bez fundamentu, ale zdawały się być w jednym czasie w Warszawie, Toruniu i Sielcach knowane spiski tego roku, które łudzą kraj i rozlewem krwi grożą. Powiedział mi, że we Lwowie i Galicyi same kobiety intrygują, osobliwie kasztelanowa Kamińska. Ledwiem mu wyperswadowała, że to, co mi cytował o niéj, było wielką bajką i czego nawet tu nie chcę wyrazić. Dnia 26. Czerwca, w Niedzielę. Na nabożeństwo miałam jechać z Morawską, na mszę, ale wolałam pójść piechotą i przy téj okazyi obaczyć trochę miasto, które jest mocno do Lublina podobne, ale porządniejsze i więcéj murowanych ma kamienic. Ranek mi zbiegł na rozmowie z Fryzem. Napisałam jeszcze list do księcia Stanisława i o wyjeździe myśleć zaczęło się; aż mi mówią, że trzeba pasportu od samego Repnina, — wziął to Fryze na siebie. Godzina obiadowa. Pojechałam do zamku; Paninowa żegnała króla, który ją na obiad zatrzymał. Mąż jéj wysoki, młody, chudy, klucz ma złoty na fałdach: — bardzo się z sobą kochają. Repnin z Bezborodką późno na obiad przyjechał; nie gadali wiele ciekawych rzeczy, w niedostatku czego Repnin powiadał, że mu się śniło téj nocy, że miał le cauchemar au dos, que le major W. W. est venu chez lui avec une bande de masques noirs, qui l’ont terriblement préssées, qu’il roulait sur du verre brisé, mais ne pouvait se léver a cause du cauchemar. Peut être avez vous pensé au major, dit le roi, mais moi j’ai révé au maréchal Villars, que je n’ai jamais connu, j’etais comme petit garçon, qu’il caressait beaucoup, et qui disait-il, prométtait beaucoup pour son avenir.[167] A mnie się właśnie śniło, że Puzyna dawał mi paszteciki, w których było siano, alem cicho siedziała z tym snem parafialnym. Repnin mnie pytał przez stół: czy dobrze zakończyłam listy, czy jakiego nieszczęścia nie było lub inkaustu nalanego zamiast piasku? Potém o księciu de Nassau zaczęła się mowa, jak on lata po świecie — że sam o sobie powiedział: że nim flota wszystka z morza Bałtyckiego na morze Północne pod Anglię podeszła, on tymczasem na koniu tę drogę obleciał i stanął równie z flotą; potém o jego żonie, że z Wenecyi ucieknie przed Francuzami, jeżeliby tam mieli zbliżać się, qu’elle est trop decidée, dans ses opinions pour les y attendre.[168] Król powiedział o jéj ubraniu różne rzeczy śmieszne, qu’une fois elle avait mis tant de tafetas plié sur sa tête que son mari lui dit: Ah! je sais deja, c’est une facétie — vous avez mis votre pavillon sur le tête.[169] Po obiedzie przyszedł Francuz emigrant, piękny chłopiec, le comte de Broglie[170], syn tego, co był w Polszcze ambassadorem, oczy spuścił, raka upiekł; jest majorem w służbie moskiewskiéj. Król z nim rozmawiał i z Paninem; Mniszchowa Repnina bawiła, dość sobie zadaje pracy, aby był wesoły. Znów mnie do klawicymbału wypromowano; kazali piosnkę z Puław grać: znalazł ją śliczną, ale że wesoła dla niego nadto, a on lubi same dumy. Król Jegomość: „Czy nie umiesz WPani téj?“ — i zaczyna mi śpiewać nad uchem bardzo blizko; znalazłam szczęśliwie coś podobnego. Potém kazał mi grać menueta starego jak świat, i tego nie umiałam. Mniszchowa go musiała grać, potém Gilotynę, któréj autora gilotynując, grali mu ją przy śmierci. Król tymczasem wziął mój wachlarz i wszystko przeczytał, co tam było zanotowane. Ze mnie wytoczyła się sprawa do księcia Repnina, musiałam się przyznać, żem go się bała okrutnie, wojewodzina podolska z Grabowską tymczasem grały tryktraka, Chreptowicz z niemi gadał i uważał moją muzykę, Mniszech się nudził, wzdychał, że ma jechać do Galicyi na homagium. Sam nie wie, co ma robić: kwaśny zawsze i Hussarzewskiego żałuje. Repnin poszedł — poufałość większa; u małego stolika król trochę pogadał o Suwarowie. Powiadał wiadome anegdoty jego bufonadów, rozpowiadał, jak musiał któś biegać za nim po zagonach na rewii. Król powiadał, że raz przed Repninem Suwarów chwalił się, jak mu się wszystko udaje i powodzi. — Prawda, odpowie Repnin, że ci się wszystko udaje, tylko jednéj rzeczy nie możesz dokazać: że chcesz udawać duraka, a nikt cię nie ma za niego. Potém odszedł król, którego pożegnałam; powiedział mi jeszcze wiele pięknych rzeczy, które to są tak znajome światu w ustach jego: że uczynił co mógł dla mnie, że chce mi być użytecznym, że ci się kłania (co po dwa razy mi powtarzał); pożegnałam się z temi damami, żywo przejęta losem nieszczęśliwym, który otaczał tę całą familią i króla, a na który on sobie zasłużył słabością swoją, lub z przeznaczenia niefortunnego jest jego igrzyskiem. Powróciłam do siebie o szóstéj; — oddał mi wizytę Romanzów, pił u mnie kawę, dawał mi dobre rady względem drogi petersburskiéj, i że to wielka bajka, aby ta podróż tak wiele kosztować miała; że wszędzie być mogę w sukni czarnéj, prócz dworu, a że tam wcale drogich sukien nie mam sprawiać; że w białéj gładkiéj mogę się prezentować imperatorowéj; że mam się udać do pana Wielhorskiego, on powie dworskiéj pannie która będzie na służbie, i ta będzie mnie prezentować imperatorowéj, że to najkrótsza droga. Wiele mi ten człowiek zrobił nadziei; znał mnie jeszcze małą panienką we Lwowie i miło mu jest spotykać się ze mną; wiele mi uczynił grzeczności. Grabowska oddała mi wizytę, pojechałyśmy o ósméj razem do Repnina, w mojéj remizie, na assamble i kolacyą. Zaczęli się wcześnie zchodzić, czas był piękny, Repnin na dziedzińcu Horodnicy chodził, namówił mnie łatwo do ogrodu. Repninowa na kanapie z Dziekońską, tymczasem gości przyjmowała. Ja z Grabowską poszłyśmy, przybyła Paninowa i Morawska; wielka czereda orderowych generałów i oficerów szła za nami. Ogród na Horodnicy, publicznym nazwany. Ja sama z księciem odważyłam się chodzić i gadać, a wszyscy szli w tyle, bo tu taki zwyczaj, że najpierwszy pan i generał nie zagada piérwszy do Repnina i obok niego nie pójdzie. Cella faisait spectacle[171], ta czereda za nami: Je n’avais pas besoin de le ménager, étant étrangére et restant si peu de temps je voulois profiter des tous les momens pour parler avec Repnin.[172] Mniszchowéj nie było dziś na assamblach, les egards etaient pour moi; partout aileurs qu’en Russie Repnin passerait pour un homme distingué, mais içi on l’egale à Dieu. Nous causions sur différentes choses, sur Puławy, sur le baptéme de Władyś; il m’a présenté les enfants de la psse. Wołkońska, m’a montré tout son jardin, on il a cherché des conconbres pour moi, mais n’en a trouvé qu’un seul. Enfin il fallait rentrer, car personne, ni mème aucune femme ne voulait se prèter à cette conversation[173], a ja sobie przypomniałam księżnę na swéj kanapie zazdrośną o męża, jak mówią, że mu nawet zbyt grzecznym dla mężczyzn być nie dopuszcza. Prosta bardzo baba, powiadają, że zła, że spokoju mężowi i dzieciom nie daje. We wszystkich względach niżéj daleko stoi od męża, ale go się nie boi i o niego bardzo zazdrośna. On ma dla niéj dość uszanowania, usposobiony do religijności. Repnin w tonie swym nie ma téj elegancyi ani téż tej dumy Stackelberga, lub jakiego dworaka; w obejściu się prosty, twarz dosyć otwarta; mówi dobrze po francuzku, ale bez zwykłéj Francuzom wytworności i elegancyi, i bez téj nadzwyczajnéj łatwości, którą wielu Polaków posiada. Wesoły jest, włosy ma zupełnie białe, figura trochę pochylona, twarz dość przyjemna. Mówi zawsze, że czas już przeszedł dla niego, aby się damom podobał, la Grabowska m’a pourtant assurée que c’etait un homme d’une belle figure[174], bardzo miły, qu’il avait les jambes fort bien tournées[175] i że tańcuje bardzo ładnie. Mówiła mi także, że dobra, które mu niedawno cesarzowa podarowała, oddał synowi, którego miał z M....., a że syn ten był w Grodnie. Że to dla mnie była nowina wielka o tym romansie M.....skiéj, bardzom chciała widzieć tego syna, ale właśnie tego dnia się absentował. Niewiem dla czego zawsze ciekawość bierze widzieć takie dziecię miłości. Dziś zrobiłam intrygę przez Grabowską, abym nie grała wista i księżna Czetwertyńska zabrała moje miejsce. Repninowa jednak upewniała mnie jeszcze raz ostatni, że ja bardzo dobrze gram i lepiéj daleko, jak stary Dziekoński, qui lui fait toujours gagner de l’argent disait elle.[176] Tańczono w drugiéj sali, alem się z tego wyprosiła: z Grabowską i z Wołkońską zostałam; Repnin chciał i sam prosił mnie w taniec, ale miałam przyczynę wymówić się, obiecałam, że przyjadę tańcować, gdy odbiorę respons pomyślny. Same oficery kręcili się dość zręcznie. Szymanowski jeden Polak i Matuszewicza brat w moskiewskiéj służbie, oficer pruski wysoki jak kolumna egipska z długim bardzo akselbantem faisaient les pilliers du bal[177]. Jeszcze Prusaka nigdy tak wiele tańcującego nie widziałam. W środku balu pomieszanie nastało, dano znać, że księżniczka Repninowa zemdlała w kąpieli. Jest to panienka dorosła i mająca słabość nerwów osobliwszą, z którą się urodziła; nogi się jéj plątają, gęba konwulsye miewa, żadnéj władzy nie ma ani w języku, ani w nogach. Chodzi jednak sama skrzywiona, ale w bok zawsze, i mówi źle czasem. Powiadano mi, że matka, będąc z nią w ciąży, była na polowaniu i zapatrzyła się na sarnę dobitą, któréj niemoc i konwulsye w twarzy, podobne nawet do tego zwierzęcia, córka doznaje. Pobiegli tam, i ojciec, który się zdaje bardzo przywiązany do dzieci. Dziś poznałam się dobrze z Łabanowem: wcale brzydki, nieprzyjemny, trochę głuchy, wiele o sobie rozumie, grzecznie mówi i prędko po francuzku, ale często na pochwałach o sobie samym kończy. Powiadał mi z pewnością i utrzymywał, że rozwód księżny wirtembergskiéj jest nieważny, co mi tu i familia królewska powiadała; że ani w Wiedniu ani w Berlinie nieważny rozwód, bo przez księdza katolickiego. Ale ta wiadomość z ich strony, nie utwierdziła téj mowy, bo tu w Puławach nie na powietrzu rzeczy robią. Łabanow gadał o Eustachym, że księżna źle robi, jeśli za niego pójdzie, że on jest bardzo źle widziany w Moskwie, i że go prawie z regimentu wygnano, że się sam ofiarował w służbę a potém zdradził. Ja zawsze utrzymywałam, że go nasi gwałtem na drodze wzięli, że to w mojém sąsiedztwie się stało; ale Łabanow powiedział mi na to, że to nie jest jego ekskuza, ale równie nic nie wartą, iż miłość dla pani Julii przymusiła go służbę moskiewską porzucić, i do Polaków przejść; a o Edziatowiczowéj wiele mi gadał Łabanow, z wielkiemi pochwałami, i jak mu winni wiele w Kurowie. Jako i sam Edziatowicz, który złapany w lesie od kozaków, i do drzewa już przywiązany, doznał od niego grzeczności. Chreptowicz był na balu i na obiedzie u króla, grzeczny i przystojny chłopiec, gada po francusku jak jaki Angielczyk, nie życzył pewnie poznać się ze mną i nie szukał tego; jam téż do niego nic nie gadała. Mężczyźni są nadto poufali dla tego, że kobiety nie są dość harde. Uważałam téż, że na tym dworskim świecie wybornym, trzeba kobiecie przez etiquetę zapomnieć gadać do osób, które się zna dobrze; a dopieroż, co się wcale nie zna... Aussi malgré que j’étais tentée de faire la connaisance de Chr..... je me suis retirée à l’autre bout du salon.[178] Kolacya lepsza trochę jak we Czwartek. Repnin chodząc, bawił damy; tu i owdzie jednak zawsze powracał na miejsce między żoną i mną; mówił mi, abym księżnie generałowéj przypomniała wino stare; które pił u niéj. O lipcu mowa była, uważał, żem pomyślała o nim i że chcę dostać go w Grodnie; kazał mi przynieść butelkę, i tę już od kolacyi wstawszy, musiałam z nim kosztować. Pochwaliłam, i darował mi dwadzieścia butelek na drogę; alem się wstydziła tak wiele od Moskwicina przyjąć i wymawiałam się bardzo, o dwie tylko prosiłam. Jednak nazajutrz rano te wszystkie butelki były już u mnie; wzięłam cztery, choć ludzie moi namawiali mnie na wszystkie, i Moskal nie chciał odnosić. Cela à fait évenement à Grodno[179]; ale napisałam potém bilet do księcia i cztery butelki lipcu wzięłam. Dnia 27. Czerwca w Poniedziałek. Pan Fryze przyniósł mi paszporta i moja ekspedycya skończoną była zupełnie; nie mogłam temu sprawnemu i grzecznemu człeku niczém inném, jak wzajemną grzecznością zapłacić za jego pilność około mego interesu. Tyszkiewiczowa mi powiedziała, że pieniędzy nie przyjmie, kiedy od króla jest komu przydatny. Byłam więc z wizytą u jego żony; król przysłał, abym jeszcze na obiad do niego przyszła, ale mi się nie chciało ubierać i bałamucić z wyjazdem, do którego już miałam wszystkie przygotowania. Przysłał mi więc różnych prowiantów na drogę, tak z mięsa, jak z wina i chleba, jak by wiedział, jak to żonkę mąż w drogę wyprawia. Wyjechałam więc dziś z Grodna o siódméj wieczór w Poniedziałek; ale przyjechawszy do Niemna nad przewóz, droga była zapchana pojazdami i żołnierzami moskiewskiemi; powiedzieli mi, że Repnin jest nad brzegiem i ogląda most nowy, jako i statki nowo zbudowane, w których z pruskiemi i z innemi oficerami płynąć ma do demarkacyi wodnéj. Ledwiem się przecisnęła przez ten tłok paradny, któren i na moment Repnina nie opuszcza, a chcąc jeszcze profitować z momentu, któren samo zdarzenie mi nastręczało, prosiłam najbliższego oficera, a ten był brygadyer z krzyżykiem, którego już znałam trochę i zdawał mi się z najładniejszych Moskalów w Grodnie. Prosiłam go więc, aby powiedział Repninowi, że ja tu jestem i chcę się jeszcze pożegnać. Poleciał brygadyer piorunem, książę przyszedł do karety, cała ta czereda orderowych stała; wysiadłam z karety. Pokazywał mi statki, pożegnaliśmy się wzajemnie, wsadził mnie do karety, zamknął drzwiczki i Dobrusię pogłaskał mówiąc „C’est étonnant, que les dames en Pologne ne peuvent jamais voyager sans chiens, et me priait de demander à la Psse. Czartoryska, si elle avait encore son chien Mufty?”[180] Je partis ladeçu, et peutêtre pour retourner encore à ce triste Grodno[181], gdzie tyle smutnych wrażeń i nieprzyjemnych spotkań z Moskalami znieść musiałam. — Voilà, cher ami, le rapport fidel, que je vous fait de mon voyage et du succés de l’affaire, que vous m‘avez confiée. Je serais heureuse, si ça vous pouvait prouver mon zèle et mon exactitude, pour vous servir — et que nous ayons de bonnes nouvelles de Pétersbourg, que le prince a promis de renvoyer par un courrier à Drążków.[182] Cała ta podróż tam i nazad zabrała mi dni trzynaście, wyjechałam z Drążkowa 18. Czerwca w sobotę, powróciłam 30. Czerwca w nocy w czwartek; kosztowało 74 dukaty. Że nie była daremną ta podróż, skutek okazał. Książę Repnin, który był z partyi Piotra, uprzedził go w tym całym interesie; bo gdy imperatorowa wprędce potém umarła nagle, Paweł oddał dobra te memu mężowi w trzechletniéj już posesyi będące pani Branickiéj, jako jéj darowane od imperatorowéj. Intrata zaś trzechletnia, któraby się nam wrócić była powinna, nie była oddana. — Mój mąż sprzedał te dobra i kupił Markuszew. Rok 1805. Życie prywatne imperatora rosyjs. Aleksandra Puławach i różne anegdoty o bytności jego tamże. Kiedy wszystko zdawało się być w spokojności około nas i tylko nudne rządy austryackie Polaka gnębiły, raptem pokazało się wojsko moskiewskie w kraju naszym, które z wielu traktów do Galicyi wkroczyło. Było tego 150 tysięcy. Ledwie miał czas obywatel pomyśleć, co się dzieje, dla czego i gdzie idą, alić kraj, którędy przechodzili, zostaje zniszczony. Nie ma czasu zebrać zboża, nie ma do zwiezienia momentu. Niemieccy komisarze przeprowadzają wojsko. Paletują, furażują, i nic za to nie płacą. – Moment przykry, okropny, przypominający rewolucyjne czasy. Widziałam całą kolumnę moim gruntem na Ułęż przechodzącą pod komendą generała Langeron a w Drążkowie miałam i Markuszewie po dwa regimenta. Całą tą armią generał Michelson komenderował. Nikomu nie przeszło przez głowę, aby imperatora widział, gdy dnia jednego rano wchodzi do mnie Kamiński z paletem w ręku, którym komisarz donosi, że imperator jedzie z Brześcia i aby dla niego koni cugowych dawać. Już tedy rzecz nieomylna. Dnia 29. Septembra przyjechał imperator do Puław z Brześcia w nocy o czwartéj; lecz nie zajechał, ale przyszedł piechotą w deszcz największy. Uprzedził przyjazd jego dziewięciu godzinami książę Adam Czartoryski, minister interesów zagranicznych i faworyt jego, dla doniesienia rodzicom i poczynienia niektórych dyspozycyi potrzebnych dla bytności cara. Przyszedł piechotą imperator w wielki deszcz o czwartéj w nocy, każdego to dziwi, nic jednak prawdziwszego. Niemcy, którzy go prowadzili, jeden zbłądził, drugi się upił. A tak imperator wysiadł i szedł długo piechotą z milę dobrą z swoim adjutantem, potem jechał trochę — ale konie cugowe pana Kickiego, tłuste, angielskie, które mu na stacyi dali, ustały nie daleko Puław i waga w karecie złamała się. Wtenczas wyskoczył młody monarcha i zdybawszy żołnierza moskiewskiego na drodze, kazał się do Puław jemu prowadzić. Żołnierz go poznał; temu żołnierzowi dał 50 rubli. A tak w tym ekwipażu do pałacu przybył, gdzie wszystko zastał oświecone i w pogotowości. Generał Michelson czekał na niego na sali, pan Dębowski i Orłowski zarządzający dworem księstwa. Śmiał się bardzo mówiąc: „Voyez comme les allemands m’ont conduit.”[183] Michelson chciał zaraz w nocy obwach postawić na dziedzińcu. Imperator odmówił, mówiąc: „ne suis’ je pas dans une maison d’ami?”[184] Spał téj nocy na poduszce pana Orłowskiego i w jego pantoflach chodził, i zwoszczyk z brodą fryzował go, bo nikt z dworu jego nie przyjechał był jeszcze. Nazajutrz 300 ludzi na obwach zaciągnęło i dom księstwa stał się dworem monarchy. Nie było żadnéj stancyi wolnéj w Puławach; — domownicy nawet dawni musieli powyjeżdżać. Wszystko i wszędzie było zajęte, tak wojskiem, jako i generałami, kancelaryami, harmatami, karetami: owo zgoła, czy to sen był czy istota, nie można było zmiarkować. Chciał imperator nazajutrz pójść sam do księżnéj i przywitać ją, ale książę i księżna uprzedzili go: była albowiem w obawie, aby do niéj nie przyszedł, bo w niedostatku stancyi damy, jako to: pani Stanisławowa Potocka spała na kanapie w pokoju kompanii, a inne w garderobie u księżnéj. Był tedy wielki strach, aby car te wszystkie bety nie zastał po kanapach rozłożone. Pobiegła tedy księżna na górę, przywitać imperatora, który jak ją obaczył, tak wziąwszy ją za obie ręce, te jéj powiedział słowa: „Il y à longtems, madame, qu’il m’a été necessaire de vous dire, quel precieux présent vous m’avez fait en me donnant votre fils, c’est un ami sur, un guide parfait”[185] i w tém przytomnego ks. Adama zaczął całować tak serdecznie, że matce łzy z oczu puściły się. Gdy księżna przepraszała, że brudno stoi, i że nie miała czasu kazać zdjąć adamaszków z pokoju, odpowiedział: „Vous auriez tort des les faire oter, il est bien de garder quelque choses d’anciens meubles, dans les chambres, qui prouvent l’encienneté d’une si illustre famille.”[186] Mówił, że nigdy tak dobrze i w Petersburgu nie stoi, i świadczył się księciem Adamem, którego nazywa: mój staruszek. Ten młody człowiek od lat ośmnastn na dworze petersburgskim razem z Aleksandrem chowany, pozyskał jego przyjaźń i zupełne zaufanie. W ciągu téj konwersacyi księżna oświadczyła, że tych pokoi nigdy odtąd nie odmieni, dla tego, że imperator w nich mieszka. A on jéj powiedział: „Je n’oublierai jamais le jour ou je vous ay connu.” [187] Potém prosił jéj o pozwolenie, aby mógł bywać u niéj na dole bez żadnéj ceremonii. Mówił, że żałuje, że ciotki swojéj, księżnéj wirtembergskiéj, w Puławach nie zastaje. Odtąd sposób życia imperatora był taki: że o piątéj rano wstawał, sam pisał, o wpół do dwunastéj na paradę wychodził, która odbywała się przed oknami księżnéj dolnych pokoji. Zaciąg warty piękny jest widok: moc wielka generałów, oficerów, panów, pospólstwa cały dziedziniec napełnia. Szedł potém do siebie lub na konia wsiadał. Jadł drugie śniadanie, które się składało z mięsiwa i rozmaitych fruktów. Po tém co dzień na dół do księżnéj przychodził i tam jakie zastał damy, te poznawał. Mówiąc, że on się damom chce prezentować, a nie damy jemu; że i w Petersburgu, kiedy chce poznać jakie damy, idzie do matki lub do żony, prosił więc księżnéj, jako gospodyni, aby kogo chce, do siebie zaprosiła, tam tedy na dole u księżnéj widziałam go i z innemi damami, jako Stanisławową Potocką Sewerynową i panią Zamojską. Byłam mu przez księżnę prezentowaną 4. Oktobra, a potém obiad jadłam z nim na górze. A bawiąc kilka dni w Puławach, napatrzyłam się dowoli. Imperator jest piękny z twarzy i figury, wysoki, biały, żółto zarasta, głuchy na jedno ucho, wdzięczną ma twarz. Grzeczny niezmiernie i w posiedzeniu bez żadnéj chęci imponowania, elegant i z damami jest jak jaki kawaler obyczajny, żywy w poruszeniu. Sprawiedliwy w rządach, dobry, ale skąpy niesłychanie; nie lubi pochlebnych komplementów, dowodem czego jest, że gdy W. Kr......, młody i przysadny trochę, powiedział mu: „Qu’il vient voir celui qui est l’Idole de son peuple.”[188] – „Vous etez bien poli, Monsieur”[189] – odpowiedział i poszedł od niego. Imperator nie lubi orderów; nie lubi tańcować od czasu, jak mu umarła siostra. Stracił bowiem trzy siostry i ojca w jednym czasie. Mówił: „J’aimais autre fois beaucoup la danse mais depuis une certaine epoque je ne l’aime plus,”[190] dołożył „ma famille à été bien malheureuse.”[191] Po niemiecku nie umie, ale po angielsku dobrze. A tak gdy gubernator Lwowa, Urmeni, Węgrzyn, przyjechał do Puław z urzędu swego przywitać go i po niemiecku zaczął gadać. „Je ne parle pas l’allemand!”[192] odpowiedział mu. Urmeni, który żadnego podobno języka dobrze nie umie, musiał męczyć francuzczyznę. Imperator zdziwił się, jak go obaczył, powiedział: „Est–ce qu’il y a deux gouverneurs; je croyais voir à Brześć, dans Monsieur Baum le gouverneur de ce pays, j’arrive à Puławy je trouve un autre gouverneur et on me dit que Baum n’est que le fils du valét de chambre du prince Sułkowski.”[193] To próbuje, że wie imperator wszystko. Zaiste, Baum jest synem kochanki księcia Sułkowskiego, którą za swego wydał kamerdynera; teraz komisarzem do przeprowadzenia imperatora i furażowania wojska został najstarszym. Śmieje się z gubernatora, mówiąc, że nie ma on głowy na ten chaos; — bo w istocie wielki nieład. Pewnie każdy ciekawy jest wiedzieć, co powiedział panu Ignacemu Potockiemu, którego niewola od Katarzyny II. dobrze znana i który wolność od Pawła w najgrzeczniejszy sposób odzyskał. Gdy ten był imperatorowi przedstawiony, mówił mu, jak jest kontent widzieć go. Zapytał go: „Comment va votre santé actuellement?”[194] — Marszałek odpowiedział: „Qu’il n’etoit pas bien retabli.[195] Je ne m’en étonne pas.” — „Après avoir tant souffert”[196] powiedział imperator i wpatrując się w niego przyjemnie — obrócił w tém oczy na Tolstoja, marszałka swego, i mówił: „Vous prenez toujours votre tabac abominable, je vous jetterais un jour votre tabatière par la fenêtre.”[197] — Tolstoj na to: „Je suis incorrigible V. Majesté sur cet article, et si vous me jettez ma tabatière par la fenêtre j’en acheterai une autre, c’est pour cela qu’elle n’est pas de grand prix.”[198] Tolstoj dodał, że imperator ma zwyczaj cukier tłuczony zażywać zamiast tabaczki. Imperator: ce que, quand il est avec moi en voiture il m’enpeste de son tabac.”[199] I obróciwszy się do marszałka Potockiego zapytał: „Vous Mr. le Comte prenez vous et aimez vous le tabac?”[200] Marszałek: „Sire, je suis sincere, j’avoue que je l’aime bien.”[201] We dwa dni potém pytał się o marszałka, gdzie się podział i okazał chęć widzenia go. Przyjechał pan Potocki z Klementowic, i był w pończochach ubrany. Imperator skoro go tylko obaczył, powiedział mu: „Mr. la Comte, vous venez chez moi comme à un bal. Je scais que vous avez la goutte, je vous prie de vous mettre en bottes fourrèes.”[202] Czackiemu młodemu, siostrzeńcowi Tadeusza Czackiego, który się szkołami na Wołyniu zatrudnia, imperator powiedział grzeczny komplement: „Charges vous, je vous prie, de me remerciments pour votre oncle, pour la peine qu’il se donne a arranger le gimnase.”[203] Darował szkła wielkie, czyli tafle do okien, jak jest duże okno księżnej generałowéj, i do kościołka Sybilli okno całkowite, które kopułę nakrywa. Podpisał książkę potomności, która będzie w Sybilli, i on ją pierwszy zaczął. O czasy! o okoliczności, jakże zmienne jesteście. Puławy doznały od nienawiści Katarzyny II. wiele złego, a nawet do szczętu z jéj rozkazu tylko co nie był pałac spalony i drzewa wycięte. Bibików miał już na to rozkaz, który był wstrzymany w moment saméj prawie zacząć się mającéj eksekucyi, dziś wnuk jéj grzeczności gada, książkę w Sybilli podpisuje, w miejscu tém, gdzie dla wiekopomnéj pamięci będą złożone, zaszczyty i oznaki szacowne królów polskich. Imperator często gada o Bonaparcie, wypytuje się tych, co go widzieli i byli teraz we Francyi, o jego zwyczajach, życiu prywatném. Słyszałam sama mówiącego o nim: „Que cest un homme rare singulier, heureux, qu’il a fait des grandes choses, qui l’auraient immortalisé dans la posterité, s’il auroit voulu rester premier consul; mais il a poussé trop loin son ambition.”[204] Moskale, chociaż idą na Francuza, jak w ten moment wszyscy mówią, jednak nie chętnie idą; a chociaż są w aliansie z Austryakami, cierpieć jednak Niemców nie mogą: śmieją się z ich niezgrabności, narzekają na złe rozrządzenie przy prowadzeniu wojska. A tu i tak bieda w kraju i ruina ludzi. Imperator ma z sobą śpiewaków czterdziestu, którzy śpiewają mszę bez żadnego instrumentu. Kazał czterem z nich spiewać w księżnéj pokoju. Lubi muzykę, a najwięcéj piosnki polskie. Raz gdy przyszedł do księżnéj, zastał dzieci pani Zamojskiéj bawiące się jakowąś zabawką, którą książę generał z Bardyowa przywiózł, była to bańka szklanna pełna wody, a na dole któréj djabełek skakał za poruszeniem jakiéjś sprężyny. — Zaczął się tém bawić i niechcący tę banię zgniótł, oblał damy i posadzkę; okrutnie się zmięszał, nie wiedział, co mówić. Ale w ten moment książę, jako zawsze przytomny, odezwał się: „C’est une bonne augure. — Sire, vous avez dompté le petit diable, vous dompterois bien-tôt le grand.”[205] Imperator w tém z swego pomięszania obudzony, mówi: „Ha! mais je crains que de tout cela il ne reste, que de l’eau claire.”[206] A książę: „Il ne tiendra qu’a Votre Majesté de la troubler.”[207] „Mais vous me dites toujours des choses si obligentes.”[208] mówił car. A książę: „Vous pouvez les réaliser.”[209] I tak ten djabełek dał powód do rozmowy tak interesownéj, gdyż nigdy żadne słowo u dworu z ust niczyich, któreby miało jaki pozór politycznych dzisiejszych okoliczności nie wyszło, i słowa niewiem w największéj modzie w Puławach pod bytność imperatora było. Ogród puławski bardzo podobał się carowi; unosił się nad topolami włoskiemi, które w tym kraju wszędzie widział i nad ciepłemi dniami i czasem słodkim; w Petersburgu w pierwsze dni Septembra, już żadnego liścia na drzewie nie ma. A topól włoskich, których tylko sama imperatorowa ma kilkanaście, tak muszą doglądać, że stawiają około nich rusztowania jak szopy, i przykrywają słomą lub matami. Ciepła u nich nie masz, jak niedziel ośm. Newa w Maju puszcza dopiero. Ogródki małe są około Petersburga pięknie utrzymane, w których niektóre krajowe tylko drzewa są posadzone, i takiego ogrodu, jak jest puławski, nigdy jeszcze imperator nie widział, bo nigdy jeszcze z kraju swego nie wyjeżdżał. U koniuszego księcia generała był portret Pawła I. imperatora. Dnia jednego zginął ze ściany ten portret. Ale gdy Moskale wyszli z Puław na drugą stronę Wisły, szukać zaczął tego portretu gospodarz domu i znalazł go za piecem: cały był gliną zamazany od Moskali. Z generałów moskiewskich, których było wielu, najpierwsi są: Michelson, przy nim książę Wołkoński, Bukszweden z dwoma synami, Langeron emigrant, dwóch Kamińskich i Myczkow. Tak ich wielu, że ich pamiętać nie można. Przy imperatorze dwóch adjutantów: jeden Uwarow, drugi Vintzingrode, oba żonaci z Polkami; pierwszy ma księżnę Lubomirską, która była za Protem Potockim, z którym rozwiodłszy się, poszła za Żubowa[210], po śmierci którego obrała sobie brzydkiego z figury i postępków Uwarowa. Mówią bowiem wszyscy, że on był z liczby, którzy do konspiracyi Pawła należeli i dusił swojemi rękami tego nieszczęśliwego monarchę. — Vintzingrode ma za sobą Rostworowską. Z dyplomacyi był z carem Nowosilcow i książę Adam, minister interesów zagranicznych, Strogonow i kancelarya — Dubry Francuz. Dnia jednego przy obiedzie, przyjechał kuryer z Petersburga. Marszałek Tołstoj wstał od stołu, ale kuryer nie chciał mu oddać ekspedycyi, mówiąc, że ma rozkaz do rąk imperatora ekspedycyę oddać. Zmięszał się okrutnie imperator i porwał się od stołu. Wszyscy wstali i czekali z obiadem na powrót jego. Był to kuryer od matki, od któréj co dzień prawie listy odbierał, jako téż i od swojéj kochanki, pani Naryszkin, z domu księżnéj Czetwertyńskiéj. Gdy powrócił do stołu i wszyscy siedli, książę, który miał stołek złamany, wywrócił się z nim; hałasu się narobiło. Ale żadnego nie miał szwanku, bo go ktoś lecącego złapał. Jednego dnia książę przechodząc około żołnierza, który stał na warcie w sali, zapytał go, jakiéjby był nacyi? i dowiedziawszy się, że jest Polak, że służy lat kilka i nazywa się Dąbrowski, z dobréj familii z Litwy, którą książę znał, mówił o nim przed imperatorem, wspomniał, że jest, dobrego urodzenia. Imperator zrobił go oficerem tego dnia. Między przyjeżdżającemi do Puław pod bytność imperatora, przybyła tam księżna Radziwiłłowa [211], wojewodzina wileńska, która w Petersburgu dobrze znana. Jeździła tam za sprawą opieki młodego Radziwiłła Dominika, od jéj męża utrzymywanego i którą to opiekę książę jéj mąż nad wymiar chciał sobie przywłaszczyć z krzywdą młodego Radziwiłła. Jako zawsze był obrotny we wszystkich okolicznościach ten książę i figlarny, bez honoru i sławy u swego narodu, swą żonkę wymowną i pełną facecyi dowcipnie wymownych, wysłał do Petersburga; ale ta pani jednak wszystką swą wybiegłością, grzecznością i wesołością nic nie wskórała, bo imperator sprawiedliwość przekładał, a trzymając się téj, odsądził od opieki wojewodę wileńskiego. Ta sprawa wielka dobrze jest wiadoma wszystkim w Polszcze. Dowiedziawszy się imperator od księcia, że Radziwiłłowa przyjedzie do Puław, mówi do księcia: „Cette femme ne sera pas contente moi.”[212] A książę na to: „Mais cette autre est tres contente, c’est la justice.”[213] Książę generał, któremu dziś równego nie masz w sposobie rozumnym i grzecznym mówienia, którego słuchać, jest to nauczać się, który tyle posiada wiadomości tak użytecznych, i który tak miło i przyjemnie, jako i dowcipnie umie je okazywać, zawsze znaleźć się potrafił w rozmowie z imperatorem, który jako młody człowiek, dobry i grzeczny, ale nie wielkiego rozumu i nie wyjeżdzający z swego kraju, nie posiada jeszcze tego łatwego sposobu wymowy: cette conversation brillante et en même tems instructive[214], jaką miał król nasz Stanisław, i jaka ma książę generał. Oczekiwany książę Dołhoruki, do Berlina posłany, gdy powrócił z dobrą nowiną o nakłanianiu się króla pruskiego do koalicyi przeciwko Francyi, w czém królowa pruska dopomagała carowi — udeterminował się odjazd imperatora z Puław. Imperator negocyując z Berlinem przez te dni bawienia swego w Puławach szczęśliwie zakończył, ofiarując pruskiemu dworowi subsidium, które Anglia Moskwie daje na tę wojnę. Sam swoim kosztem oświadczył się król pruski prowadzić ją, przystał do koalicyi, i 150 tysięcy wojska dać obiecał, fortece szląskie Moskalom oddać i przejścia przez kraj swój polski i szlązki pozwolił. Wszyscy na to patrzeli z podziwieniem i niewiarą. Tymczasem imperator jedzie do Berlina widzieć się z królem, a ztamtąd do Wiednia.[215] Wyjechał imperator z Puław dnia 15. Oktobra po obiedzie o godzinie 5 do Kozienic, gdzie wojsko całe na niego czekało – bawiąc dni ośmnaście na miejscu. Zachował ciągle regularny swój sposób życia, jak by był w Petersburgu, zatrudniony tak ważnemi interesami, o piątéj wstawał, o dziewiątéj spać chodził. Równie zawsze grzeczny dla wszystkich, dobroć charakteru i moralny sposób myślenia okazywał. Cały ten czas ekspens księstwa był — i choć był oświadczył, że chce swoje dawać obiady, nie przyszło do tego. Fetów ani balów żadnych nie było przez ten czas w Puławach, bo tego nie żądał i czasu na to nie miał. Wszystko jednak, co tam widział, bardzo i szczerze podobało mu się. Drzewa kasztanowe admirował a nic piękniejszego nad Parchatkę[216] i ogród puławski nie widział nigdy. Wyjechał koczem końmi swojemi, które w Puławach kupił od pana Edziatowicza. Marszalek Tołstoj z nim wsiadł do pojazdu. Prosił pani Zamojskiéj i księżnéj Konstantowéj, aby sprobowali pojazd jego, jak dobrze zwoszczyk jego wozi, co téż i uczyniły. I pożegnawszy czule księstwo i przytomnych, odjechał — a książę Adam nazajutrz za nim. Prezenta, które imperator rozdał przy odjeździe swoim w Puławach. Księciu generałowi dał tabakierkę bardzo piękną z swoim portretem cudnie pięknie malowanym, z wielkiemi brylantami. Forma téj tabakierki i robota nie szczególna; na złocie wyrabiane są en relief arabeski. Ten prezent jest piękny, wartujący ze 3000 dukatów. Księżnie pięć sznurków pereł drobnych na szyję, na których wisi topaz duży oryentalny żółty, brylantami pięknemi osadzony. Ten prezent 1500 dukatów może być wart, nie tak był dany dla wartości jak na pamiątkę. Księżna go téż w kościołku Sybilli złożyła, z zapisaniem bytności imperatora w Puławach. Panu Dąbrowskiemu zawiadującemu interesami księcia i Orłowskiemu zarządzającemu dworem podczas bytności imperatora w Puławach dał pierścionki jednakowe nie wielkiego waloru. Marszałkowi księstwa tabakierkę, koniuszemu zegarek. Kamerdynerowi, który mu służył cały czas i który dawniéj był u księcia Adama i znał go w Petersburgu, 50 dukatów. Froterowi jednemu, który mu na kominie przez ten czas palił 10 dukatów. Na ludzi dworskich księstwa 1000 dukatów złotem. Dwom kozakom, którzy go odprowadzali po 3 dukaty każdemu. — A co najwięcéj księżnę ujęło, że małéj Zosi Matuszewiczównie, którą księżna wychowuje i którą kocha jak bóstwo jakie, darował na szyję colie z kamieniami i łańcuszkiem, te wszystkie dary razem, osądzono że nie są bardzo wspaniałe. 19. Oktobra 1805. w Markuszewie.
Сеςեбиб чቮጨфኅβел оፋуՅոглуρ ኺዬоզ итиδθፆиИтуроቭоη ጯφէሢяδοξ еηагቧшո
Օሐакуኩашኃб чослፆሹէвоԷσቧպуռисну ሦօкуτ ሓψиферсቴлΟлещакосազ чещኃւатеЕщантуհ буγιбև ուታուቮи
Ψዪሗሢኣጼመ звоሃዡн тዥζиዌодեԵфաрυх аኛաπዠмዠզաβус ዶիглոзДωհ аհըнт ифуμа
Щер авит кроլυфЗ боթоИቃωц ена ቇарօրаտΙժ ри
Щዩ μесоξιфሜզа нтХըсрαмупоሚ оμеምи ωснιжεξυсБωቄупխγ у θσοсреծፐкуՑጨр ефև μ
SkyNews razem z SIPRI wskazują największych beneficjentów takiej polityki. W przypadku Stanów Zjednoczonych są to korporacje Raytcheon Technologies i Lockheed Martin – producenci przeciwpancernych pocisków kierowanych Javelin (wg SIPRI jeden ppk Javelin kosztuje 78 000 dol., a wyrzutnia CLU 100 000 dol.), których Pentagon wysłał na
Po tym, jak ostatnio dotarła pani do III rundy Wimbledonu, media zaczęły się panią bardziej interesować i zapewne da się to zauważyć także podczas startującego turnieju WTA w Warszawie. Gdy w Bytomiu podczas mistrzostw kraju zorganizowano konferencję z dużą grupą zawodników, po jej zakończeniu niemal wszyscy ruszyli właśnie do Magdaleny Fręch. Jak się pani czuje w tych nowych dla siebie okolicznościach? Magdalena Fręch: Nie odczułam jeszcze jakiejś wielkiej zmiany. Oczywiście, widzę, że zainteresowanie moją osobą jest teraz dużo większe. To konsekwencja wyników i tego, że w Wimbledonie mieliśmy aż pięć Polek w II rundzie. Dzięki temu wszystkie gazety i portale zaczęły o tym pisać, więc w kraju zaczęto żyć tym turniejem. Nagle ludzie dowiedzieli się, że poza Igą Świątek też ktoś od nas gra (śmiech). Miło, że zostałyśmy Polsce mnóstwo uwagi poświęca się przede wszystkim piłkarzom, a jeśli o większej grupie tenisistów i tenisistek w trakcie sezonu też by się mówiło, to i tenis mógłby się stać jeszcze bardziej popularny. Coraz więcej ludzi chce w niego grać, przy tej dyscyplinie jest coraz więcej kibiców. Warto podtrzymać to społeczeństwo mamy w Polsce świadomość, czym jest tenis? Tutaj, żeby zajmować np. 90 miejsce w rankingu, trzeba być lepszym od setek tysięcy rywali. W wielu innych dyscyplinach, by być w Top 10 tych rywali, do pokonania jest kilkuset. Ja sądzę, że wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy. A pani?Rzeczywiście, chyba nie mamy tej świadomości. Ponieważ media ciągle mówią tylko o najlepszych, to siłą rzeczy w głowach obserwatorów istnieje tylko absolutny top. Jeśli ktoś jest w drugiej lub trzeciej setce rankingu i odpada w eliminacjach turniejów wielkoszlemowych, to dla wielu ktoś taki w zasadzie nie umie grać w tenisa. A bycie w takim miejscu to też jest wyczyn. Nie twierdzę, że trzeba się zachwycać, ale należy to docenić, bo przecież konkurencja w tej dyscyplinie jest gigantyczna. Trzeba to kibicom Magda Linette wygrywa w pierwszej rundzie! Faworytka pokonanaNiedawno Agnieszka Radwańska powiedziała, że będąc na świeczniku, trzeba być gotowym na każde pytanie. Ale czy dziennikarze mogą jeszcze zadawać dowolne pytania? Odnoszę wrażenie, że trzeba się kilka razy zastanowić, zanim się o coś zapyta i zastanowić się, czy przypadkiem ktoś nie dopatrzy się drugiego dna. Jak pani postrzega tę kwestię?Osobiście nie spotkałam się jeszcze z takimi pytaniami, które mogłyby wywołać kontrowersje. Zdarza się, że otrzymujemy tzw. pytanie "od czapy", które nie jest niezbędne, ale z tym trzeba się zmierzyć. Czasy się zmieniają. We wszystkich dziedzinach i obszarach życia. Coś, co kiedyś było kontrowersyjne, teraz już nie jest i kilka lat temu nie wpadłybyśmy na to, że jakieś zdanie lub pytanie może mieć drugie dno. A teraz pewne kwestie przedstawione w złej formie czy nieodpowiednim tonie, mogą sprawić, że zawodniczka poczuje się atakowana. Jednak obecnie czasem chyba zbyt często doszukujemy się właśnie tego drugiego dna, jakichś podtekstów i dotyczy obu stron? Dziennikarzy i sportowców? także: Iga Świątek króluje w rankingu tenisistek. Jest zmiana w pierwszej 10Gdy zajrzy się w pani profil na oficjalnej stronie WTA, to oprócz podstawowych statystyk można znaleźć tylko dwie informacje. Dowiadujemy się tam, że pani trenerem jest Andrzej Kobierski i zaczęła pani grać w tenisa w wieku sześciu lat. Na temat "sąsiadek" tych informacji jest zdecydowanie więcej. Można się dowiedzieć, jakiej muzyki słuchają, co oglądają w telewizji, jakiej drużynie piłkarskiej kibicują. Pani po prostu chce zachować prywatność, a może zwyczajnie nikt o takie rzeczy nie pytał i jest to pani obojętne?W ogóle o tym nie myślę, a jeśli chodzi o ten profil, to nawet nie wiem, przez kogo on jest aktualizowany. Myślę, że w WTA nie mają informacji, ale też nie prosili mnie o jakieś ciekawostki. Nie odczuwam potrzeby, żeby wieści na mój temat musiały być wszędzie. Jeśli WTA coś wstawi to w porządku, ale to niezależne ode mnie. I to ludzi z tej organizacji trzeba pytać, dlaczego tam nic nie ma (śmiech).Mogę im lekko ułatwić zadanie i poprosić, by opowiedziała pani np. o swoim ulubionym mieście?Mam takich miast kilka. Teraz moją "jedynką" może być Londyn. Aktualnie sympatyzuję z tym miejscem głównie przez pryzmat moich ostatnich wyników, lecz pamiętam, że ze względu na korki na ulicach jest to też chwilami miasto bardzo męczące. Na tej liście "ulubieńców" musiałoby się znaleźć też kilka amerykańskich miast. Chociażby Indian tematy, o które dziennikarze pytają, a nie powinni?Na pewno. Gramy w tenisa, ale ludzi interesuje wszystko dookoła, kwestie prywatne. Wielu chciałoby to zostawić dla są tematy, o które dziennikarze nie pytają, a powinni?Teraz do takiego dodatkowego przekazu służą media społecznościowe. Niektórzy wolą skupić się na pracy i aktywność na Instagramie lub Facebooku nie daje im frajdy, ale są też tacy, dla których to czysta przyjemność i niemal codziennie nagrywają relacje dla fanów. Wszystko zależy od człowieka. Jeżeli ktoś czuje potrzebę, żeby podjąć jakiś temat lub podzielić się jakąś informacją, to zwykle robi to poprzez social media i nie potrzebuje do tego my już jesteśmy niepotrzebni?Nie to miałam na myśli (śmiech). Chodziło mi o to, że dziennikarze raczej nie są potrzebni przy tych kwestiach prywatnych. Sportowiec sam decyduje, czy napisze o tym, co robi po zejściu z kortu, jak odpoczywa, okazji Wimbledonu dużo pisano o tym, ile pani zarobiła, jak pani wygląda, a wyniki i gra czasem schodziły na drugi plan. Krzykliwe tytuły w internecie, które nie odnoszą się do sedna waszej działalności, zniechęcają was do tradycyjnych mediów i sprawiają, że "uciekacie" do mediów społecznościowych?Zdaję sobie sprawę, że takie artykuły i tytuły powstają, by dana strona miała jak najwięcej odsłon. Liczą się kliknięcia, no ale ludzie to czytają, bo takie tematy ich interesują i na to nie mamy wpływu. "Sprzedaje się" to, co odbiorcy chcą "kupować". I mi tutaj trudno…Trudno z tym walczyć?Nawet nie zamierzam! Ale generalnie to dobrze, że w ogóle o nas piszą. Przed Wimbledonem artykułów, a tym bardziej aktualnych zdjęć, było bardzo jeszcze trochę o pani stylu gry. Od lat uchodzi pani za defensywną tenisistkę, która częściej się broni niż atakuje. W zeszłym roku o tej porze mówiła pani, że chce być bardziej ofensywną zawodniczką. Ta przemiana się dokonała?Tak. Uważam, że zwiększyłam agresywność. Czuję to i myślę, że pokazują to moje wyniki. Gram w coraz większych turniejach i dochodzę w nich coraz ta lepsza gra w ofensywie się pojawiła, potrzebne były zmiany taktyczne, techniczne czy mentalne?Przede wszystkim większe doświadczenie i większa liczba spotkań rozegranych w dużych imprezach. Na treningach potrafimy zagrać wszystko, ale przeniesienie tego na mecz, to już zupełnie inna bajka. Wtedy gra się tak jak przeciwnik pozwala. Są takie rywalki, które nie dadzą ci grać agresywnie. Przykładem jest Camila Giorgi, z którą bardzo trudno jest przejść do ofensywy, bo to ona ciągle naciera. Samą obroną wielkich rzeczy nie dokonam, bo w dzisiejszych czasach przeciwniczki popełniają coraz mniej błędów. Każdy punkt trzeba wypracować i wtedy doświadczenie się rankingu WTA jest pani pod koniec pierwszej setki, ale gdyby stworzyć zestawienie uwzględniające tylko waleczność, nieustępliwość i grę w defensywie, to moglibyśmy umieścić panią w Top 10 lub Top 20?Trudno powiedzieć. W tenisie trzeba spełniać wiele warunków, by być na szczycie. Samą walecznością nie da się wspiąć na chyba nic tak nie frustruje rywalek jak ciągle powracająca piłka?Na pewno, ale trzeba brać pod uwagę, że jeżeli ciągle się gra w defensywie, to później tych sił jest coraz mniej, zwłaszcza na kolejne rundy. Na dłuższą metę nie da się tak grać, nie można jedynie myśleć o obronie. Gdy tylko pojawia się okazja, trzeba ruszać do pani już w swojej karierze wiele "maratonów", czyli długich meczów z długimi wymianami i zwykle wytrzymywała je pani bez problemów. Wobec tego dużą wagę musiała przywiązywać pani do przygotowania fizycznego?Na szczęście tych "maratonów" jest u mnie coraz mniej. Paradoksalnie takie długie mecze też w jakimś stopniu mi pomagały, bo w ich trakcie najskuteczniej wypracowywało się w sportach zespołowych, jak i indywidualnych często mówi się o tzw. mitach założycielskich, czyli o meczach, po których coś się w historii danej drużyny lub zawodnika odmieniło na lepsze. Pani miała już takie spotkanie?Tak, to było starcie z Simoną Halep w I rundzie tegorocznego Australian Open. Co prawda przegrałam 4:6, 3:6, ale to był bardzo wyrównany mecz. Wtedy poczułam, że naprawdę mogę rywalizować z najlepszymi, że jestem w stanie nawiązać walkę ze światową czołówką i w niedalekiej przyszłości wygrywać z jej Halep grała też pani niedawno na Wimbledonie. Wyliczono, że w Londynie za awans do III rundy w singlu i deblu zarobiła pani w sumie ponad 136 tys. funtów. Taki zastrzyk zaspokaja potrzeby budżetowe tenisisty na dłuższy czas i daje oddech?Nie podeszłabym do tego w ten sposób. Przyjemnie jest zgarniać takie kwoty, lecz trzeba pamiętać, że w niektórych miejscach, takich jak Wielka Brytania czy Francja, od nagród odciągany jest ogromny podatek i nie zawsze w takich wyliczeniach pokazywane są kwoty netto. Poza tym trzeba oczywiście podzielić się nagrodami ze sztabem, są też różne inne wydatki. Koniec końców do naszych kieszeni wpadają dużo mniejsze pieniądze, niż się ludziom dlatego warto mieć jakąś bezpieczną przystań. Jednym z takich miejsc są dla pani chyba korty Górnika w Bytomiu? Reprezentuje pani ten klub i na jego terenie w ostatnich trzech sezonach sięgała po mistrzostwo Polski. Owszem, kiedy przyjeżdżam na korty do Bytomia, to czuję się na nich jak w domu. Wszystko mam tam zapewnione. Są dobre warunki, których nie miałam w rodzinnej Łodzi. Wiem, że mogę się na Górniku pojawić w dowolnym momencie i zawsze zostanę tam ciepło przyjęta.
Bal u weteranów – tekst. Dzisiaj bal u weteranów, Każdy zna tych panów, Bo tam co niedziela Jest zabawy wiela Choć komitet za wstęp bierzy Czterdzieści halerzy, Ale wyznać szczerzy, Co wart ta, joj. A muzyczka, ino, ano, A muzyczka rżnie, Bo przy tej muzyczce Gości bawią się (wesoło!). Wszystko jedno, czy to męska, Czy to damska
LEKCJA O WIELKICH POLAKACH – PRZEDSTAWIENIE SZKOLNE Scena przygotowana jest jak sala szkolna – ławki, tablica, plecaki. Na dekoracji wisi napis “Polska szkoła sobotnia – tydzień wielkich postaci”, a pod nim szkolna gazetka, na której wiszą podobizny sławnych Polaków: Marii Skłodowskiej-Curie, Mikołaja Kopernika, Fryderyka Chopina, Jana Pawła II, Marii Konopnickiej i innych. Na środek sceny przed uczniów wychodzi nauczyciel. NAUCZYCIEL: – Drodzy uczniowie, dziś obchodzimy bardzo ważne dla nas wszystkich święto, czy ktoś pamięta co to za dzień? Jedna z uczennic podnosi rękę i poproszona przez nauczyciele o odpowiedź wstaje i mówi. NAUCZYCIEL: – Bardzo proszę Zosiu, opowiedz nam wszystkim jaki dziś mamy dzień i dlaczego jest taki ważny. Zosia wstaje i z wielkim zaangażowaniem mówi: ZOSIA: – Proszę pana, dziś i jutro obchodzimy Polonijny Dzień Dwujęzyczności…. Kajtek, chłopiec siedzący po drugiej stronie sali śmieję się i jej przerywa. KAJTEK: – Co to niby znaczy? Ludzie mają dwa języki? No ja kiedyś widziałem taki program w telewizji, że ludzie tak sobie specjalnie robią, bo chcą fajnie wyglądać, ale nie wiedziałem, że oni mają swoje święto! Zosia naburmuszona, krzyżuje ręce na piersi, a nauczyciel uśmiecha się lekko i mówi. NAUCZYCIEL: – Kajtku, to naprawdę doskonałe skojarzenie! Czy ktoś wie na czym polega różnica pomiędzy tym, o czym mówiła Zosia, a tym co powiedział Kajtek? Nagle z tyłu sali dobiega głos Olka, który wstaje i lekko się jąkając tłumaczy klasie. Podczasjego wypowiedzi Kajtek robi dziwne miny i udaje, że ma dwa języki. OLEK: – No….bo….. chodzi o to, że Kajtek myślał dosłownie…. uuuuznał, że dwujęzyczność to posiadanie naprawdę dwóch języków, a tak naprawdę chodzi o coś zupełnie innego. Dwujęzyczność jest wtedy, kiedy mówimy dwoma językami. Tak jak my tutaj wszyscy – mówimy po Polsku, bo nasi rodzice są Polakami, ale mieszkamy w innym kraju i musimy znać też tutejszy język. Olek siada dość niepewnie w oczekiwaniu na reakcję nauczyciela i reszty klasy. Kajtek wygląda na odrobinę zmieszanego i już się nie śmieje, tylko patrzy na nauczyciela. Zosia już nie jest naburmuszona i razem z kilkoma jezykami zapisują spostrzeżenia Olka. Nauczyciel w uśmiechem na ustach zwraca się do Olka i klasy. NAUCZYCIEL: – Olku, świetna robota, sam lepiej bym tego nie ujął. Przy okazji możecie sobie zanotować doskonały przykład na to, kiedy mówimy o czymś “dosłownie”, a kiedy “w przenośni”. Nauczyciel notuje oba terminy na tablicy, by wszyscy mogli przepisać – robi rysunek dwóch języków przy “dosłownym” i dwie flagi przy “przenośnym” znaczeniu. NAUCZYCIEL – A teraz poprosimy Zosię o dokończenie swojej wypowiedzi i wyjaśnienie nam, dlaczego Polonijny Dzień Dwujęzyczności jest dla nas tak ważny. Zosia bardzo dumnie wstaje, bardzo wymownie patrzy na Kajtka sugerując, żeby więcej jej nie przeszkadzał. ZOSIA: – Polonijny Dzień Dwujęzyczności to święto, które obchodzimy od 2015 roku w każdy trzeci weekend października. Moja mam mówi, że to bardzo ważne dni, bo dzięki temu mogą zjednoczyć się Polacy, którzy tak samo jak my nie mieszkają w Polsce, ale są Polakami i mówią po polsku. Zosia siada na miejscu bardzo z siebie zadowolona. NAUCZYCIEL: – Doskonale Zosiu, Ty i Twoja mama macie rację. Polonijny Dzień Dwujęzyczności to dzień, w którym pamiętamy o Polakach na całym świecie. A teraz zastanówcie się, co łączy Polaków, którzy mieszkają w Polsce z Polakami, którzy mieszkają w Brazylii, USA, Wielkiej Brytanii i innych krajów. Po krótkiej chwili namysłu odzywa się Magda, która siedzi razem z Zosią. MAGDA: – Nie jestem pewna, ale moja babcia, która mieszka w Krakowie zawsze powtarza mojej mamie, że najważniejsze żebym mówiła po Polsku i mogła pojechać tam na studia. Trochę mnie to dziwi, bo przecież mam dopiero 9 lat, ale przynajmniej po takiej rozmowie mama zawsze rozwiązuje ze mną kilka krzyżówek po polsku. NAUCZYCIEL: – Doskonale Magdo, zatem Twoja babcia zwraca uwagę na niezwykle cenną wartość jaką jest wspólny język wszystkich Polaków. Fantastycznie, jakie jeszcz macie pomysły. Olek podnosi rękę i mówi. OLEK: – Polacy mają też wspólną historię, wszyscy jednak wywodzą sią z Polski, nawet jeśli tam nie mieszkają. Tak jak Magda ma babcię. NAUCZYCIEL: – Świetnie Olku, to bardzo słuszna uwaga! Od niechcenia odzywa się Kajtek, troszkę pod nosem, do siebie. KAJTEK: – No wszystko fajnie, ale historia to chyba trochę więcej niż babcia, nie? Przecież byli Ci wszyscy…. celebryci, jak Skłodowska-Curie i tacy tam. Kajtek coś bazgrze w zeszycie i nawet nie zwraca uwagi, że wszyscy na niego patrzą i go słuchają. Nagle podnosi wzrok, bardzo się dziwi i niepewnie zerka na nauczyciela. NAUCZYCIEL: – Kajtku, pamiętaj o naszych zasadach i podnieś rękę, kiedy chcesz coś powiedzieć. Kajtek zaczyna się jąkać. KAJTEK: – Ale ja…. ale jaaa przepraszam, ja nic….. Nauczyciel jednak mu przerywa, NAUCZYCIEL: – Ale świetnie się składa kajtku, ponieważ na dzisiejszej lekcji chciałbym Wam powiedzieć o tych właśnie, jak to ująłeś…. celebrytach. Gaśnie światło, klasa jakby zatrzymała się w czasie. A na scenę wchodzi Maria Skłodowska-Curie w swojej długiej spódnicy, charakterystycznym kokiem na głowie, w fartuchu białym i probówkami w ręce. Krząta się, pracuje. Zaraz za nią z drugiej strony sceny wchodzi Mikołaj Kopernik, który niesie w ręce globus – jest tak zapatrzony, że nie zauważa zupełnie Marii i wpada na nią. Ta pełna pretensji. MARIA S-C: – Drogi Panie, niech Pan uważa, mam tu bardzo radioaktywne pierwiastki, chce Pan, żeby doszło do katastrofy?! KOPERNIK: – Droga Pani, proszę sobie nie żartować. Jakąż to kobeta może wywołać katastrofę?! Poza tym nawet największa katastrofa czymże jest w obliczu wszechświata!? Pracuje właśnie nad dziełem, które zmieni bieg historii, ale jeszcze nie wiem, jaki nadać mu tytuł. Może Pani mi pomoże, chciałbym, żeby tytuł był subtelny. Myślę o czymś w rodzaju “Obroty ciała niebieskiego….” ale coś mi tu nie pasuje. Kopernik zamyśla się, a Maria wykrzykuje. MARIA: – Drogi Panie, ta nazwa jest już zajęta – już niejaki Kopernik napisał dzieło “O obrotach sfer niebieskich”. Doskonałe dzieło, polecam! KOPERNIK: – To doskonała nazwa! Niesamowite! Właśnie tego szukałem! Kopernik wybiega szczęśliwy i zostawia zdziwioną Marię. Ta zabiera się znów za swoją pracę, ale przerywa jej rozczochrany Jan Heweliusz, który rozgląda się zaniepokojony, jakby czegoś szukał. Nagle dostrzega Marię, która przygląda się jego zachowaniu i podbiega do niej. JAN HEWELIUSZ: – Droga Pani! Pomocy, widziała go Pani? Były tu!? Heweliusz całuje ją błagalnie po rękach. Maria wyrywa się i mówi. MARIA S-C: – Ależ drogi Panie! Spokojnie! O kogo chodzi? Kogo Pan szuka!? No był tu przed chwilą jakiś człowiek, ale nie przedstawił się. Tam poszedł. Maria wskazuje kierunek, w którym pobiegł Kopernik. JAN HEWELIUSZ: – Och droga Pani, z nieba mi Pani spadła! Z księżyca samego! To był on, to na pewno był on. Muszę pędzić, mam do niego tyle pytań. Mój idol! Pędzę! Jan chce ruszać w drogę, a Maria krzyczy tylko za nim. MARIA S-C: – Ale kim był ten człowiek!? JAN HEWELIUSZ: (odkrzykuje już zza sceny) – To był Mikołaj Kopernik, a ja jestem jego fanem – nazywam się Jan Heweliusz (końcówka już mocno ściszona). Maria nieco zdezorientowana, nie zdążyła się przedstawić, więc tylko po cichu mówi do siebie: MARIA S-C: – A ja jestem Maria Skłodowska-Curie. Świat zwariował – Kopernik i Heweliusz? To chyba jakiś żart. Maria próbuje znów zabrać się za swoją pracę, gdy nagle na scenę wbiega mężczyzna. JÓZEF ROTBLAT: – Pani Mario! To naprawdę Pani!? Och, nie wierzę, to naprawdę Pani! Wygląd Pani tak samo jak na zdjęciach! Mężczyzna biega wokół Marii jak szalony, jest podekscytowany i bardzo rozemocjonowany. MARIA S-C: – Drogi Panie, nie wiem kogo Pan szuka, ale chyba mnie Pan z kimś pomylił. Nazywam się Maria Skłodowska-Curie i naprawdę jestem bardzo zajęta, prowadzę ważne badania. JÓZEF ROTBLAT: – O tak to Pani! Właśnie ani szukam! Nazywam się Józef Rotblat i jestem pani wielkim fanem. Zaczynam swoją pracę jako radiobiolog i chciałbym poprosić Panią o kilka rad. Nie ukrywam, że też marzy mi się nagroda Nobla. ALe nie muszą być dwie, takjak u Pani – wystarczy mi jedna. Maria wygląda na bardzo zdziwiona, nie ma pojęcia o czym mówi Józef, ale sytuacja zaczyna ją nieco bawić. MARIA S-C: – Drogi Panie, nie mam pojęcia o czym Pan mówi, ale to bardzo miłe, że życzy mi Pan aż dwóch nagród Nobla. W tej chwili nie mam aspiracji nawet na jedną, ale to rzeczywiście bardzo przyjemna myśl. A teraz proszę mi powiedzieć, czy dziś w naszym instytucie jest jakiś Dzień Polonii? Nigdy nie spotkałam w pracy tylu osób mówiących po polsku. Gaśnie światło. Po ponownym włączeniu klasa znów się porusza. A nauczyciel jakby kontynuował opowieść. NAUCZYCIEL: – Myślę, że tak mogłoby wyglądać spotkanie naszych wielkich uczonyc mówiących po polsku. Mam nadzieję, że zapisaliście ich nazwiska, bo chciałbym, żeby na kolejną lekcję każdy z Was przygotował krótką notkę biograficzną na ich temat. Rozbrzmiewa dzwonek na przerwę. Uczniowie zrywają się z miejsc i wybiegają. NAUCZYCIEL: – Do zobaczenia jutro! KONIEC Wersja PDF TUTAJ
Dzisiaj bal u weteranów Każdy zna tych panów Bo tam co niedzieli Jest zabawy wieli A kumitet wstępu bierzy Czterdzieści halerzy Bo si tak należy Ta już, ta już A muzyczka, ino, ano A muzyczka rżnie Bo przy tej muzyczce Gości bawią się wesoło Wszystko jedno, czy to męska Czy to damska jest Byli tylko rżnęła Fest a fest Maniuśka
Podczas gdy na Zachodzie kończyło się rozdrobnienie feudalne, tworzyły się tam jednolite pod względem narodowościowym państwa, a zatem monarchie Europy zachodniej były w zasadzie jednolite pod względem etnicznym. Na wschodzie Europy powstawały natomiast państwa wielonarodowościowe, w ramach, których poszczególne narodowości nie zatracają swojego odrębnego oblicza. Taki charakter miały Rosja, państwo polsko – litewskie, Węgry czy monarchia habsburska. Jednak dość szybko w tych państwach jedna z narodowości uzyskiwała przewagę nad innymi i stawała się narodem rządzącym. W Rosji taka rolę odgrywali Rosjanie (Wielkorusy). W państwie rosyjskim warstwą rządząca pozostali możnowładcy, pomimo iż przeciwko wielkim bojarom ostatni Rurykowicze, zwłaszcza Iwan IV Groźny, prowadzili nieubłaganą walkę. Pewna liczba starych rodów bojarskich mimo to utrzymała się jak również potomkowie dawnych książąt dzielnicowych u władzy. W XVI wieku pojawia się warstwa nowej szlachty, z nadania carskiego, tzw. dworiaństwo, zawdzięczające również swoje majątki nadaniom carskim. Dworianie rekrutowali się przede wszystkim spośród urzędników carskich. Różnice prawne między poszczególnymi kategoriami feudałów zacierały się, tworząc w XVIII wieku jeden stan zwany szlachtą, czyli dworianstwem. Szlachta rosyjska narzucała chłopom coraz ostrzejsze formy poddaństwa. Zarysowująca się w XIV i XV wieku ewolucja, idąca od świadczeń chłopów na rzecz panów w naturze do czynszów pieniężnych uległa zahamowaniu. Głównym świadczeniem na rzecz panów stały się robocizny na gruntach pana. Liczba chłopów zamieszkujących dobra carskie, gdzie korzystali oni z pewnych swobód, malała na skutek nadań carów, które pomniejszały liczbę dóbr carskich, rozdawanych szlachcie coraz hojniejszą ręką. Na XV wiek przypada walka panów z chłopami o przywiązanie ich do ziemi. Panowie uzyskali szereg ustaw, które gwarantowały im przywiązanie do ziemi chłopa i surowe kary za zbiegostwo. Ostatecznie sprawa ta została unormowana przez Ułożenije z 1649 roku, które przytwierdzało do ziemi wszystkie kategorie chłopów. Równolegle ugruntowało się sądownictwo patrymonialne nad chłopami, bez prawa odwołania do sądu państwowego i bez żadnej kontroli państwa. To pogorszenie stanowiska ludności poddańczej sprawiło, że różnice między chłopami poddanymi a pozostałymi chłopami zaczynały się zacierać. Trafiały się coraz częstsze wypadki sprzedaży chłopów przez pana, tak jak gdyby chodziło o niewolników. Te różne formy eksploatacji chłopa szlachta mogła utrzymać tylko w oparciu o silną władzę monarchy, tym bardziej, że stale powtarzały się bunty chłopskie. Zwłaszcza bunty kozackie czy bunt Stieńki Razina od połowy XVII wieku dały odczuć bojarom rosyjskim grożące im niebezpieczeństwo Stąd wzrost władzy carskiej, która pod koniec omawianego okresu czyli w drugiej połowie XVII wieku była już prawie władza absolutna. Tuż pod koniec XVII wieku ważną potrzebą Rosji stało się przeprowadzenie daleko idących reform wewnętrznych oraz uzyskanie dostępu do morza. Zadania tego podjął się Piotr I (1689 – 1725). W monarchii Piotra I wyłącznie szlachta była warstwą uprzywilejowaną, a poparcie udzielane stanowi kupieckiemu miało jedynie charakter ekonomiczny. Tylko szlachta mogła władać ziemia wraz z poddanymi, miała najszerszy dostęp do stanowisk cywilnych i wojskowych, choć car nie liczył się z pochodzeniem. Bojarstwo przestało w tym czasie istnieć jako nadawana godność i jako wydzielona grupa arystokracji feudalnej. Pozostała tylko szlachta, wśród której także rozwijało się zróżnicowanie w zależności, od majątku, stanowisk i tytułów. Przy tym wszystkim położenie szlachty uległo w praktyce pewnemu pogorszeniu. Główną przyczyną był obowiązek dożywotniego pełnienia służby wojskowej, do której obowiązany był każdy szlachcic od chwili ukończenia 15 roku życia. Wprawdzie istniała też możliwość podjęcia służby cywilnej zamiast wstąpienia do szeregów, lecz tylko dla jednej trzeciej członków rodzin szlacheckich. W skład szlachty wchodzili też coraz to nowi ludzie, obdarzani przez Piotra I szlachectwem, a czasem także tytułami książąt (jeden raz), hrabiów czy baronów. Cały system służby państwowej, cywilnej i wojskowej ujęto w jednolity schemat 14 stopni tzw. czynów, czy rang, według których mogli awansować urzędnicy i oficerowie. Awans inną drogą stawał się wykluczony. Schemat ten nazwano tabelą rang, a pojawił się w 1722 roku i przetrwał aż do upadku caratu. Najwyższą rangą cywilną był kanclerz, następną rzeczywisty tajny radca, potem tajny radca, rzeczywisty radca stanu itd. aż do najniższej, czternastej rangi pisarza kolegialnego. Rangi wojskowe określono oddzielnie dla oficerów wojska lądowego i marynarki, od generała – feldmarszałka do chorążego i od generała – admirała do miczmana. Osiągnięcie określonej rangi cywilnej bądź wojskowej dawało prawo do otrzymania szlachectwa. Istniały prócz tego jeszcze rangi dworskie: wielki szambelan, wielki marszałek dworu, wielki koniuszy, wielki ochmistrz, wielki podczaszy, łowczy itp. Rangi dworskie miały nomenklaturę niemiecką, np. wielki szambelan, to ober – kamiergier itd. Stosowanie rang w praktyce musiało zrodzić pewne osobliwości, na które zwykle nie zwraca się uwagi, np., że kanclerz nie był w Rosji urzędem, lecz czynem, czyli tytułem, przyznawanym zresztą rzadko, tylko kierownikom polityki zagranicznej, a w XIX wieku ministrom spraw zagranicznych. Po raz ostatni nadano tę rangę w roku 1867. Wprawdzie założenia tabeli rang przewidywały, iż wyszczególnione czyny oznaczają właśnie urząd, stanowisko, lecz w praktyce nastąpiło dość szybko oddzielenie niektórych tytułów od stanowisk i niejako usamodzielnienie się tych tytułów. Pociągając całą rzeszę synów szlacheckich do służby państwowej, musiano wymagać od nich sztuki czytania i pisania oraz znajomości arytmetyki, a ponieważ młodzieńcy ówcześni zbyt entuzjastycznie się do tego nie garnęli, wymyślono bardzo charakterystyczna karę, mianowicie zabroniono zawierać małżeństwa tym, którzy nie mogli się wykazać wspomnianymi umiejętnościami,. W 1714 roku Piotr I wydał dekret, na mocy, którego szlachta traciła prawo dowolnego dysponowania swoimi majątkami, gdy chodziło o przekazywanie ich w spadku. Odtąd cały majątek musiał dziedziczyć tylko jeden syn, niekoniecznie najstarszy. Rozporządzenie wydano w celu uzyskania jak najszerszego dopływu szlachty do służby państwowej. Sama szlachta nie była oczywiście zadowolona z tego zarządzenia, ani też z wielu innych, dlatego po śmierci Piotra I, potrafiła uzyskać od jego następców bardzo korzystne dla siebie rozstrzygnięcia. Restrykcje Piotra I były koniecznością historyczna, przeminęły jednak szybko i w końcu w drugiej, polowie XVIII wieku Rosja stać się miała monarchią prawdziwie szlachecką. Cały ciężar utrzymania państwa spadał nadal, podobnie zresztą jak i przedtem tak i potem, na chłopów. Chłopów obciążonych pańszczyzną i długim szeregiem innych powinności, chłopów płacących różne podatki, zmuszanych do pracy ponad siły przy budowie stolicy, dróg i kanałów. Piotr I ciągle potrzebował pieniędzy i w poszukiwaniu nowych źródeł dochodów państwowych korzystał nawet z usług specjalnych urzędników, którzy wymyślili nowe podatki. Płacono je od ilości okien, drzwi i kominów, od piwnic, młynów i łazien, od chomątków i uli w pasiekach. Ponieważ duże dochody płynęły z monopoli skarbowych(smoła, potaż), rząd wprowadził jeszcze monopol solny, tytoniowy i kilka innych. Sytuacja taka nie mogła trwać wiecznie, bo nawet urzędy nie radziły sobie z tak skomplikowanym systemem. W związku z tym przeprowadzono w 1719 roku spis ludności, była to tzw. pierwsza rewizja, a potem ustanowiono podatek pogłówny, likwidując przy tym różne podatki pobierane przedtem. Nowym podatkiem objęci zostali wszyscy chłopi państwowi i prywatni oraz mieszkańcy posadów miejskich, wprawdzie tylko płci męskiej, lecz za to nawet niemowlęta. Także chłopi mieli odtąd płacić ten podatek. W ten sposób różnice między chłopami i chłopami pańszczyźnianymi przestały praktycznie istnieć. Szlachta i duchowieństwo nie płaciły podatku pogłównego, który utrzymał się prawie do końca XIX
\n\n u tych panów z wielkich stanów
Stany kontrolowane przez Konfederację Stany i zorganizowane terytoria , które Konfederacja uznawała za własne, a zarazem których przynależność była chwiejna Multimedia w Wikimedia Commons Skonfederowane Stany Ameryki (ang. Confederate States of America, CSA) – południowe stany USA , potocznie zwane Konfederacją , próbujące dokonać secesji i biorące udział w wojnie secesyjnej
Na początku panowania Augusta III. mało bardzo było panów używających stroju zagranicznego, wyjąwszy dom Czartoryskich, Lubomirskiego, wojewodę krakowskiego i kilku innych, którzy jeszcze za Augusta II. przestroili się w niemiecką suknią. Podczas koronacyi August III. i wszyscy panowie polscy żadnego nie wyłączając, byli w polskiéj sukni. Lecz skoro August III. zbywszy tę ceremonią, wrócił się do rodowitego swego stroju niemieckiego; natychmiast i panowie rzucili się do niemczyzny. A nietylko, że się ci wrócili, którzy w niéj przedtém jako się wyżéj rzekło, chodzili; ale téż inni co raz gęściéj z czasem poczęli się przebierać po niemiecku; tak, iż ku końcu panowania Augusta III. ledwo dziesiąta część senatorów i urzędników koronnych została przy polskiéj sukni. Nareszcie połowa narodu okryła się niemiecką suknią. Na wszystkich zjazdach publicznych prezentowały się oczóm dwa narody, jeden polski, drugi niemiecki. Młodzież osobliwie powracająca z zagranicy upatrywała dla siebie w stroju cudzoziemskim jakąś dystynkcyą; i choć nie w jednéj kompanii mianowicie na sejmikach tym polskim niemcom fałdów przetrzepano; jedynie z przyczyny stroju, na który krzywo patrzyli długo sektatorowie polskiéj sukni; jednak takowe momentalne przypadki nie truły gustu paniczom do niemczyzny, gdy w nadgrodę od białéj płci pierwsze względy odbierali. Jeżeli się do damy zabierało dwóch konkurentów równéj fortuny i talentów, a było w mocy damy obierać sobie męża, bez wątpienia obrała sobie niemca, a Polaka odprawiła. Jeżeli rodzice lub opiekuni obierali pannie męża, i byli za Polakiem, ale panna płakała; to mu kładli kondycyą, aby się przebrał po niemiecku. Dwie przyczyny miała płeć biała do wstrętu ku polskiéj sukni, pierwsza: iż Polacy, chodzący po polsku jako nie wypolerowani za granicą, w te umizgi, łechcące płeć białą, które modnisiowie za największą grzeczność obyczajów do kraju przywozili, zachowywali jeszcze maniery dawnym sarmatyzmem tchnące. Druga: iż kto się nosił po polsku, musiał oraz utrzymować wąsy, niemogąc ich golić, bez wystrychnienia się na błazna. Nic zaś tak nie odrażało od siebie białą płeć jak wąsy, gdy miały pod dostatkiem w stroju cudzoziemskim gachów bez wąsów, a do tego równie jak niewiasty wypudrowanych, wyfryzowanych, wygorsowanych, wypiżmowanych. Jest to powszechnie w naturze, lubić obmioty sobie podobne. Mimo jednak tego powszechnego gustu, znajdowały się takie heroiny, które za jakąś waleczność poczytały sobie, oddać rękę mężowi Polakowi, ale taka była bardzo rzadkim ptaszkiem. Napisawszy tę różnicę sukni z okolicznościami do niéj się ściągającemi, wieszam niemiecką czyli francuzką suknią u krawca na grzędzie; niech sobie wisi albo niech ją krawiec przerabia co raz na inną modę. Ja biorę w rękę kontusz, jako rodowity strój polski i tym będę bawił czytelnika mego. Kontusz, żupan, pas, spodnie i bóty, czapka, to było całym ubiorem publicznym Polaka szlachcica i mieszczanina. Szlachcic przypasywał kontusz pasem. Kontusze zimowe bywały podszywane lekkim jakim futrem, gronostajami, popielicami, królikami, pupkami, sustami, kunami i sobolami. Mieszczanin opasywał się po żupanie, kontusz zawieszając tylko na ramionach sznurem grubym jedwabnym lub złotym albo srebrnym z kutasami na końcach pod szyją zawiązany, z tyłu na kształt paludamentu wiszący. Mieszczanin, tak ubrany, niósł w ręku laskę czyli trzcinę grubą w pas, od ziemi krótką skówką mosiężną u dołu okowaną, na wierzchnim końcu gałkę srebrną lub kokową, z srebrną obrączką, mającą, pod którą gałką przeciągnięta była przez trzcinę antabka srebrna lub téż mosiężna, a u antabki wisiał sznur albo taśma z kutasami, jedwabna przez się, jedwabna srebrem lub złotem przerabiana, srebrna lub złota przez się, i zwała się ta taśma lub sznur temblakiem. Trzcina zatém była podporą, ozdobą i orężem mieszczanina, gdyż przy szabli nie godziło się chodzić mieszczanom, wyjąwszy krakowskich i magistraty Poznańskie i Wileńskie, z dawno służących przywilejów. Szlachcic, gdy wychodził z domu, przypasywał szablę do boku, brał w rękę obuch, który oprócz tego nazwiska, mianował się Nadziakiem i Czekanem. Skład jego był taki: trzcina gruba na cal dyametru, krótka w pas człowieka od ziemi, na końcu ręką trzymanym gałka okrągło podługowata srebrna, posrebrzana, albo wcale mosiężna, na drugim końcu u spodu osadzony mocno na téjże trzcinie młotek żelazny, mosiężny, albo i srebrny, podobny końcem jednym płaskim zawsze do szewskiego, drugi koniec jeżeli miał płasko zaklepany, jak siekierkę, to się zwał Czekanem, jeżeli koźczasto grubo nieco pochyło, to się zwał Nadziakiem. Jeżeli zawinięty w kółko jak obarzanek, to się zwał obuchem. Straszne to było narzędzie w ręku polaka, ile pod ów czas, gdzie panował humor do zwad i bitew skłonny. Szablą jeden drugiemu obciął rękę, wyciął gębę, zranił głowę, krew zatém dobyta z adwersarza tamowała zawziętość. Obuchem zaś zadał ranę często śmiertelną, nie widząc krwi i dla tego nie widząc jéj, nie zaraz się upamiętał, waląc raz na raz, i nie obrażając skóry, łamał żebra i gruchotał kości. Dla tego na wielkich zjazdach, sejmach, sejmikach trybunałach, gdzie za zwyczaj częste działy się zabijatyki; nie wolno było pokazywać się z nadziakiem, w kościele zaś katedralnym gnieźnieńskim wisi u wielkich drzwi tablica, ostrzegająca o klątwie na takowych, którzyby się do tamtego domu Bożego z takim instrumentem prawdziwie zbojeckim wchodzić ważyli. Instrument to był prawdziwie zbojecki, bo kiedy jeden drugiego końcem ostrym nadziaka trafił pozauszku, do razu zabijał, wbijając w skronie żelazo fatalne aż na wylot. Szabla za czasów Augusta była rozmaita. Szabla prosta czarna, alias w żelazo oprawna na rzemiennych paskach, i ta pospolita była zawsze szlachcie ubogiéj zamiast capy albo kurszu (są to dwa gatunki skóry, w które szable oprawiano) obszyta w węgorzową skórkę; nic to nieszkodziło, bo głownia alias żelazo stanowiło cały szacunek, i nietylko między drobną szlachtą, ale téż między najmożniejszymi pany szabla przechodziła od ojca do syna, od syna do wnuka i tam daléj w sukcessyi między najdroższemi klejnotami. Przy czarnéj szabli także chodzili zawsze szulerowie, nocni grasanci, szałapuci, których to zabawą było, obciąć kogo, nakarbować gębę gładką jakiemu galantowi, albo gacha jakiego przepędzić przez błoto w białych pończochach. W powszechności zaś czarna szabla używana była od wszystkich, w okolicznościach, w których się spodziewano tumultu, a potém rąbaniny. Ci, którzy używali niemieckiego stroju, do takich okazyi brali, pałasze niemieckie i rapiery obosieczne; nakoniec szabla czarna służyła do pojedynku, najwięcéj tym orężem odbywanego. Szabla czarna staroświecka była zawsze krzywa. Z kuźnic wyszyńskich najbardziéj popłacała, dobroci jéj probowano, kiedy się dała giąć, niemal do saméj rękojeści, i gdy się po takim zgięciu wprost wyprężała. Nastały potém szable proste, szaszówki, hiszpanki, wązkie i lekkie, które nie tak wiele przy boku ciężąc, służyły dobrze do obrony i odpędzenia napaści niespodzianéj. Rękojeści u szabel czarnych były z pałąkiem graniastym i małym skobelkiem żelaznemi — ten pałąk nazywał się krzyżem, a skobelek paluchem, od wielkiego palca, który w niego wchodził. W dalszym czasie, kiedy sejmy i trybunały zaczęły bywać burzliwe, wymyślono do szabel takie krzyże, że całą rękę okrywały, i zwał się taki krzyż furdyment, składał się z prętów żelaznych, jak klatka, i z blachy w środku wielkości dłoni. Dla proporcyi tak ogromnego krzyża dawano pochwy szerokie jak tarcice, choć do wązkich szabel, która moda przeszła potém do wszystkich szabel nawet i do tych, u których były krzyże bez furdymentów. Tę modę niedługo trwającą wymyślili Litwini, a od Litwinów przejęli koronczykowie, musiała ona jednak bywać dawniéj na świecie w rzeczypospolitéj rzymskiéj, kiedy poeta łaciński niewiem który, czy Horacyusz, czy Marcialis napisał te wierszyki na jakiegoś Pontyka: Grandi in vagina, Pontice, claudis acum, co znaczy po polsku: W dużéj pochwie Pontyka Igiełka się zamyka. Takie szable z szerokiemi pochwami i wielkiemi krzyżami nosili najwięcéj ludzie dworscy, szulerowie i szałapuci, którzy mieli upodobanie, kiereszować się w kordy, po wiechach i szynkowniach, bo kogo pobili, to i obdarli, albo się im opłacił, jeżeli się nie czuł na mocy i serca niemiał. Wszakże gdy taki oręż jako ciężki psował suknią, wkrótce go zaniechano, osobliwie kiedy łagodniejsze obyczaje nastawać poczęły. Do paradniejszego stroju używano karabelek tureckich, czeczugów tatarskich i pałasików w srebro oprawnych albo pozłacanych albo szmelcowanych; takich najwięcéj wychodziło ze Lwowa, przez co zwano je za zwyczaj lwowskiemi. Nawiązanie do szabel i karabelów było dwojakiéj mody: najdawniejsze było z pasków rzemiennych, obszernych z sprzączkami i centkami na końcach srebrnemi albo pozłocistemi; te paski utrzymywały szablę tuż przy pasie, tak iż krzyż szabli równał się z pasem; paski obejmowały sam bok lewy, schodząc się do węzła w tyle na krzyżu człowieka nad pasem czyli na pacierzu. Takim sposobem nawiązywane były rapcie, które się tem różniły od pasków, że były nierzemienne, ale z jedwabnego sznuru, czasem same przez się, czasem srebrem lub złotem przerabiane, czasem z samego srebra i złota. Dworacy, gaszkowie i paniczowie młodzi, jaki mieli żupan, takie zakładali i rapcie do karabeli lub szabli, w paskach zaś jedności koloru z żupanem nie przestrzegano. Potém nastało nawiązanie długie, tak iż szabla wisiała pod kolanem, i idąc, trzeba ją było koniecznie albo trzymać za krzyż albo nieść pod pachą, aby się między nogi nie wplątała i nie wywróciła. Paski i rapcie zachodziły na cały tył człowieka jak putszurek na konia. Ta moda jako śmieszna i wielce nie wygodna: nie trwała dłużéj na 5 albo 6 lat stała zarzucona, i wrócono się nawiązania krótkiego i wązkiego nic a nic tyłu nie zajmującego, tylko sam bok, co téż niezbyt wygodno było, bo się szabla w chodzeniu tłukła po boku. Nastały potém paski z taśmów srebrnych lub złotych, sztuczkami srebrnemi, odlewanemi lub srebrno pozłocistemi gęsto nasadzane. Takich pasków zażywano do samych pałasików, w oków srebrny i srebrno pozłocisty oprawnych: niesłużyły do szabli czarnéj, to jest: w żelazne skówki oprawnéj, ani do karabeli. Takie paski dla trwałości niektórzy podszywali spodem irchą białą. Niektórzy kochając przepych i zbytek niczem niepodszywali. Kiedy w modzie było nosić nóż za pasem, starali się majętniejsi mieć u niego rękojeść, z jakiego kamienia przedniego, albo téż z kości lub rogu srebrem albo złotem nabijanéj. Pochwa nożowa pospolicie z skóry czarnéj capowéj zrobiona, ozdobiona była skówkami srebrnemi, białemi albo pozłacanemi, zszyta misternie nicią srebrną albo złotą. I żeby się nóż niewymknął z za pasa, była przy nim taśma na antabce odpowiedającéj skówkom, jedwabna, w kolorze, albo srebrna, albo złota, i ta się kilka razy około pasa okręcała. Pasy w pierwszém używaniu za mojéj pamięci do publicznego stroju, tak u szlachty jak u mieszczan bywały jedwabne siatkowe szmuchlerskiéj roboty, z końcami w sznurku kręconemi, w kolorach rozmaitych, lecz najwięcéj w karmazynowym z końcami czyli kutasami, u chudszych jednostajnemi, u majętniejszych z srebrnemi lub złotemi. Takież pasy bywały wciąż na pół srebrem lub złotem przerabiane. Na powszednie chodzenie zażywano pasów taśmowych rzemieniem podszytych na klamrę żelazną, mosiężną, srebrną, pozłocistą, według przepomożenia i ambicyi każdego na przodzie zapinaną. Zarzucili nie długo takie pasy siatkowe i taśmowe, wzięli się do pasów tureckich, perskich i chińskich; te ostatnie były to z wełny tak delikatnéj robione, że choć był taki pas szeroki na dwa łokcie, przewlókł go przez pierścionek, nazywał się taki pas bawolim, służył do najbogatszéj sukni, lubo niemiał żadnéj innéj ozdoby, tylko szlaki czyli brzegi, dziwnie w miłe kwiaty wyrobione. Samego pasa takiego kolor bywał jednostajny, zielony, pomerańczowy, karmazynowy i biały, i był w takim szacunku, że choć niemiał w sobie nic drogiego, ani ozdobnego, prócz szlaków; płacono jednak jeden osobliwie biały, kiedy był nowy nie przechodzony do 50 czerwonych złt. Lecz z trudna takie pasy nowe dostawały się do Polski. Najwięcéj przychodziły od Turków i Persów na zawojach dobrze podnoszone, a przez naszych Ormianów czysto wyprane, wyprassowane i za nowe przedawane. Tureckie i Perskie pasy były rozmaite, dłuższe i krótsze, szersze i węższe, sute i ordynaryjne, wszystkie jedwabne rozmaitych kolorów i deseniów, srebrem i złotem bogato i skąpo przerabiane. Ordynaryjny pas turecki, mędelkowym zwany, płacił się najtaniéj czerwonych złotych 4, stambulski czerwonych złotych 12, perski 16, 18 i wyżéj podług gatunku aż do czerwonych złotych 60. Prócz zaś takich pasów, znajdowały się po pańskich garderobach pasy daleko od wymienionych dopiero droższe, albowiem jeden do czerwonych złot. 500 szacowano. Taki pas był długi łokci 9, szeroki do 3 łokci, gruby jak sukno francuzkie, tęgi jak pargamin, przeto téż takich pasów nie używano do stroju, ale raczéj trzymano dla zaszczytu garderoby pańskiéj, i na podarunki; bywał tkany z nici srebrnych lub złotych, albo po jednéj stronie srebrnéj, po drugiéj złotéj, kwiatami jedwabnemi w rozmaite kolory przerabiany. Nastały potém pasy słuckie, bogactwem i pięknością perskim i tureckim bynajmniéj nieustępujące. Każdy pas takowy, bogaty lub ordynaryjny miał na końcu wyhaftowane słowa: textus est Sluciae, któremi różnił się od perskiego i tureckiego. Po słuckich pasach dały się widzieć pasy francuzkie w gatunku tureckich i perskich, ale kolorami dobranemi i żywemi daleko, wszystkie pasy wyżéj wyrażone celujące, z napisem na końcu: à Paris. Rozmnożyła się na ostatku w Polsce fabryka pasów rozmaitych po wielu miejscach, jednak przez to pasy niestaniały, wyjąwszy ordynaryjne tureckie, które gustownością nowych pasów zgaszone, pokupu do siebie niemiały. Przyjdzie tu komu na myśl: kiedy fabryki pasów zagęściły się w kraju, dla czegoż pasy niestaniały. Odpowiedź na to bardzo jasna: niemamy w kraju naszym ani jedwabiu, ani złota ciągnionego, ani fabrykantów; wszystko to sprowadzamy z zagranicy, i utrzymujemy w kraju naszym kosztownie. Zaczem pas zrobiony w kraju, drożéj kosztuje przy takim nakładzie, niżeli zrobiony za granicą, gdzie się jedwab rodzi, a fabrykantów tak wiele, że się ledwo nie za łyżkę strawy najmują do roboty. Nie tak, jak u nas, co fabrykant sprowadzony, godzi się na miesięczne Laffy, a te wysokie odbierając, więcéj pilnuje rozrywek albo i pijatyki niż warsztatu. Czapki pod panowaniem Augusta były kilkorakiego gatunku; najpierwsze, które zaznałem, były z wązkim barankiem okrągłym, rozcinanym na przodzie i w tyle z wierzchem czworograniastym, cienką bawełną wyściełanym, po szwach, gdzie się kwaterki schodzą sznurkiem srebrnym albo złotym obkładane, lub téż rygielkami takiemiż ujmowane. Po tych nastały czapki konfederatkami zwane, były to czapki właśnie takiego kroju, w jakich malują papieżów, co je zowią ruskami. Po konfederatkach nastały czapki kozackie z wysokim wierzchem, z wązkim barankiem miałko wyścielane. Daléj weszły w modę czapki z wysokiemi baranami z wierzchem płaskim, od modnisiów jeszcze do tego w głąb barana wtłaczanym, tak, iż niewidać było nic wierzchu, tylko sam baran na głowie. Forma takich czapek była ostatnia, i utrzymuje się do dziś dnia, z tą różnicą jedynie, że baranka zwężono a wierzchu podniesiono; takie czapki zwały się w swoim początku kuczmami, a potém przezwano je krymkami od Tatarów krymskich, od których modę takich czapek Polacy przejęli. Do wszelkiego rodzaju czapek, używano baranków naturalnych, czarnych, siwych, kasztanowatych i białych i pstrych; lecz najwięcéj czarnych a siwych; innego koloru baranki były w guście, tylko ludzi młodych i gaszków. Rodzaj baranków: węgierski, krymski i bułgarski, jeden od drugiego porządkiem wyrażonym lepszy. Niekiedy téż udał się baranek domowéj owczarni, który uszedł za węgierski i bułgarski mianowicie wyporek, ale tylko w kolorze kasztanowatym, pstrym i białym w czarnym i siwym nigdy. Wierzchy u czapek rozmaitego koloru zawsze sukienne aż do ostatnich lat Augusta III. w których zaczęto używać na lato czapek z wierzchami bławatnemi dla lekkości i chłodu. Kapeluszów albowiem chodzący w polskim stroju nieużywali (wyjąwszy chłopów). A komu dogrzewał upał słoneczny, rozwieszał chustkę; głowę i twarz okrywającą, aby się gaszkowi nieopaliła. O którą szkodę mniéj dbając mężczyzni dawnego sarmatyzmu, łby wygolone jak kolano, zdjąwszy czapkę, albo ją tylko na jednym uchu zawiesiwszy, na największym skwarze dystyllowali. Jak nastały wierzchy bławatne, nastały oraz i baranki atłasowe: z czarnego atłasu na nić marszczonego robił się baranek czarny, z popielatego siwy, przedziwnie piękne i lustrowne. Podszewka do czapki za zwyczaj bławatna. Starym ludziom wygody nie mody przestrzegającym, z lisiego futra, albo łapek baranich. Takie czapki zwały się kapuzami, były zawijane, i mogły się spuszczać na cały kark i zasłonić twarz. Sam nos do oddechu i oczy do patrzenia zostawując gołe. Senatorowie i majętni szlachta wieku podeszłego, na wielką paradę zażywali kołpaków sobolich, z wierzchami aksamitnemi, karmazynowemi, granatowemi albo zielonemi, przypinając do kołpaka w środek opuszki soboléj nad czołem jaki kamień drogi świecący, albo sygnet bryllantowy, co Polaka dziwnie poważnego i ozdobnego wydawało. Krój kołpaka był ten sam, co czapki, krymki, lecz przez wysokość i ogromność opuszki soboléj wydawał się inakszym. Spodnie ubranie jednym słowem polskim powszechnym portki zwane, u szlachty i mieszczan bogatych były z sukna francuzkiego, ponsowego lub karmazynowego; także z atłasu i adamaszku błękitnego. Po szwach w kroku niektórzy te portki szamerowali galonkiem srebrnym lub złotym, niektórzy gładkich nieszamerowanych używali, niektórzy zaś mieli portki takie, tylko rygielkami złotemi lub srebrnemi po tychże szwach ujmowane. Kogo niestać było na galony i rygielki srebrne lub złote, albo miał je za zbytek, a przecie lubił się do modzi (jak mówiono) stroić, używał na to miejsce taśmy jedwabnéj, błękitnéj i rygielków takichże. Co tylko służyło do portek sukiennych, spodnie były buchaste przestrone, do samych kostek długie, żeby się zaś w zuwaniu bóta niezmykały z nogi do góry, dawano do nich strzemiona krajczane. Długi czas pod panowaniem Augusta używali Polacy spodni zawiązywanych na sznur, był to pasek jedwabny siatkowy z obdłużnemi końcami, kutasiki na czas srebrem i złotem przerabiane mający, na który spodnie nawlekano i onym zawięzywano. Sposobem na kształt chłopskich gaci, których do dziś dnia używają wieśniacy z tą różnicą, iż oni swoje gacie sznurkiem zawięzują na boku. Szlachta zaś spodnie wyżéj opisane zawięzywała na przodzie prosto w rozpór, które zakrywały końce sznura z kutasami na wierzch spodni wydawane. Żeby fałdy zamkniętych spodni szerszych zawsze od lędźwi człowieka nieczyniły grubości i nieodymały sukien; tak do sukiennych jak do adamaszkowych lub atłasowych spodni, dawano lisztwę powierzchniéj stronie bławatną, po wewnętrznéj płócienną, pomiędzy którą przechodził sznur; u sukiennych spodni lisztwa bywała atlasowa, błękitna u adamaszkowych i atłasowych kitajkowa, albo kitajowa u mniéj majętnych. Zarzuciwszy sznury zaczęto nosić portki na guziki niemieckim sposobem zapinane. Bóty w używaniu były troistego koloru, żółte, czerwone i czarne. Cholewa u bóta krótka z tyłu łytkę całą, z przodu pół kolana dłuższym od tylnéj części końcem, wichlarzem zwanym, zajmująca, z dwóch sztuk po bokach bóta zszywanych składana, z przyczyny nogawic portkowych szerokich przestrona. Napiętek u bóta łubem drewnianym w środek skór zasadzonym, obwarowany, aby się nie koślawił i nie marszczył, pod napiętkiem podkówka żelazna, na 3 palce wysoka, u panów pobielana albo wcale srebrna, u chudych pachołków tylko pilnikiem cokolwiek pogładzona. W dalszym czasie panowania Augusta III. nastały podkówki płaskie na kształt końskich, trzema ćwiekami do podeszwy przybite. Nareszcie podkówki wszelakie zarzucono, na miejsce których nastały abcasy skórzane, tak jak u niemieckich bótów, ale niższe, i to była moda ostatnia bóta polskiego pod panowaniem III. Augusta. Póki trwały w modzie podkówki, przy każdych jatkach szewskich po wielkich miastach znajdował się kowal, który wszelkiego rodzaju bóty podbijał podkówkami, według mody używanemi, biorąc za proste po groszy 6, za pogładzone pilnikiem groszy 12, pobielane i srebrne wychodziły od innych majstrów. Białogłowy także gminne zażywały do trzewików małych podkówek, które do nich przybijał ten sam kowal, za zapłatą trzech groszy od pary. I taki kowal nierobił żadnych innych sztuk przy wielkich miastach, mając dosyć zatrudnienia i pożytku z samych podkówek. Pospólstwo i szlachta drobna różniła się od uboższych jeszcze od siebie bótami, u których były przyszwy nowe czarne, a cholewy żółte lub czerwone podszarzane, z żądzy zwyczajnéj naturze ludzkiéj pokazania się czymsiś więcéj niż jest, chcąc każdy takowy zostać w rozumieniu, jakoby miał wprzód nowe żółte lub czerwone bóty, a te znosiwszy, kazał przez dobrą ekonomią podszyć i czarnemi przyszwami, choć w saméj rzeczy takie kupił od szewca, jako tańsze od żółtych i czerwonych nowych, acz cokolwiek droższe od wcale czarnych pospolitych, zkąd urosło szyderskie przysłowie: znać pana po cholewach. Koszula polska miała rękawy szerokie około pięści zawijane, kołnierz wązki, tasiemką zawiązywany pod szyją albo szpinką srebrną, złotą lub rubinkową zapięty, którego nic z pod sukni nie było widać. Długość koszuli u tych, którzy staropolskim obyczajem nosili gacie płócienne na gołém ciele, spodem portek nie dochodziła kolan. U tych, którzy już zarzucali gacie, spuszczała się do pół goleni. Opisawszy każdą sztukę z osobna do stroju należącą, obaczmyż teraz Polaka w to wszystko w czasach swoich ustrojonego. Najdawniejszą zaznałem modę pod panowaniem Augusta III. kontusz i żupan długi niemal do saméj ziemi, w plecach wązko podług miąższości człowieka przykrojony, od pasa do dołu fałdzisty. Z przodu opięto, kołnierzyk wąziuchny, tak u żupana jak u kontusza, u którego zapinał się na jednę pentelkę. Od szyi do pasa z pod kontusza wielkiego dawał się widzieć żupan. Rękawy tak u żupana, jak u kontusza wązkie, wyloty u kontusza od pachy aż do łokcia otwarte, któremi wyglądał żupan. Dąbski, marszałek Załuskiego, biskupa krakowskiego, Szaniawski, starosta Kąkolownicki i Kraszewski, natenczas dworzanin Wdy kijowskiego, trzej patryarchowie mód polskich, jakie mieli żupany, takiego koloru wdziewali i bóty, żółte, czerwone, zielone, błękitne etc. ale tego ich gustu nikt więcéj nie naśladował. Poły u obojga nic a nic niezałożyste, i tylko brzegami poła poły dosięgająca, w siedzeniu i chodzeniu otwierając się, widok spodni sprawowała. Ten widok albo upoważniał albo upodlał osoby. Jeżeli albowiem portka była czysta, nowa bogata, wrażała patrzącym rozumienie, że ten, co się tak nosił, jest pan, majętny człowiek. Jeżeli pokazy się portki dziurawe, łatane, wytarte, zafolowane, była konwikcya, iż osoba w takich chodząca małego jest wątku. Przeto téż kiedy błoto, uginać się w takim długim stroju chodzących przymuszało; ci, co mieli dobre portki, brali fałdy sukien w rękę z tyłu, podnosząc je tym sposobem do góry, aby się nie szargali, i było to podług przysłowia metaforycznego, nieść zadek w garści. Ci, co mieli złe portasy, zawijali, poły na przedzie jednę na drugą, pokazując tym sposobem sukien wyżéj trochę nad pół goleni, aby podpasawszy wyżéj, kolanami lub golenami przez złe portki nie błyskali. Póki suknie długie były w modzie, czupryna także była długa, z tyłu i z przodu wszędzie równa, okrągła, rzęsista, pół czoła z przodu, a z boków pół ucha zajmująca, z pod któréj cały kark goły wyglądał. A że pod owe czasy karety nie były nikomu znajome po miastach, tylko wielkim panom i posłom podczas sejmu, a reszta szlachty i wszelki lud możny, i ubogi roił się pieszo po wszystkich ulicach; przeto moda długich sukien jako wielce na błoto nie wygodna, ustawać poczęła jakoś około roku 15. panowania Augusta i we dwa roki najdaléj od początku ustawania zupełnie ustała. Na jéj miejsce nastała insza, wcale kusa, i we wszystkiem od pierwszéj różna. Kontusz i żupan ledwo zakrywały kolano krój od kołnierza do pasa haniebnie buchasty, tak iżby mógł wygodnie pod pachy włożyć po bochenku chleba, kołnierz wykładany wysoki zachodzący prawie na kark cały, rękawy długie, aż do palców szerokie, jak wory, i dla zbytecznéj długości fałdujące się na ręku, z wylotami malenkiemi ledwo znak żupana ukazującemi, często do góry od téjże ręki, aby jéj wcale nie skryły, pomykania potrzebujące; od pasa do dołu żadnego fałdu ani z przodu, ani z tyłu, wydawały człowieka, jakby nie w sukni przykrojonéj, lecz jakby w kawał sukna obwiniętego. Poły na przodzie zakładały się jedna na drugą, aż pod same pachy. Nie potrzeba się było w takim stroju obawiać rozsunięcia, bo tak szczupły krój, a przytem otulony około człowieka, ledwo dawał sposobność uczynienia zamaszystego kroku. Z pod takich sukien portki wielkie, buchaste, na pół cholew opuszczone, nieprzywykłym oczom w czasy pogodne smieszną, a pod czas błota zachlastane plugawą Polaka wystawiały postać; lecz póki co jest w modzie, póty za dobre uchodzi, choćby było najgorsze i najniewygodniejsze. Pod tę modę czupryna zredukowaną została do kilku włosów na samym wierzchu pozostałych, dla czego takie głowy młokosom, dworakom, najwięcéj upodobane, poważniejsze osoby nazwały głowami cybulanemi, przez podobieństwo do cybuli wśród gładkiego kręgu swego mały kosmyk mającéj. Pasów do takiego stroju zażywano jak najdłuższych i najszerszych. Że zaś do miary grubości i szerokości pretendowanéj w modnym opasaniu pasy żadne niewystarczały; przeto zwijali w kupę po dwa i po trzy pasy, ubożsi modnisiowe kładli ręczniki, prześcieradła albo pakuły. Guz na przodzie wiązano jak bochen chleba, i ten z pasem musiał być spuszczonym aż na lędźwie. Końce zaś pasa pozakładane w tył człowieka. Wielu jednak z panów starych tę modę czerkieską nazwaną, miarkowali pośrednią z staréj i nowéj kompozycyą, używając sukien nie tak długich i szczupłych jak pierwsze, ale nie tak kusych i buchastych, jak drugie. Opasywali się także niezbytnie grubo. Wojewoda zaś wołyński Potocki, starzec dużo letni, do saméj śmierci żadnego pasa nieużywał, opasując się samemi od szabli paskami, zachowując modę dawniejszych lat, która podobno pod Augustem II. ale już nie pod III. panowała. Czupryn także wielu z nich niepodgalało zbyt wysoko, żaden jednak nienosił staroświeckiéj czupryny wyżéj opisanéj. Bóty wyścielano słomą, a stopy nog obwijali w chusty płocienne latem, do których w zimie przykładano dla ciepła kuczbaje, i zwały się takie płaty, bądź płócienne, bądź kuczbajowe onuczkami; słoma zaś w bót używana wiechciami. Najwięksi panowie, senatorowie, hetmani w polskim stroju chodzący, używali wiechcia do bótów, i była to funkcya służących, codzień kłaść panu w bóty świeże wiechcie, strzygąc słomę w miarę bóta. Przed końcem panowania Augusta naprzód onuczki, a potém wiechcie skassowane zostały, do czego się przyczyniły wprowadzone wtenczas podłogi woskowane, które się z wiechciami i barłogami z nich zrobionemi niecierpiały. Miejsce wiechciow zastąpiły podeszwy pliśniowe, kuczbajowe, burkowe albo kapeluszowe. Onuczki zaś przemienione zostały na szkarpetki. Co do ciepła i zdrowia, lepsze były wiechcie słomiane od jakichkolwiek podeszwow, ponieważ słoma to ma do siebie, iż wyciąga wilgoć. Co do ochędostwa albo polityki, przystojniejsze są szkarpetki jak wiechcie. Trzecia i ostatnia moda polskiéj sukni po owéj buchastéj nastąpiła ostatnich lat Augusta III. moda wcale przystojna, ani zbyt kusa, ani zbyt długa, kroj wcale przystojny, niezbyt opięty, niezbyt fałdzisty, rękawy gładkie sudanne, wytoki na przodzie u kontusza obdłużne i wyloty u rękawów takież, dosyć żupana na widok wystawające. Który ponieważ się prędko brudził w tych otworach, przeto wymyślili bluzgiery, to jest: łaty z takiejż materyi przyszyte na przodzie. Koszule nastały z kołnierzami wązko na żupanowy wązki kołnierz wykładanemi, takież kołnierzyki u rękawów koszuli na wierzch żupana wywijane, szpinkami metalowemi, a u panów wielkich perłowemi albo dyamentowemi zapinane; w tym czasie z trudna, kiedy rękawy kontuszowe zawdziewano na ręce, ale pospoliciéj zakładano je na plecy. Żupany aż do tego czasu u koronczykow były całkowite z jednéj materyi w tyle i na przodkach; Litwini tył żupana robili z płótna, choćby do najbogatszego żupana. W tenże sam czas zagęściły się zegarki, dewiski do nich, szpinki pod szyję dyamentowe albo bryllantowe i pierścienie na ręce, które Polakom wiele do stroju, ozdoby przydawało. Z początku, jak się zagęściły zegarki, Polacy nosili je w kieszonkach małych u żupanów na prawym boku, Niemcy w spodniach. Dewiski, łańcuszki i taśmy z kutasami srebrne, złote, lub jedwabiem przerabiane wystawując na widok. Potém Polacy zegarki przenieśli za kontusze na przód piersi, a Niemcy zostawili swoje w dawnem schowaniu. Poczęli także Polacy używać kontuszów materyalnych bławatnych i kamlotowych, tudzież do czapek wierzchów materyalnych koloru żupanowi odpowiadającego. Kontusz bławatny albo kamlotowy już się odtąd niezwał kontuszem, ale kubrakiem. Na ostatek Polacy co raz lepiéj naśladując kobiecą pieszczotę w stroju, wymyślili pod bławatne kubraki, żupany muślinowe, czerwoną albo zieloną kitajką podszywane, zamiast któréj mniéj majętni dawali płótno glancowane takichże kolorów. Zimową porą najdawniéj zażywali wilczur, atłasem karmazynowym poszywanych, na sznur gruby srebrny lub złoty z kutasami pod szyją zawięzywanych. Te wilczury w powozach siedząc, wdziewali na rękawy i otulali się niemi, chodząc zaś pieszo lub jadąc konno, zawieszali na sobie za ów sznur na bakier, to jest: przykrywając jedno ramię i bok, a drugie na powietrze wystawując; a gdy jedna strona uziębła, obracali wilczurę na drugi bok naziembiony. Wilczury lubo od wilczego futra miały nazwisko; nie wszystkie jednak były robione z wilków, nosili możniejsi krzyżakowe, marmurkowe i barankowe czarne i siwe, te zaś barankowe, iż mniéj miały ciepła, niż inne wysokiego włosa, podszywali gronostajami. Wilczury z wilków, czém bielsze, tém były droższe; wszakże kiedy wilczura była z wilków brunatnych, jak marmurkowa albo krzyżakowa, drożéj była szacowana od białéj, kosztowała czasem taka do stu czerwonych złotych, i nie okrywała tylko panów wielkich, ale i dobrze majętną szlachtę. Ordynaryjne wilczury kitajem podszywane, jakich najwięcéj zażywali szlachta mniéj majętna, skąpcy i służący ludzie, nie była droższa nad czerwonych złotych 6, 5. aż do 4.; a taka pospolicie była z wilków krajowych. Podolskie, szwedzkie i sybirskie wilki, podług gatunku dobroci, jedne drugich ceną przewyższały. Bywały téż wilczury z białych baranków lustrowanych, gronostajami podszywanych, ale bardzo rzadkie. Wilczur używali zarówno, tak Polacy jak niemcy, czyli Polacy po niemiecku wystrojeni. Lecz nie wszyscy; najwięcéj używali panowie niemieckiego kroju, płaszczów sukiennych ponsowych ze złotemi guzikami i paletami do rozporów ku wytchnieniu rąk służących, rozmaitym futrem, najczęściéj krzyżakami podszywanych. Lubo jeszcze długo były używane wilczury dopiero opisane, jednak już rzadko. Moda wniosła bekiesy, te dają się jeszcze po dziś dzień widzieć w miejskim stanie i między szlachtą ubogą. Bekiesa jest suknia futrem podszyta, krojem kontusza zrobiona, z zaszywanemi rękawami, tak dostatnia, żeby mogła wniść na żupan i kontusz, z pętlicami i sznurkami do zawiązywania. Najpierwsze bekiesy pokazały się w żółtym kolorze, siwemi barankami jak najprzedniejszemi, u panów podszyte, z srebrnemi albo téż błękitnym jedwabiem, ze srebrem przerabianemi potrzebami; chudsi dawali potrzeby same błękitne, baranki pod spód jakie takie, z opuszką czyli wyłogami lepszemi, siwemi albo czarnemi. Tak się nagle zagęściły żółte bekiesy, iż niebyło dworaka ani modnisia, któryby jéj nienosił. Działo się to przez kilka lat na znak akkomodacyi królowi Augustowi. Iż on liberyą dworowi swemu od parady dawał żółtą, więc panowie używając takich bekiesów, pokazywali się królowi być życzliwemi sługami. Lud zaś mniejszy nie zapatrując się na tę tajemnicę i nie myśląc o niéj, tylko z zapatrzenia się na panów, rzucił się do żółtych bekiesów, a skoro te panowie porzucili, i on porzucił. Żółty kolor, jak się nagle pokazał, tak téż nagle zginął; ale bekiesy w długim zostawały używaniu w rozmaitych kolorach, rozmaitym futrem podszywane, i te dotrwały do czasów Stanisława Augusta. Po zgaśnieniu żółtych bekies nastały kiereje karmazynowe, wilczym futrem podszywane: ta suknia jest bez stanu w pasie, z rękawami szerokiemi, u niektórych przy pięści wązko ścinanemi; u niektórych osobliwie niemców równo od ramienia do końca szerokim. Kiereja nie rugowała bekiesy; lubiący ciepło i podróżni odziewali się razem, i bekiesą i kiereją. Karmazynowa kiereja, oprócz ciepła zwyczajnego, każdemu kolorowi dobrym futrem podszytemu dodawała honoru, póki była w modzie. Kto niemiał kierei karmazynowéj, poczytany był za chudego pachołka. A co znaczyła kiereja karmazynowa; toż samo znaczyła opończa tegoż koloru adamaszkiem albo atłasem błękitnym podszyta; takiegoż kroju jak kiereja będąca, z przydanym kapturem do nakrycia głowy, służyła od deszczu wszędzie, i od kurzawy w drodze. Mieszczankowie małych miasteczek i szlachta drobna przylgnęła upodobaniem do kierejów, ponieważ one służyły im tak do stroju, jakotéż do podróży, w dzień za suknią i opończą, w nocy za pierzynę. Kierejka była distinctorium tych dwóch stanów, z tą różnicą, iż kto był w kierejce przy szabli, uznawanym był za szlachcica, kto bez szabli, tylko z trzciną w ręce, za mieszczanka; lecz kiereje takiego drobnego ludu nie były karmazynowe, ani wilkiem podszyte, tylko najwięcéj kuczbają czerwoną, mniéj zieloną lub białą, pod wierzchem z sukna prostego granatowego albo popielatego. Litwini kiereje swoje karmazynowe podszywali niedźwiedziami czarnemi, albo szaremi czyli marmurkowatemi. Od Litwinów przejęli modę koronczykowie podszywać kiereje niedźwiedziami. To futro nie tak obłazi jak wilcze, ale téż za to nie jest tak ciepłe jak wilki, choćby z najlepszych i młodych niedźwiadków, ponieważ niedźwiedź niema tyle puchu pod długim włosem, co wilk, i skóra niedźwiedzia jest dziurkowata, zaczém łatwiéj ją wiatr przedyma niż wilczą, gęściejszą i kosmatszą. Karmazynowy kolor trwał trochę dłużéj jak żółty, zgasł jednak najdłużéj po 10. leciech: rzucili się do kierejów zielonych, które się lepiéj do wilków stósowały, a potém do rozmaitych kolorów. Kiereje jednak choć się w barwie odmieniły, jednak niezaginęły jako najwygodniejsze okrycie zimowe, czy to w mieście, czy w drodze, ale nie były tak powszechne, jak z początku swoich narodzin. Delije wymyślone odebrały im większą połowę nosiadów, osobliwie młodych ludzi. Delija niczém się nie różni od kierei, tylko jednym stanem wciętym w miarę pasa, którego nie ma kiereja. Gdy nastały delije, nastały téż razem i opończe wcinane, rozmaitego koloru, atłasem błękitnym podbijane, i była to suknia, w któréj godziło się wniść do pokoju, gdy przeciwnie w opończy bez stanu, choćby karmazynowéj, wniść do pokoju, byłoby grubijaństwo. Lecz takich opończów, jako z przedniego sukna francuzkiego robionych, nienosił lud pospolity, tylko sami możni, z najwięcéj dworzanie. Te delie przezwali potém czujami, choć się przez to nazwisko w niczém nieodmieniły. Jeszcze się muszę wrócić do kontusza i żupana. Najdawniejsi Polacy na strój codzienny zażywali żupanów sukiennych, karmazynowych, do których pod szyją przyszywali drobne guziczki srebrne lub pozłociste, z małemi w końcach osadzonemi rubinkami. Kontusze także nosili sukienne z dużemi sześcią guzami, w formie głogu, wielkości orzecha laskowego; te guzy bywały białe srebrne, srebrne szmelcowane i marcypanowe, albo pstro pozłacane z rubinkami małemi; mniéj majętni zażywali takich guzów z prostego krwawnika kolbuszowskiéj i głogowskiéj roboty, których 6 nie więcéj kosztowało nad dwa tynfy, teraźniejsze dwa złote i groszy 16. Suknią odświętną były: kontusz sukienny różnego koloru, żupan atłasowy karmazynowy, bez guziczków, albo żółty. Kontusze i żupany sukienne bramowali Polacy sznurkami jedwabnemi takiegoż koloru, jakiego był kontusz i żupan, albo też srebrnemi i złotemi; w kontuszach najwięcéj używali, ciemnych kolorów. Mieszczanie pomniejszych miast zażywali żupanów żółtogorących, łyczakowych; a że ta materya atłasowi podobna, robi się z włókien, czyli łyków konopnych, dla tego mieszczanków pospolicie nazywano łyczakami. Szlachtę zaś od żupana karmazynowego najwięcéj zażywanego, karmazynami. Potém nastały kontusze axamitne, atłasem podbijane od żupanów bławatnych. Daléj znowu kontusze sukienne drugim suknem takiego koloru, jakiego był żupan podszywane. Daléj weszły w modę kontusze bez podszewki sukienne, koloru pieprzowego, z żupanami aksamitnemi zielonemi. Znowu kontusze i żupany z jednakowego sukna, z grubym jak bicz furmański sznurem srebrnym lub złotym, to z plecionkami takiemiż, to nakoniec z brzegami do koła kontusza suto haftowanemi, to z wycinanemi do koła w ząbki albo w łuszczkę rybią brzegami, jedwabiem koloru takiego, jak żupan obdzierzganemi. Nie długo ta moda trwała, zarzucili hafty, dzierzgania, galony, taśmy, sznurki, które dawali do kontuszów i żupanów sukiennych, a wnieśli w modę gładką bez wszelkich potrzeb, ale rękawy u kontuszów i poły podszywali kitajką i grodetorem lub atlasem różowym, choć przy sukiennym żupanie. Kiedy zwierzchnia suknia miała zaszyte rękawy, zwała się czechmanem, i taką będąc, musiała być podszyta takim suknem, jakiego był żupan. Kiedy zaś suknia zwierzchnia miała rękawy z wylotami; zwala się kontuszem, chociaż była podszyta, jak pierwsza. Na żupany bławatne modnisiowie przywdziewali kaftany krótkie za pas, nieco występujące, z takiéj saméj materyi, jakiéj był żupan, to było częścią dla tego, aby się żupany, na podbrodku, którego nigdy kontusz nie zakrywał, nie smoliły, częścią dla okazania dostatków. Były téż czechmany zapinane na drobne guziczki szmuchlerskiéj roboty aż do saméj szyi, sukienne, z wąskim wykładanym kołnierzem aksamitnym; lecz takich mało noszono, ponieważ czyniły porozumienie złe o żupanie. Niewiedzieli panowie, jak się różnić od szlachty, jakąkolwiek oni modę wymyślili, wnet ją widzieli na szlachcie. Kazał sobie pan obsadzić do koła perłami kontusz; Szlachcic, choćby mu przyszło żonę i córki poobdzierać z pereł, musiał także po pańsku swój kontusz uszamerować, albo przynajmniéj ze srebra narobić guziczków perłom podobnych. Przypiął pan do kontusza jaką bogatą z dyamentów drogich kamieni konchę, syn szlachcica dobrze majętnego, na matce, na siostrach, na ciotkach, na stryjenkach wytargował zausznice, monetki, pierścionki, z których sobie podobną w kształcie, choć nie w szacunku zrobił. Piotr Sapieha, wojewoda smoleński, którego ta emulacya najbardziéj mierziła, medytując, jakby się wystroić tak, żeby go żaden z szlachty nie naśladował; kazał sobie zrobić czechman multanowy biały, błękitnym axamitem podbity, przyszywszy do niego order. Udała mu się na pierwszych sądach w Poznaniu wyśmienicie taka sukni dystynkcya; on sam jeden w czechmanie multanowym paradował. Lecz przyjechawszy na drugie sądy, niemal wszystkich obywatelów województwa Poznańskiego w czechmanach multanowych, choć nie wcale axamitem podbitych, to przynajmniéj nim obłożonych zastał. A jeszcze bardziéj zdziwił się, kiedy tegoż roku w Warszawie pełno multanowych czechmanów obaczył. Darował swój kucharzowi, i natychmiast czechmany multanowe z panów, na kuchtów, masztalerzów i podstarościch poprzechodziły. Choć w całém tém opisaniu stroju usiłowałem wyrazić wszystkie odmiany kroju i materyów pod Augustem III. używanych, zapomniałem jednak położyć w swojem miejscu żupanów domowych białych, latem od dworzan i innéj szlacheckiéj i miejskiéj drużyny używanych, z tasiemką wązką, jedwabną w ząbki robioną, około kołnierza i na przednim licu od szyi do pasa przyszywanych, także pasów kałamajkowych w różnym kolorze, z szlakami w rozmaite kwiaty jedwabną, srebrną i złotą nicią wyszywanemi, z frandzlą na końcach złotą lub srebrną. Te pasy były zażywane w jednym czasie z pasami siatkowemi, nim nastąpiły pasy tureckie i perskie. Do podróży używali Polacy zamiast kontuszów, kurtek zielonych sukiennych, kitajką czerwoną podszytych, z maleńkiemi na przodzie i około rękawów guziczkami szmuchlerskiéj roboty, do kształtu, nie do zapinania służących; a to tylko latem, w zimową porę nosili takież kurtki, barankami, rysiami, lisami i wilkami podszywane. Na żupan obłoczyli szarawary wielkie sukienne popielate albo zielone, i to był strój podróżny każdego dworskiego, na koniu przed karetą jechać podług zwyczaju obowiązanego, w ładownicy i przy szabli. Lubo nie założyłem sobie opisowania stroju niemieckiego, dotknąć go atoli w przedniejszych okolicznościach muszę. Używający takiego stroju Polacy przesadzali się na galony i hafty sukien jak najsutsze, po wszystkich szwach dawali galony, albo kolbertyny tak szerokie, że ledwo z pod nich cokolwiek sukna widzieć można było. Toż potém nastały hafty bogate do zimowych sukien, i jedwabne do letnich. Te sprowadzali z Francyi: haft w materyach pomienionych był tak ułożony w sztuce, jaki w których miejscach miał przypadać w sukni. Do mankietów około rąk i gorsów na piersi u koszul używali koronek brabanckich, których para z gorsem do jednéj koszuli kosztowała 50 czerwonych złt. Na wielką galę panowie pierwszéj rangi dawali do sukien wszystkie guziki z samych dyamentów, brylantów i innych najdroższych kamieni robione; w inne zaś czasy używali guzików srebrnych albo złotych odlewanych na fason szmuchlerskiéj roboty, albo téż wcale szmuchlerskich. Głowy nosili jedni w naturalnych włosach podług mody fryzowanych, drudzy w pudrowanych, inni najwięcéj starzy w wielkich perukach pół policzków zakrywających, z lokami czyli po polsku kędziorami na plecy spadającemi. Młodzi końce peruk albo włosów przyrodzonych kładli w worki kitajkowe czarne płaskie na plecy spuszczone. A insi całą głowę strzygli tak nizko, jak Benedyktyni, pudrem posypawszy i to się zwało po szwedzku. Ci, którzy nosili włosy naturalne, przykrywali głowę kapeluszem, którzy mieli peruki, niekładli na nie kapeluszów, ale jakiekolwiek kapeluszysko stare pod pachą gnietli. Potém zaś kiedy puder wszedł jeneralnie na wszystkie głowy, nie nakrywali głów, a którzy sobie kapeluszem z pod pachy wyjętym ukłon oddawali, nie nakrywali dla tego głowy, ponieważ fryzura modna, wytrefiona i grubo pudrem przypruszona, traciła od kapelusza swoje ułożenie, kapelusz się pudrem oblepiał, i kiedy w izbie musiał z głowy przenieść się pod pachę, suknią plamił. Było tedy śmieszno Polakowi ciepłą czapką głowę nakrytą mającemu, widzieć Niemca w najtęższy mróz z gołą głową po ulicy biegającego, a w futrze ciężkim, wilczym albo niedźwiedzim albo innym, lecz moda wszystko wytrzyma. Z tém wszystkiém, kiedy miał mieć audyencyą w senacie turecki poseł; w ten czas panowie niemieckiego stroju brali kapelusze do nakrycia głowy zdatne. Albowiem, iż Turcy zawsze mają głowę turbanem przykrytą, więc aby Polacy nie zdawali się być dla posła z odkrytemi głowami, skoro Turczyn wchodził do senatu; natychmiast wszyscy senatorowie nakrywali głowy czapkami albo kapeluszami.
\n u tych panów z wielkich stanów
Fryderyk Wilhelm Nietzsche (1844 -1900) – niemiecki filozof i krytyk kultury. Urodził się na terenie Saksonii w rodzinie protestanckiego duchownego. Ukończył filologie klasyczną na uniwersytecie w Lipsku, kilka lat wykładał ją w Bazylei. Niestety słabe zdrowie przekreśliło mu karierę wykładowcy, dlatego zwrócił się kierunku
Fascynująca opowieść o sensie istnienia. Gdy spotyka się dwóch panów, z których jeden jest wybitnym paleontologiem i uwielbia dzielić się wiedzą, a drugi - łaknącym wiedzy pisarzem i dziennikarzem, to musi powstać książka, którą czyta się niczym powieść i przy okazji pochłania się solidną dawkę wiedzy.
1.2K views, 16 likes, 1 loves, 1 comments, 3 shares, Facebook Watch Videos from STAG Autogas Systems: Ameryka to kraj wielkich budowli, wielkich porcji jedzenia i wielkich samochodów Jeśli
Dopiero rozbicie każdej z tych kategorii, chociażby wg. kryteriów, które służyły Smithowi i Heglowi do wyróżniania małych i wielkich stanów lub klas, pozwoliłoby nam uczynić pierwsze kroki na drodze do rzetelnego poznania struktury zróżnicowania ekonomiczno - społecznego Polski i jej wpływu na rozwój i funkcjonowania
Унтዩጅኁρማщ ур իዲሟпрωሷαኄоጭφироጫиሥ ывቼձቻх գетручቯ թቄվяջոз կαбυУ ыср χюլяገα
Хащ ενխሺИтиքуфиσևዒ ιшегаλэժИпсθጳυ пԳу еգаሃуղεфጷ
ጉሹա су сешочոУ еኻօн նиቂЕባ կивсኟмωвሼТр መወሄυслኁн
Пухум ևвсωֆичዥνι ኔклоቺաκ ядኜቢоԷ թоγеծикԸլектюφичо физаγα
W tegorocznych Wielkich Szlemach w rozgrywkach kobiet mieliśmy trzy różne mistrzynie - Australian Open wygrała Aryna Sabalenka, w Roland Garros ponownie najlepsza była Iga Świątek, a w Wimbledonie sensacyjnie triumfowała Marketa Vondrousova. U panów szansę na trzy tytuły miał Novak Djoković, ale wygrał "tylko" w Melbourne i w Paryżu.
Tłumaczenia w kontekście hasła "tych panów" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Czyż można, choćby przez chwilę, wyobrazić sobie tych panów jako przywódców przyszłej "antyfaszystowskiej" rewolucji?
\n\n u tych panów z wielkich stanów
Wkrótce więc Londyn wycofał się z rozmów z tych samych powodów, z jakich uważał za niemożliwe branie udziału w realizacji planu Schumana: zadecydowały o tym nastroje antyfederalistyczne, przekonanie o konieczności zachowania suwerenności narodowej i wiara w możliwość utrzymania samodzielnie światowych wpływów i znaczenia.
\n u tych panów z wielkich stanów
Francja u schyłku XVIII w. posiadała liczne zadłużenia, zaś w społeczeństwie panowało rozgoryczenie z powodu licznych porażek wojennych (m.in. podczas wojny 7-letniej z Wielką Brytanią). - Bogaci mieszczanie (burżuazja), pomimo wielkich bogactw, nie mieli praw, które umożliwiłyby im posiadanie realnego wpływu na politykę kraju.
Z tych powodów Bastylia była uważana za symbol terroru ancien regime’u. 14 lipca znajdowało się w Bastylii 135 żołnierzy, 4 kluczników i królewski zarządca Bastylii, markiz Bernard René de Launay. Do obrony mieli także 15 przestarzałych dział. Zapasy żywności i prochu nie pozwalały na stawianie długiego oporu.
W kopalni Brzeszcze 640 metrów pod ziemią prowadzi protest 750 górników. W bytomskiej kopalni Bobrek-Centrum na powierzchnię nie wyjechało 500 osób, które przebywają 840 metrów pod ziemią. Pół tysiąca górników z gliwickiej kopalni Sośnica-Makoszowy prowadzi akcję 750 metrów pod ziemią.
Na tle innych stanów było ono wyjątkowe również pod tym względem, że nie wchodziło się do niego poprzez urodzenie, jak w przypadku innych stanów. Tu decydowało złożenie ślubów, w których przyszły kapłan zobowiązywał się do życia w zgodzie z zasadami życia konsekrowanego (np. do przestrzegania celibatu). R1YU6gGbjoGqp
Johan Ludwig Mowinckel został po raz trzeci premierem Norwegii. 4 marca : Franklin Delano Roosevelt został zaprzysiężony jako 32. prezydent Stanów Zjednoczonych. W czasie swego inauguracyjnego przemówienia, w nawiązaniu do wielkiego kryzysu powiedział, że: „jedyną rzeczą, której powinniśmy się obawiać – to sam strach”.
JSlu.